Ludobójstwo przez powszechny brak działania. Pan Bóg nie wspomoże tych, którzy z powodu biochemii mózgu nie pomogą sobie sami. Których każda zmiana przeraża tak, że nie dopuszczą w pobliże siebie nikogo obcego. I którzy właśnie stracili swoich ostatnich, pozaziemskich faworytów.
Jackson wciągnął głęboko aromatyczne, sztuczne powietrze i przymknął powieki.
— Jackson — usłyszał za sobą głos Vicki. — Theresa cię woła.
— Za chwilkę.
Ku swemu zaskoczeniu poczuł, jak od tyłu otaczają go ręce Vicki. Jej policzek spoczął na jego plecach. Koszula zrobiła się wilgotna. Przypomniał sobie, że podczas gdy on rozmyślał o nieżyjących Superbezsennych jako o źródle strzykawek Przemiany, Vicki łączyły z nimi jakieś bliżej nie wyjaśnione sprawy osobiste.
— Spotkałaś Mirandę Sharifi — powiedział, nie odwracając się.
— Tak, spotkałyśmy się. Dwa razy.
— Co za wariat ich zabił?
— Zbyt wielu znajdzie się kandydatów, żeby tu wszystkich wymieniać. Ten świat pełen jest niezadowolonych i dogłębnie oburzonych.
— Tak… Wszelkiego rodzaju przegranych, którzy mają żal do zwycięzców.
— Nie jestem taka pewna, czy Miranda kiedykolwiek należała do zwycięzców — odrzekła Vicki. — Raczej nigdy. Ale ona i jej podobni są o krok z przodu w tej radykalnej, wymuszonej ewolucji. Tylko Azyl był w stanie ich stworzyć, a Azyl już nigdy tego nie powtórzy.
Wtedy Jackson zrozumiał. Dłonie zacisnęły się kurczowo na barierce. Powietrze nagle zapachniało czymś niezdrowym.
— Zabiła ich Jennifer Sharifi. W odwecie za to, że prawie trzydzieści lat temu wysłano ją i wspólników jej spisku do więzienia.
— Tak — potwierdziła Vicki. — To bardzo prawdopodobne. Ale Departament Sprawiedliwości nigdy nie zdoła tego dowieść.
Puściła Jacksona i odsunęła się o krok.
— Teraz wszystko zależy od ciebie, Jackson.
Odwrócił się i stanął z nią twarzą w twarz.
— Ode mnie?! O czym ty, do cholery, mówisz?
— Chyba nie sądzisz, że ci z Kelvin-Castner rzeczywiście skierują swoje badania na odnalezienie antidotum, co? Spodziewają się, że wirus nie przeniknie do enklaw, bo wiedzą, że musiała go stworzyć jakaś grupa Wołów. W celu zniwelowania politycznego lub fizycznego zagrożenia ze strony Amatorów, i to bez paprania się mokrą robotą. Jeśli nie przypilnujesz warunków kontraktu, K-C popędzi z rykiem w kierunku zastosowań komercyjnych, a twoje antidotum będzie musiało długo poczekać.
— Codzienne sprawozdania z laboratoriów…
— Były przez ciebie bardzo szczegółowo sprawdzane, nieprawdaż? Gówno prawda. Ledwie rzuciłeś na nie okiem.
Milczał, próbując przełknąć tę pigułkę.
— Ja się im przyjrzałam — mówiła dalej Vicki — chociaż niewiele mi to dało. Nie mam odpowiedniego przygotowania, dla mnie to tylko rzędy wykresów, plątanina równań i modele niepojętych substancji. Jackson, będziesz musiał zamieszkać na najwyższym piętrze Kelvin-Castner, jeśli rzeczywiście zależy ci na tym antidotum. Właśnie ty.
— A Theresa…?
— Już zdrowieje. Dirk, Billy i Shockey — nie. W końcu — wzniosła dłonie w błagalnym, pokornym geście, jakiego Jackson nigdy dotąd u niej nie widział i o jaki nigdy by jej nie podejrzewał — w końcu jesteś lekarzem, prawda?
— Nie jestem naukowcem!
— Teraz już tak — odparowała. A potem zupełnie nieoczekiwanie uśmiechnęła się. — Witamy na kolejnym szczeblu indywidualnego rozwoju.
