— A my gdzie mamy siedzieć? — zainteresował się Louis. — Na wierzchu?
— Kabina znajduje się pod spodem. Wyląduj przy kadłubie.
Louis posadził ostrożnie statek na ciemnym lodzie, po czym podprowadził go pod olbrzymią wypukłość.
System podtrzymywania życia błyskał kolorowymi światełkami. W kabinie załogi znajdowały się dwa maleńkie pomieszczenia; w dolnym z trudem mieścił się przeciążeniowy fotel, czujnik masy i zaprojektowany w kształcie podkowy pulpit sterowniczy. Górne nie było ani odrobinę większe. Kzin poruszył się w swoim bąblastym skafandrze.
— Interesujące — powiedział. — Domyślam się, że Louis będzie podróżował w dolnej kabinie, a my w górnej?
— Tak. Ledwo udało nam się zmieścić trzy koje. Każda jest wyposażona w pole statyczne. Szczupłość miejsca nie ma znaczenia, ponieważ bodziemy podróżować przy włączonym polu.
Kzin tylko prychnął w odpowiedzi. Louis poczekał, aż statek przesunie. się jeszcze kilka cali, po czym wyłączył urządzenia manewrujące.
— Mam do ciebie pewną sprawę — powiedział. — Teela i ja dostajemy we dwoje tyle samo, co Mówiący.
— Chcesz dodatkowej zapłaty? Rozważę twoją sugestie.
— Chce czegoś, czego wy już nie potrzebujecie — odparł Louis. — Czegoś, co już wam do niczego się nie przyda. — To byt dobry moment. Nie sądził, żeby mu się udało, ale warto było spróbować. — Chcę znać współrzędne planety laleczników.
Głowy Nessusa zakołysały się gwałtownie na wieżowych szyjach, po czym zwróciły się do siebie, mierząc się spojrzeniem swych pojedyńczych oczu.
— Po co ci to? — zapytał lalecznik po dłuższej chwili.
— Kiedyś położenie planety laleczników było najcenniejszym sekretem w całym znanym Kosmosie. Wy sami zapłacilibyście fortunę, by zamknąć usta komuś, kto by go poznał. Właśnie na tym polegała jego wartość. Poszukiwacze szczęścia sprawdzali jedną po drugiej wszystkie gwiazdy typu G i K. Nawet teraz za te informacje każda sieć zapłaciłaby niezłą sumę.
— A jeśli ta planeta znajduje się poza znanym Kosmosem?
— Hmm… — mruknął Louis. — Taką właśnie teorie wysnuł mój nauczyciel historii. Mimo wszystko, nawet sama informacja byłaby warta masę pieniędzy.
— Zanim wyruszymy na naszą wyprawie — oznajmił powoli Nessus — poznasz współrzędne planety laleczników. Przypuszczam, że informacja ta będzie dla ciebie znacznie bardziej zdumiewająca, niż użyteczna.
Głowy lalecznika spojrzały jeszcze raz na siebie.
— Zwracam waszą uwagę na cztery stożkowe…
— Tak, tak. — Louis już wcześniej zauważył cztery stożkowe wyloty, otwierające się w pobliżu kabiny.
— Czy to dysze silników plazmowych?
— Właśnie. Przekonasz się, że statek zachowuje się niemal tak samo, jakby był napędzany klasycznym silnikiem, z tą tylko różnicą, że nie ma na nim sztucznego ciążenia. Zabrakło po prostu miejsca. Co zaś do działania samego napędu nadprzestrzennego Kwantum II, to muszę zwrócić ci uwagę na…
— Mam miecz — odezwał się Mówiący-do-Zwierząt. — Zachowajcie spokój.
Dopiero po chwili znaczenie tych słów dotarło do Louisa. Odwrócił się, starając się nie robić żadnych nagłych ruchów.
Pod przeciwległą ścianą stał kzin, trzymając w dłoni o wysuniętych na całą długość pazurach coś, co przypominało nieco za duży uchwyt drążka sterowego. Trzy metry od tej rękojeści, dokładnie na wysokości oczu kzina, wisiała w powietrzu mała, jarząca się czerwono kulka. Drut, który łączył ją z rękojeścią, był zbyt cienki, by go dostrzec, ale Louis nie miał żadnych wątpliwości, że z całą pewnością tam jest. Utrzymywany i utwardzony przez pole Slavera mógł z łatwością przeciąć niemal każdy metal, w tym także ten, z którego wykonano oparcie fotela Louisa. Kzin stał w miejscu, z którego mógł kontrolować całą kabinę.
