— Wydaje mi się, że to niewielka pociecha.
— Nie wyjdziemy z nadprzestrzeni w złym miejscu. Jeśli mam ci powiedzieć prawdę, to myślałem, żeby przeprowadzić ten manewr, nie mówiąc ci o tym ani słowa, tak że w ogóle nie zorientowałbyś się, że jest już po wszystkim. Doszedłem jednak do wniosku, że lepiej będzie, jeśli przeżyjesz to świadomie. Przekonasz się, że to żaden problem i nie będziesz już na to więcej zwracał uwagi.
— No cóż… — powiedział Pelorat z powątpiewaniem. — Przypuszczam, że masz rację, ale, szczerze mówiąc, nie spieszy mi się tak bardzo.
— Zapewniam cię…
— Nie, nie, przyjacielu, przyjmuję twoje zapewnienia bez zastrzeżeń. Tylko… Czytałeś kiedy Santerestila Matta)
— Oczywiście. Nie jestem analfabetą.
— Tak, tak. Nie powinienem był o to pytać. Pamiętasz treść?
— Nie cierpię też na amnezję.
— Wygląda na to, że mam wyjątkowy talent do obrażania ludzi. Chcę tylko powiedzieć, że myślę o tych scenach, gdzie Santerestil i jego przyjaciel, Bań, uciekli z Planety 17 i czują się zagubieni w przestrzeni. Myślę o tych naprawdę hipnotyzujących scenach, kiedy znajdują się wśród gwiazd poruszających się leniwie w przejmującej ciszy, w odwiecznym trwaniu, w… Widzisz, nigdy nie wierzyłem, że ten opis jest prawdziwy. Wzruszał mnie i porywał, ale naprawdę nigdy nie wierzyłem, że jest prawdziwy. Teraz jednak, kiedy przywykłem już do przebywania w przestrzeni, sam widzę to wszystko, sam tego doświadczam i… wiem, że to niemądre… ale nie chcę tego przerywać. Wydaje mi się, jakbym sam był Santerestilem…
— A ja Banem — powiedział Trevize z lekką nutą zniecierpliwienia.
— W pewnym sensie. To małe, rzadkie skupisko przyćmionych gwiazd, o tam, wydaje się trwać w bezruchu, z wyjątkiem, oczywiście, naszego słońca, które musi się teraz kurczyć i niknąć, ale my tego nie widzimy. Galaktyka roztacza przed nami cały swój nieruchomy majestat. Otacza nas cisza przestrzeni i nic nie rozprasza mojej uwagi i nie przeszkadza mi w kontemplacji.
— Nic, oprócz mnie.
— Oprócz ciebie… Ale muszę ci powiedzieć, Golan, stary druhu, że rozmowa z tobą o Ziemi i o prehistorii, próba przekazania ci części wiedzy o tym, ma również swoje uroki. I też nie chciałbym, żeby się to już skończyło.
— Nie skończy się. W każdym razie, nie zaraz. Chyba nie przypuszczasz, że zrobimy skok i wylądujemy na powierzchni jakiejś planety, co? Nadal będziemy znajdowali się w przestrzeni, a skok zajmie tyle czasu, że nie będzie go można w ogóle zmierzyć. Może potrwać z tydzień, zanim znajdziemy się na jakiejś planecie, możesz się więc odprężyć.
— Mówiąc o planecie, z pewnością nie masz na myśli Gai? Kiedy wyjdziemy z nadprzestrzeni, możemy znaleźć się w rejonie, gdzie w ogóle nie ma Gai.
— Wiem o tym, Janov, ale znajdziemy się we właściwym sektorze — jeśli, oczywiście, twoje dane są prawdziwe. A jeśli nie… no cóż…
Pelorat potrząsnął głową i rzekł posępnie:
— A co to nam pomoże, że znajdziemy się we właściwym sektorze, jeśli nie znamy współrzędnych Gai?
— Janov — rzekł na to Trevize — wyobraź sobie, że jesteś na Terminusie i chcesz się dostać do Argyropolu. Nie wiesz, gdzie leży to miasto, ale wiesz, że znajduje się gdzieś nad przesmykiem. No i co robisz, kiedy już znajdziesz się nad tym przesmykiem?
Pelorat przez chwilę milczał, jak gdyby obawiał się, że musi to być jakieś niezwykle skomplikowane zadanie. W końcu poddał się:
— Przypuszczam, że bym po prostu kogoś spytał.
— Bardzo dobrze! Czy można zrobić coś innego?… No co, jesteś już gotów?
