Nawet Evan Matthew Winterton, zauważył Jackson po wyjściu tamtego, nie potrafił wykorzenić tego tonu nabożnego podziwu w głosie.
Jackson zapatrzył się na sadzawkę, w której burzyły się obłoki mlecznej wody. Srebrzyste rybki śmigały w niej i skakały bez ustanku. Chyba przyśpieszono im genetycznie metabolizm, żeby mogły utrzymać tak niesamowitą aktywność. Jackson zaczął się zastanawiać, co jedzą.
„Zniszczono Azyl. To wszystko zmienia”. A głos Vicki dodał: „Teraz wszystko zależy od ciebie, Jacksonie”.
Wcale nie chciał, żeby wszystko od niego zależało. Był tylko jednostką, i to nieszczególnie operatywną, a jego przygotowanie zawodowe jedynie ugruntowało w nim wiarę, że jednostka znaczy w świecie niewiele. Nauka stanowczo wypowiedziała się przeciwko niej. Ewolucji nie interesują jednostki, tylko zachowanie gatunku. Procesy chemiczne w mózgu kształtują nasz indywidualny wybór i działanie, bez względu na to, jak głęboko wierzymy w wolną wolę człowieka. Ludzie tacy czy inni dokonywali największych odkryć naukowych. Kiedy powolny przyrost małych fragmentów wiedzy osiąga masę krytyczną, otrzymujemy statki parowe, teorię względności albo energię Y. W radykalnych przemianach jednostka tak naprawdę się nie liczy. Może wyjątkiem była tu Miranda Sharifi — ale Miranda nie była człowiekiem. A poza tym już nie ma więcej takich jak Miranda Sharifi.
Jackson wcale nie miał na to wszystko ochoty. Chciał żyć spokojnie razem z Theresą, chciał móc znowu kochać Cazie i praktykować medycynę, tę konwencjonalną, tę, którą zaczął studiować, zanim Bezsenni wzięli się za przerabianie świata. W obecnej sytuacji wszystko to stało się niemożliwe, niemniej tego właśnie pragnął.
Ale czy naprawdę?
Gdyby chciał praktykować medycynę konwencjonalną, przyłączyłby się do ruchu Akcji Humanitarnej Lekarzy, porzuciłby swoje wygodne mieszkanko i poszedł leczyć amatorskie dzieci, które umierają z braku opieki lekarskiej. Gdyby naprawdę chciał, żeby Cazie do niego wróciła, nie sprzeciwiałby się jej w sprawach TenTechu i jego roli w wyznaczaniu celu prac nad neurofarmaceutykiem. Jeśli chciał mieszkać sobie spokojnie razem z Theresą, to dlaczego teraz go tam nie ma, w tym ich mieszkanku z widokiem na pilnie strzeżony rajski ogród Central Parku?
„Witamy na kolejnym szczeblu indywidualnego rozwoju”.
Wstał. Srebrzyste rybki nie przestawały brykać gorączkowo w swoim białym jeziorku. Pewnie ich podkręcony metabolizm nie pozwalał im się zatrzymać.
— System — odezwał się Jackson — proszę przekazać ochronie, że jestem gotów rozpocząć dekontaminację, żeby wejść do laboratoriów będących pod ścisłą biologiczną ochroną.
Przy jego łokciu pojawiło się zdalnie sterowane holo Cazie. Jackson właśnie wyłonił się z sekcji Dekon, przyodziany w jednorazowy kombinezon w zielonym kolorze Kelvin-Castner. Kombinezon wcale nie miał za zadanie przed czymkolwiek go chronić. Pewnie tych z Kelvin-Castner znacznie mniej obchodziło to, co on może tu złapać, niż to, co może wnieść ze sobą. Albo może jeszcze raz będzie musiał przechodzić przez Dekon, zanim pozwolą mu zwiedzić laboratoria, w których podobno prowadzi się prace nad rekonstrukcją lękowego neurofarmaceutyku. Jeśli w ogóle mają tu takie laboratoria.
Holo Cazie — projekcja ze środka czy spoza Kelvin-Castner? — odezwało się:
— Witaj, Jacksonie. Mimo wszystko milo cię wreszcie widzieć we własnej fizycznej osobie.
Zachowywała się nienagannie. Nie uwodzicielsko — musiała wyczuć, że przekroczyła już granice jego podatności na jej wdzięk. Nie chłodno, nie oskarżycielsko, nie przymilnie i nie z fałszywą przyjacielskością. Mówiła cicho, z powagą i delikatnym odcieniem żalu za tym, że sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej, a także z pobrzmiewającym w głosie tonem szacunku za to, że Jackson robi, co do niego należy. Nienaganna.