To były całe tygodnie sprawozdań. Codziennie rosła liczba pracujących uczonych — począwszy od siedemnastu wzrosła do niewiarygodnej wprost liczby dwustu czterdziestu jeden, rozrzuconych po różnych placówkach w całym kraju. Wszyscy wysyłali Jacksonowi kopie ze wszystkiego: wszystkie protokoły z konferencji, wszystkie procedury, wszystkie spekulacje, wszystkie wersje wszystkich elektronicznych modeli. Różne warianty tempa absorbcji, biodostępność, wiązania białkowe, mechanizmy działania różnych podtypów receptorów, wzory nerwów odprowadzających, modele Meldruma, jonizacja ganglionowa, syntezy białkowe w rybosomach, wskaźniki tempa oddziaływania czyściciela komórek — nikt nigdy nie byłby w stanie przebrnąć przez to wszystko. Po kilku próbach Jackson zaczął podejrzewać, że o to właśnie chodziło.
Zaczął także podejrzewać, że część tego, co mu tu przysyłają, to zwyczajna lipa. Ale brakowało mu czasu, specjalistycznej wiedzy, a także i cierpliwości, żeby określić dokładniej, która to część.
Siedząc w gabinecie przy terminalu i przeglądając sterty wydruków, zorientował się, że jedyny sposób na to, żeby się w tym wszystkim połapać, to napisać specjalne programy selekcjonujące, które wyszukałyby charakterystyczne wzory i specyficzne linie przebiegu badań. Albo potencjalnych badań. Albo kierunki, w jakim te potencjalne badania mogłyby pójść. Takich programów nie ma na rynku. A Jackson, nie będąc softwerowym ekspertem, nie potrafił ich napisać. Nie mówiąc już o wyszperaniu tych raportów, których, jak podejrzewał, z Kelvin-Castner mu nie przysyłają.
— Poślij po Lizzie — polecił Vicki znużonym głosem.
— Lizzie?! Ona nic nie wie o badaniu procesów chemicznych w mózgu.
— No cóż, ja też nie. A w każdym razie nie dosyć. Zadzwoń do niej i powiedz, że zaraz wysyłam po nią helikopter. Będzie musiała pomóc mi napisać wyspecjalizowany program selekcjonujący. Jeśli tego nie potrafi, może przynajmniej przeszperać zamknięte archiwa K-C. Bóg mi świadkiem, że na tym zna się dostatecznie dobrze. Nie chcę wprowadzać w to wszystko szperacza z zewnątrz, który mógłby odsprzedać komuś nasze informacje. W każdym razie jeszcze nie teraz.
Vicki zaświeciły się oczy.
— W porządku. Skoro już jesteśmy przy temacie informacji, Jones twierdzi, że Cazie leci tu, żeby się z tobą zobaczyć.
Jackson podniósł wzrok znad stert wydruków, piętrzących się na całym jego antycznym biurku w stylu aubusson. Twarz Vickie przybrała ostrożny wyraz neutralności. Znów poczuł dookoła siebie jej ręce — cieple, solidne — tam, koło tarasowej barierki.
Może pomoc Lizzie to nie jedyne wyjście z tej sytuacji.
— Cazie — powtórzył cicho. — Bywała tu regularnie, prawda? Widywać Theresę.
— Tym razem chce się widzieć z tobą.
— Skąd wiesz?
Vicki uśmiechnęła się z przekąsem.
— Wiem.
I zaraz zjawiła się Cazie, wpakowała mu się do gabinetu jak do swojego, z szelestem niebieskiej sukni i rozwianymi loczkami. Jej żywiołowość zdawała się rozpalać cały ten pokój, tworzyć niebezpieczną poświatę, która, jak się zdawało, zdolna była strawić nawet niekonsumowalny plastik wydruków. Cazie obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
— Jack! Gdybym mogła widzieć cię samego…
— Tylko gdybyś zaczęła widzieć kogoś jeszcze poza sobą — mruknęła Vicki i wyszła.
Jackson wstał, żeby zyskać choćby tę kruchą przewagę wzrostu.
— Jak się miewasz, Jack?
— W porządku. — Czekał. Tym razem to już będzie koniec. Definitywny. Zastanawiał się, czy Cazie zdaje sobie z tego sprawę.
— A Tessie?
— Zdrowieje ściśle według rozkładu.
Uśmiech Cazie był jak najszczerszy.
— Tak się cieszę! Nasza Tessie… Pamiętasz, jak uważaliśmy ją po trosze za własne dziecko, bo nie mieliśmy jeszcze swojego? Niezasłużony sentyment, ale nie do końca fałszywy. — Przysunęła się do niego o krok. Poczuł woń jej perfum, były niczym kwiaty wśród zapachu zwierzęcej rui.
— Kelvin-Castner nie pracuje nad antidotum — odezwał się Jackson. — A ja mogę udowodnić, że o tym wiesz.
Читать дальше