— Już? To znaczy teraz? — Pelorat wygramolił się z fotela. Jego miła, lecz nie ukazująca nigdy żadnych uczuć twarz teraz nieomal zdradzała niepokój. — Co mam robić? Usiąść? Stać? Czy zrobić jeszcze coś innego?
— Na czas i przestrzeń, Janov, nie musisz nic robić. Chodź po prostu ze mną do mojej kabiny, żebym mógł skorzystać z komputera, a tam możesz sobie siedzieć, stać albo fikać koziołki. Możesz sobie robić, co ci się podoba. Proponuję ci jednak, żebyś usiadł przed ekranem i dokładnie go obserwował. To na pewno będzie zajmujące. Chodź!
Przeszli krótkim korytarzem do kabiny Trevizego i Trevize usiadł przy komputerze. — A może ty chciałbyś to zrobić, Janov? — spytał nagle. — Podam ci liczby i wystarczy, żebyś je pomyślał. Całą resztę wykona komputer.
— Nie, dziękuję — odparł Pelorat. — Ten komputer jakoś niezbyt dobrze ze mną współpracuje. Wiem, co powiesz — że brak mi wprawy, ale nie wierzę w to. Jest coś w twoim umyśle, Golan…
— Nie opowiadaj głupstw.
— Ależ skąd. Ten komputer wydaje się po prostu pasować do ciebie. Kiedy się z nim połączysz, to wydaje się, że tworzycie jeden organizm. Kiedy ja się połączę, to jest to zespół dwu działających podmiotów — Janova Pelorata i komputera. To nie to samo.
— To śmieszne — powiedział Trevize, ale stwierdzenie Pelorata sprawiło mu satysfakcję. Pogładził niemal z miłością wgłębienia na dłonie.
— Tak, że wolę raczej patrzeć — rzekł Pelorat. — To znaczy, wolałbym, żebyśmy w ogóle tego nie robili, ale skoro się uparłeś, to wolę patrzeć. — Utkwił wzrok w ekran, który ukazywał zamgloną Galaktykę, jakby posypaną pudrem bladych gwiazd na pierwszym planie. — Daj mi znać, kiedy będziesz miał zacząć. — Oparł się powoli o ścianę i zbierał siły na ten moment.
Trevize uśmiechnął się. Włożył dłonie we wgłębienia na płycie biurka i poczuł, że ma kontakt umysłowy z komputerem. Z dnia na dzień przychodziło mu to łatwiej, a przy tym kontakt stawał się jak gdyby bardziej intymny i mimo iż kpił sobie z tego, co mówił Pelorat, faktycznie czuł to. Wydawało się, że nawet nie musi wyraźnie myśleć o współrzędnych, tak jak gdyby komputer wiedział, czego on chce, nawet bez wyraźnego formułowania poleceń. Sam czerpał informację z mózgu Trevize — go.
Ale, mimo to, Trevize „powiedział”, czego chce i polecił, by poprzedzić skok dwuminutowym odliczaniem.
— W porządku, Janov. Mamy dwie minuty: 120 — 115 — 110 — … Patrz tylko na ekran.
Pelorat wpatrywał się intensywnie w ekran, zaciskając kąciki ust i wstrzymując oddech.
Trevize mówił cicho: 15 — 10 — 5 — 4 — 3 — 2 — 1 — 0.
Obraz na ekranie zmienił się bez żadnego zauważalnego ruchu. Pelorat nie odczuł absolutnie nic. Gwiazdy wyraźnie się zagęściły i Galaktyka znikła.
Pelorat drgnął i spytał:
— Czy to było to?
— Czy to było co? Drgnąłeś. Ale to twoja wina. Nie czułeś nic. Przyznaj się.
— Przyznaję.
— A więc to jest to. Dawniej, kiedy podróże w nadprzestrzeń były względną nowością — przynajmniej tak podają książki — towarzyszyło temu dziwne uczucie, jakby lekkie szarpnięcie, i niektórzy ludzie odczuwali nudności albo lekki zawrót głowy. Może było to zjawisko psychogenne, a może nie. W każdym razie w miarę jak ludzie zdobywali coraz większe doświadczenie w zakresie skoków i doskonalono aparaturę, doznania te stawały się coraz rzadsze. Przy takim komputerze jak ten na pokładzie wpływ wywierany przez skok na organizm znajduje się poniżej progu percepcji. Przynajmniej ja tak to odczuwam.
— Muszę przyznać, że ja też. Gdzie teraz jesteśmy, Golan?
— Tylko o krok dalej. W rejonie Kalgana. Mamy jeszcze długą drogę przed sobą i zanim wykonamy następny skok, musimy sprawdzić, czy ten był precyzyjny.
— Niepokoi mnie, gdzie się podziała Galaktyka.
Читать дальше