— A… a Theresa?
— Rozłóż się wygodnie, Jackson. To długa i skomplikowana historia. Coś się stało z Theresą, a ja tak naprawdę nie rozumiem co. Ani jak.
DATA TRANSMISJI: 20 maja, 2121
DO: Bazy księżycowej Selene
PRZEZ: Stację naziemną enklawy Denver, satelitę GEO C-1663 (USA)
TYP PRZESŁANIA: Nie szyfrowane
KLASA PRZESŁANIA: Klasa D, dostęp publiczny, zgodnie z ustawą Kongresu 4892-18, z maja 2118
POCHODZENIE: „miasteczko Crawford-Perez”
TREŚĆ PRZESŁANIA:
Liczyliśmy na ciebie, Mirando Sharifi. Miałaś nas uratować i co? Teraz jest za późno. Troje dzieci jest już chorych. I to wszystko twoja wina.
I do kogo teraz mamy iść, co? Do kogo?
POTWIERDZENIE: Nie otrzymano.
BUDZĄC SIĘ Z GŁĘBOKIEGO SNU, THERESA ODKRYŁA, że znajduje się z powrotem we własnym łóżku, choć nie bardzo pamiętała, jak do niego dotarła. Czy przywiozła ją do domu Lizzie Francy, robotaksówką? Chyba tak właśnie musiało być.
A ona, Theresa Aranow, wydostała Lizzie z więzienia.
Theresa leżała cichutko, nie mogąc się temu nadziwić. Bolały ją plecy, swędziała skóra, piekła łysa głowa. Czuła się tak, jakby wszystkie mięśnie miała z wody. A mimo to potrafiła się zmusić, żeby opuścić mieszkanie, pojechać do więzienia i wyswobodzić tę obcą dziewczynę, którą widziała tylko raz w życiu. Mimo całego swego przerażenia, wątpliwości, bolesnego niepokoju, które tkwiły w niej tak samo jak zawsze. Jej mózg był nie inny niż zwykle. Tylko że dziwnym sposobem, kiedy udawała, że jest Cazie, jakoś się zmieniał.
Nie — nie udawała, że jest Cazie. Ona stawała się Cazie. Przynajmniej na chwilę, we własnych myślach.
Czy to oznacza, że potrafi jakoś odmienić swój mózg? Że każdy tak może? Bez żadnych strzykawek od Bezsennych, których przecież już nie ma?
Do łóżka zbliżyła się robopielęgniarka.
— Czas na ćwiczenia rehabilitacyjne, pani Aranow. Czy zechce pani najpierw coś zjeść?
— Tak. Nie. Proszę dać mi pomyśleć.
Theresa zapatrzyła się na urządzenie. Przez sześć tygodni słyszała, jak Vicki i Jackson wydają mu polecenia. Zapamiętała te słowa.
— Proszę wykonać skanowanie mózgu i wydrukować wyniki.
Robot przyjął właściwą pozycję, otoczył jej głowę czterema ekranami i delikatnie zamruczał. Theresa leżała nieruchomo i myślała o tamtym jesiennym wieczorze, kiedy Cazie przyprowadziła ze sobą swoich przyjaciół — takich zimnych, przerażających mężczyzn, ubranych w łachmany i pszczoły i wdychających coś z inhalatorów. Kiedy robot wypuścił z siebie wydruk, rozłożyła go na pościeli w różowe kwiatki.
— A teraz proszę wykonać jeszcze raz to samo, dokładnie za pięć minut.
— Wykonywanie dwóch skanowań w tak krótkim odstępie czasu nie jest przyjęte. Wyniki nie…
— Mimo wszystko proszę to zrobić. Tylko ten jeden raz, dobrze? Doprasza się czynności u robota. Cazie nigdy niczego by się nie dopraszała. Theresa zamknęła oczy i stała się Cazie. Wchodziła pewnie do budynku więzienia, nalegała, żeby wydano jej Lizzie… Była na lotnisku Wschodni Manhattan, wynajmowała sobie czarterowy samolot… Stawała twarzą w twarz z Cazie — Cazie twarzą w twarz z Cazie! — i mówiła jej, żeby lepiej traktowała Jacksona, mówiła jej, jaki dobry jest Jackson, a teraz każe jej się wynosić…
Robopielęgniarka zamruczała jeszcze raz.
Theresa zamknęła oczy. Kiedy znów była tylko Theresa, przyjrzała się uważnie obu wydrukom, próbując je ze sobą porównać. Nie wiedziała, co znaczą diagramy, liczby ani symbole ciągnące się po jednej stronie. Większość słów była dla niej za trudna. Ale widziała wyraźnie, że na obu papierach wszystkie te rzeczy różnią się od siebie.
