— Wyplątać ich i szybko na salę — polecił. — Ręce i nogi niech zostaną na razie związane. Łatwiej będzie ich transportować, oszczędzimy im też dodatkowych urazów. Ale to chyba nie jest cała załoga?
Pytanie było retoryczne — wszyscy się domyślali, że ktoś przecież musiał przygotować tych ludzi do szybkiej ewakuacji, i tego kogoś na pewno tu nie było.
— Mamy dziewięciu, doktorze — stwierdził po chwili Haslam, który policzył rozbitków. — Jednego brakuje. Mam pójść go poszukać?
— Nie teraz — odparł Conway, myśląc, że ten brakujący oficer musiał być nad wyraz pracowity. Wysłał wiadomość przez nadprzestrzenne radio, z uwagi na awarię automatycznej wyrzutni wypchnął ręcznie boję alarmową i jeszcze przeniósł swoich towarzyszy z różnych miejsc statku do przedsionka śluzy. Całkiem możliwe, że podczas tych wszystkich manewrów uszkodził sobie skafander i musiał poszukać schronienia w jakimś hermetycznym pomieszczeniu.
Kogoś, kto dokonał aż tyle, trzeba uratować za wszelką cenę! pomyślał Conway.
Pomagając Haslamowi i Doddsowi przemieścić pierwszych kilku rozbitków na Rhabwara, Conway opisał sytuację swojemu personelowi oraz kapitanowi. Na koniec zapytał:
— Prilicla, czy mógłbyś zjawić się tu na chwilę?
— Bez trudu, przyjacielu Conway. Moja muskulatura nie pozwala mi się pomagać przy leczeniu DBDG. Udzielam jedynie moralnego wsparcia.
— Świetnie. Mamy problem z ostatnim członkiem załogi. Może jest ranny, może nie, ale zapewne skrył się w jakimś ciągle szczelnym pomieszczeniu. Mógłbyś ustalić gdzie, oszczędzając nam przeszukiwania całego wraku? Jesteś w hermetycznym skafandrze?
— Tak, przyjacielu Conway. Już do was lecę.
Przeniesienie ofiar na Rhabwara zabrało około kwadransa. Prilicla obleciał w tym czasie cały statek zwiadowczy w poszukiwaniu emanacji emocjonalnej zaginionego członka załogi. Conway, czekając na niego w środku, starał się jak mógł opanować zdenerwowanie, żeby nie przeszkadzać Cinrussańczykowi.
Gdyby na pokładzie był ktokolwiek jeszcze, nawet nieprzytomny czy umierający, Prilicla powinien go znaleźć.
— Nikogo, przyjacielu Conway — zameldował po dwudziestu ciągnących się niemiłosiernie minutach. — Jesteś tu jedynym źródłem emanacji emocjonalnej.
Conway warknął coś z niedowierzaniem, na co Prilicla powiedział:
— Przykro mi, przyjacielu Conway. Jeśli ten ktoś wciąż jest na statku… to nie żyje.
Conway nie należał jednak do lekarzy, którzy łatwo się poddają, walcząc o życie pacjenta.
— Kapitanie, tu Conway — zwrócił się do Fletchera. — Czy możliwe, że ten brakujący członek załogi wypadł w przestrzeń podczas wyrzucania boi? Może ma uszkodzone radio albo jest nieprzytomny?
— Niestety, doktorze. Zaraz po przybyciu na miejsce przeczesaliśmy cały ten obszar radarem. Wykryliśmy nieco metalicznych szczątków, ale żaden nie był dość duży, żeby można go wziąć za człowieka w skafandrze. Jednak dla pewności sprawdzimy jeszcze raz — obiecał kapitan i po chwili wydał rozkazy: — Haslam, Dodds, sprawdźcie znaczki identyfikacyjne rannych oraz insygnia na ich mundurach i zaraz raportujcie. Pospieszcie się, ale nie przeszkadzajcie medykom. Chen, chwilowo nie będziesz potrzebny w siłowni. Przeszukaj i zabezpiecz wrak. Pospiesz się, bo nie zostało nam wiele czasu, nasza orbita zbliża się niebezpiecznie do tutejszego słońca. Postaraj się znaleźć ciało brakującego członka załogi, zwracaj uwagę na wszystkie dokumenty i zapisy, z których można by odtworzyć, co tu się stało. Na tablicy w pomieszczeniu rekreacyjnym powinien wisieć grafik wacht. Jeśli porównamy go z listą rozbitków, dowiemy się, kogo brakuje…
— Wiem już, o kogo chodzi — odezwał się nagle Conway. Od dłuższej chwili zastanawiał go kontrast między fachowym przygotowaniem rozbitków do ewakuacji, unieruchomieniem ich, by nie zrobili sobie krzywdy, i zabezpieczeniem wszystkich przed skutkami dehermetyzacji kadłuba a amatorskim wykonaniem wszystkiego innego. — To musiał być pokładowy lekarz.