— Witaj, Cazie. — Ku swojemu zdumieniu nagle ogarnął go żal. Z powodu tego, że już nic innego nie czuł. — Zaczynamy?
— Tak. Masz wiele do obejrzenia, a wkrótce zjawi się ktoś, kto ci to wszystko pokaże. Jednak w czasie, kiedy byłeś w sekcji Dekon, przybyła nam komplikacja.
— Przybyła?
— W osobie twojej przyjaciółki Victorii Turner. Z tą amatorską dziewczyną, matką naszych nieletnich próbek tkanki. Pani Turner żąda, żeby ją wpuszczono tam, gdzie się obecnie znajdujesz. Żąda nieco drapieżnie, można dodać.
Projekcja Cazie spojrzała na Jacksona znacząco, a w holograficznych oczach pojawił się cień bezbronności. Udawanej czy prawdziwej? Z Cazie nigdy nie można było wiedzieć na pewno. A teraz nie miało to już większego znaczenia.
Błyskawicznie rozważył wszystko w myślach.
— Wpuść Vicki do sekcji Dekon. Może mi pomóc podczas inspekcji. A Lizzie umieść w pokoju na zewnątrz, razem z ekspertami od systemów z Nowego Jorku… Czy już są?
— Nie. Ale obawiam się, że pani Turner nie może ot tak sobie przejść przez wszystkie laboratoria stanowiące prawną własność Kelvin-Castner tylko dlatego, że ty akurat…
— Mam w kontrakcie pozwolenie na asystenta w czasie inspekcji. Poczytaj sobie.
— Fachowca, a nie laika…
— Vicki pracowała kiedyś dla Agencji Nadzoru Genetycznych Standardów. Jest profesjonalnym szpiegiem. A teraz pokaż mi, skąd mogę się natychmiast połączyć z Lizzie. W czasie kiedy Vicki będzie dekontaminowana.
Cazie przygryzła dolną wargę tak mocno, że spłynęła z niej pojedyncza czerwona kropla krwi. Potem oświadczyła chłodno:
— Idź dalej tym korytarzem, ostatnie drzwi na lewo.
Jackson zrozumiał, że Cazie przyjęła już do wiadomości zaistniałe między nimi zmiany, więc ruszył dalej. Ta samotna kropelka holograficznej krwi będzie jedynym tego dowodem, jaki uda mu się zobaczyć. A może i jedynym, jaki Cazie mu da.
Drzwi wiodły do pokoju o rozmiarach alkowy, wyposażonego w standardowy, samowystarczalny terminal do użytku wewnętrznego.
— Proszę z Lizzie Francy, na terenie zakładów.
— Doktor Aranow! Proszę się nie martwić o Theresę, jest już z powrotem w domu i śpi.
— Theresa? Z powrotem w domu? O czym ty w ogóle mówisz?
Lizzie ukazała zęby w szerokim uśmiechu. Jackson zobaczył, że aż wylewa się z niej podniecenie i niepohamowana radość. Wyglądała strasznie: we włosach źdźbła trawy — bardzo zielonej, genomodyfikowanej, brudna twarz, przeraźliwy żółty kombinezon bardziej wymiętoszony, niż to w ogóle możliwe w przypadku plastikowego kombinezonu. Stanowiła kipiącą życiem i młodością chaotyczną plamę na nieskazitelnym stanowisku roboczym w K-C, a Jackson poczuł, jak na sam jej widok wraca mu dobry humor.
— Szłam piechotą do Wschodniego Manhattanu, żeby się z panem zobaczyć, bo mam panu coś ważnego do powiedzenia, ale nie mogłam się połączyć, bo…
— W takim wypadku tutaj mi też nie mów.
— No jasne, że nie — rzuciła kpiąco. — W każdym razie sama, samiuteńka dostałam się do Wschodniego Manhattanu, później panu powiem jak, a potem zgarnął mnie robot ochrony i zabrał do więzienia. Udałam przypadek chorobowy i zmusiłam jednostkę medyczną, żeby mnie połączyła z pana domem, tylko że pana tam nie było, więc rozmawiałam z Theresą, a ona przyjechała do więzienia i mnie stamtąd zabrała…
— Theresa?! Jak jej się udało…
— Nie mam pojęcia. Ona robi coś dziwnego ze swoim mózgiem. W każdym razie, kiedy Theresa za bardzo się przestraszyła, zabrałam ją do domu i skorzystałam z pana systemu, żeby zadzwonić do Vicki, i okazało się, że ona właśnie mnie szuka. Przywiozła mnie tu, bo mówiła, że jestem panu potrzebna. Ale przede wszystkim chciałam panu powiedzieć, że robopielęgniarka powiedziała, że z Theresą wszystko w porządku i że ona śpi. I z Dirkiem też wszystko w porządku — dzwoniłam do matki.
Читать дальше