A więc to prawda.
Jej mózg pracował inaczej, kiedy była Cazie. Kiedy nakazywała mu pracować inaczej. Mogła dowolnie zmienić sobie procesy biochemiczne albo elektryczne, czy cokolwiek tam mierzyły te badania.
Robopielęgniarka znów odezwała się swoim przyjemnym głosem:
— Czas na ćwiczenia rehabilitacyjne, pani Aranow. Czy zechce pani przedtem coś zjeść?
— Nie. Proszę się wyłączyć.
Theresa wstała z łóżka. Nogi wprawdzie się pod nią trzęsły, ale dało się na nich ustać. Ale nie czas na prysznic — nie chciała trwonić sił. Choćby nawet miała wyglądać jak zaniedbany żebrak…
Przystanęła. Żebrak. Ktoś, kto nikim nie może rządzić, nigdzie nie może się schować, niczego nie może zaoferować. Nie może nikogo przestraszyć.
Zdjęła koszulę nocną i przeszła na chwiejnych nogach do pokoju Jacksona. Z jego szafy wyjęła spodnie i koszulę, a potem za pomocą nożyczek poszarpała je i pocięła. Z doniczki z genomodyfikowanymi kwiatami — wielkimi, czerwonymi pękami, które Jackson musiał dostać od Cazie — wzięła garść ziemi i wysmarowała nią ubranie Jacksona. Ziemia pewnie miała w środku różne genomodyfikowane dodatki, ale i tak nadawała się do brudzenia. Ubranie było na Theresę za duże, więc przewiązała je sznurkiem.
Kiedy popatrzyła na siebie w lustrze, płakać jej się chciało. Łysa, poparzona głowa, zapadnięta twarz, brudne, postrzępione ubranie — roztrzęsiona i słaba… Nie — nie płakać. Radować się. To jest jej dar i w końcu będzie mogła go użyć.
— Proszę za mną — rzuciła do robopielęgniarki. Z ulgą przekonała się, że urządzenie jej słucha.
Jakoś udało jej się dostać na dach, do helikoptera i potem aż do obozu nad rzeką Hudson, bez konieczności bycia Cazie. Oszczędzała siły na później. Kiedy helikopter wylądował tam, gdzie nie było go widać z obozu, wzięła głęboki oddech i zaczęła.
— Pani Aranow — odezwała się robopielęgniarka z siedzenia obok. — Naprawdę najwyższy czas na ćwiczenia rehabilitacyjne. Czy zechce pani najpierw coś zjeść?
Theresa nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi.
Była żebraczką, żebraczką z darem. Darem jest to, że potrzebuje tych ludzi. Potrzebuje, żeby ją nakarmili, żeby ją przyjęli, zaprosili do środka. Jest głodna, słaba i bardzo ich potrzebuje. Przyniosła im w darze własną potrzebę, żeby ich ocalić.
— Pani Aranow, już naprawdę najwyższy czas…
Jest żebraczką, żebraczką z darem. Darem jest to, że potrzebuje tych ludzi. Potrzebuje, żeby ją nakarmili, żeby ją przyjęli, zaprosili do środka…
— Pani Aranow!
Nie jest Theresa, jest żebraczką. Żebraczką z darem. Darem jest to, że potrzebuje…
Droga do obozu niemalże zużyła jej siły. Obóz wyglądał na opuszczony, ale żebraczka znała się na tym. Przykucnęła przed budynkiem, na wprost okna, i zaczęła płakać. Jestem głodna, jestem taka głodna…” I rzeczywiście była. Theresa była głodna, żebraczką była głodna, Theresa była żebraczką, ze swoim darem.
W końcu drzwi się otwarły i zza framugi wyjrzała lękliwie jakaś starsza kobieta.
— Tak panią proszę, nie jestem Odmieniona, nic nie jadłam, jestem taka chora, nie zostawiajcie mnie tutaj…
W powietrzu zawisł ciężko strach tamtej kobiety, żebraczka czuła go dokładnie. Ale stara twarz zmarszczyła się ze współczucia. Żebraczką wyraźnie widziała, że stara kobieta w swoim długim życiu poznała, co to głód, choroba i samotność.
Powoli, powolutku kobieta wysunęła się przed drzwi. Za nią dwoje ludzi, z którymi musiała być związana: druga starsza kobieta i młoda dziewczyna, która grubymi rysami przypominała swą towarzyszkę. Jedna niosła miskę, druga koc, trzecia plastikowy kubek. Zatrzymały się o dziesięć kroków od żebraczki; wyprężone, dyszały ciężko ze strachu.
Читать дальше