Fletcher nie odpowiedział. Conway zaczął powoli oblatywać przedsionek śluzy Tenelphiego. Dręczyła go myśl, że powinien szybko coś zrobić, ale nie miał pojęcia co. Wszystko tu wyglądało całkiem zwyczajnie. Może poza ściennymi zaczepami przewidzianymi na trzy cylindryczne, długie na dwie stopy zbiorniki. Teraz tkwiły w nich tylko dwa. Bliższe oględziny wyjaśniły, że chodziło o pojemniki ze smarem typu GP10/5b, przewidzianym do większych serwomotorów oraz ruchomych złączy wystawionych czasowo albo stale na działanie próżni. Zdezorientowany nieco i zły na siebie Conway uznał w końcu, że nie ma już nic do roboty na opuszczonym statku, i wrócił na Rhabwara.
Porucznik Chen czekał już przez śluzą. Uniósł osłonę hełmu, żeby zamienić z Conwayem kilka słów bez przestrajania radia. Spytał, czy doktor był w przedniej, uszkodzonej części wraku. Conway tylko potrząsnął głową. Gdy podszedł to szybu komunikacyjnego, ujrzał wspinającego się na mostek Haslama. Żwawo przebierał dłońmi po szczeblach, a w zębach trzymał złożoną kartkę papieru. Ledwo zniknął w górze, Conway ruszył na dół, do przedziału szpitalnego.
Z dziewięciu rozbitków dwóch miało już skafandry porozcinane na kawałki. Ten sposób usuwania ubioru miał zapobiec pogorszeniu stanu pacjentów. Jednak trzeciemu Murchison i Dodds zdejmowali już skafander całkiem normalnie. Naydrad zajmowała się tak samo czwartym.
Murchison nie czekała, aż Conway zada oczywiste pytanie.
— Według porucznika Doddsa ci ludzie zostali ubrani w skafandry i uwiązani w przedsionku śluzy jeszcze przed zderzeniem — powiedziała. — Z początku nie byłam skłonna się z nim zgodzić, ale gdy rozebraliśmy dwóch pierwszych, nie znaleźliśmy żadnych obrażeń, nawet zadraśnięć, a materia skafandrów nosiła wyraźne odciski w miejscach, gdzie przylegały do niej pasy. Prześwietlenie promieniami rentgenowskimi nie daje przez skafander szczegółowego obrazu, ale pozwala wykryć poważne uszkodzenia narządów czy złamania — ciągnęła, przytrzymując ramiona mężczyzny, podczas gdy Dodds ściągał ostrożnie dolną część skafandra. — Wiemy już, że ich nie mają, więc uznałam, że nie ma co marnować czasu na powolne cięcie skafandrów.
— Które na dodatek są sporo warte — dodał z przejęciem Dodds. Dla pracującego w próżni funkcjonariusza Korpusu skafander był więcej niż elementem wyposażenia, bo prawie że przyjacielem. Jego stan decydował o przetrwaniu, toteż widok takiego zniszczenia mógł być dla Doddsa bolesny.
— Ale jeśli nie są ranni, to co u licha im jest? — spytał Conway.
Murchison mocowała się akurat z zamkiem kryzy szyjnej i nie uniosła głowy.
— Nie wiem — odparła cicho.
— Nie macie nawet wstęp…?
— Nie — ucięła w pół zdania. — Gdy doktor Prilicla orzekł, że życiu tych ludzi nic nie grozi, uznaliśmy, że diagnoza i pierwsza pomoc mogą poczekać do chwili, aż ich rozbierzemy. Pobieżne oględziny potwierdzają słowa komunikatu. Nie są ranni, ale półprzytomni. Nie wiedzą, co się wkoło nich dzieje.
Unoszący się nad dwoma rozebranymi pacjentami Prilicla postanowił włączyć się nieśmiało do rozmowy.
— Tak, przyjacielu Conway. Też jestem zdumiony ich stanem. Oczekiwałem poważnych obrażeń fizycznych, a tymczasem stwierdzam jedynie coś przypominającego chorobę zakaźną. Może ty, jako przedstawiciel tego samego gatunku, zdołasz rozpoznać objawy.
— Przepraszam, nie chciałem na was naskakiwać — powiedział Conway. — Naydrad, pomogę ci go rozebrać.
Читать дальше