Na podłodze leżał ów olbrzymi kawał surowego mięsa; Był teraz rozerwany i widać było specjalnie dopasowane wydrążenie.
— Wolałbym co prawda jakąś bardziej humanitarną broń — powiedział Mówiący — ale żadnej takiej nie mam przy sobie. Louis, zdejmij dłonie z przyrządów i połóż na oparciu fotela.
Louis posłuchał. Przemknęła mu myśl, czy nie spróbować sztuczki ze zmianą ciążenia, ale kzin przeciąłby go na pół, zanim zdołałby sięgnąć do przełącznika.
— A teraz, jeśli zachowacie spokój, powiem wam, co zaraz nastąpi.
— Powiedz najpierw, dlaczego — odezwał się Louis. Starał się możliwie szybko ocenić szansę Czerwona kulka wskazywała kzinowi, gdzie znajduje się koniec niewidzialnego ostrza. Gdyby Louisowi udało się schwycić za ów koniec i nie stracić przy tym palców…
Nic z tego. Kulka była zbyt mała.
— To chyba oczywiste — odparł Mówiący-do-Zwierząt. Czarne plamy dokoła oczu nadawały mu wygląd bandyty z komiksu. Kzin nie był ani specjalnie spięty, ani zbyt rozluźniony. I stal tam, gdzie nie można go było niczym dosięgnąć. — Mam zamiar zawładnąć „Szczęśliwym Trafem”. Mając go za wzór zbudujemy więcej takich statków. Dzięki nim w następnej wojnie uzyskamy nad ludźmi miażdżącą przewagę. Pod warunkiem, że oni nie będą ich mieli. To chyba jasne?
— Chyba nie obleciał cię strach przed tym, dokąd lecimy? — zapytał z sarkazmem w głosie Louis.
— Nie. — Kzin nie zwrócił uwagi na zniewagę. Sarkazmu nie rozpoznał, bo i jak? — Teraz wszyscy się rozbierzecie, żebym miał pewność, że jesteście nieuzbrojeni. Potem lalecznik założy swój skafander i razem przejdziemy na „Szczęśliwy Traf”. Wy zostaniecie tutaj, ale bez ubrań i skafandrów, i w unieruchomionym statku. Bez wątpienia Zewnętrzni zainteresują się, dlaczego nie wracacie na Ziemie i pojawią się, zanim skończy wam się tlen. Czy wszyscy zrozumieli?
Louis Wu, maksymalnie odprężony i jednocześnie śledzący bacznie poczynania kzina, gotów wykorzystać najmniejszy błąd, który tamten mógłby popełnić… Louis Wu zerknął kątem oka na Teelę Brown i zmartwiał.
Teela szykowała się właśnie do skoku.
Wystarczyłby jeden ruch dłoni kzina, by rozciąć ją na pół.
Louis musiał działać. I to szybko.
— Tylko bez głupstw, Louis. Wstań powoli i idź w stronę ściany. Ty pierwszy zdeeee…
Reszta była już alko zawodzącym jękiem.
Louis pohamował się niemal w pół skoku, powstrzymany przez coś, czego nie rozumiał.
Mówiący-do-Zwierząt odrzucił w tył swoją pomarańczową głowie i jęczał, a właściwie niemal piszczał rozdzierającym, wysokim głosem. Rozłożył szeroko ramiona, jakby chciał objąć cały Wszechświat. Niewidzialne ostrze jego miecza przecięło ściany zbiornika na wole. Cenny płyn wyciekał obfitym strumieniem, ale kzin nic nie słyszał ani nic nie widział.
— Zabierzcie mu broń — polecił Nessus.
Louis ocknął się. Zbliżył się ostrożnie, gotów odskoczyć, gdyby ostrze zwróciło się w jego stronę. Kzin poruszał nim delikatnie, jakby dyrygując niewidzialną orkiestrą. Louis wyjął rękojeść z nie stawiającej żadnego oporu dłoni, dotknął odpowiedniego przycisku i czerwona kulka zbliżyła się, jakby przyciągana magnesem, do rękojeści, po czym zniknęła w niej.
— Nie odkładaj tego — powiedział Nessus. Zacisnął delikatnie szczeki na ramieniu kzina i zaprowadził go do koi. Mówiący nie stawiał żadnego oporu. Przestał też jęczeć; wpatrywał się gdzieś przed siebie, a jego duża, porośnięta sierścią twarz emanowała niezwykłym spokojem.
— Co się stało? Co mu zrobiłeś?
Spokojny, zapatrzony w nicość kzin zaczął delikatnie mruczeć.
Читать дальше