— Tak jak wy — rzekł na to Pierwszy Mówca — nie rozumiem na jakiej podstawie można podejrzewać radnego Trevize o to, że jest narzędziem w rękach innej organizacji. Nie rozumiem też w jakim celu mieliby się nim posłużyć, gdyby rzeczywiście był ich narzędziem. Jednak Mówca Gendibal wydaje się całkowicie pewny swego, a nie można lekceważyć intuicyjnego przeczucia u kogoś, kto został przygotowany do roli Mówcy. Dlatego też spróbowałem zastosować Plan do Trevizego.
— Do jednej osoby? — spytał któryś z Mówców z zaskoczeniem i z miejsca wyraził skruchę za towarzyszącą pytaniu myśl, która była dokładnym odpowiednikiem okrzyku „Co za głupiec!”.
— Do jednej osoby — odparł Pierwszy Mówca. — Masz rację. Co za głupiec ze mnie! Wiem bardzo dobrze, że Plan nie może być stosowany w odniesieniu do pojedynczych osób ani nawet w odniesieniu do niewielkich grup ludzi. Niemniej, byłem ciekaw. Wyekstrapolowałem interpersonalne punkty przecięcia znacznie poza dopuszczalne granice, ale zrobiłem to na szesnaście różnych sposobów. Uzyskałem w ten sposób coś, co można raczej określić mianem rejonu niż punktu. Potem wykorzystałem wszystko, co wiemy o Trevizem — radny Pierwszej Fundacji nie jest osobą zupełnie nieznaną — i o burmistrzu Fundacji. Następnie wrzuciłem to wszystko razem, pomieszane — obawiam się — jak groch ż kapustą… — przerwał.
— No i? — spytała Delarmi. — Wnoszę z tego, że… Czy wyniki były zaskakujące?
— Jak można było przypuszczać, nie było żadnych wyników — odparł Pierwszy Mówca. — Nic nie można zrobić, jeśli chodzi o pojedynczą osobę, a jednak… a jednak…
— A jednak co?
— Od czterdziestu lat analizuję wyniki i doszedłem do tego, że zupełnie wyraźnie przeczuwam, jakie one będą, zanim jeszcze je uzyskam. Bardzo rzadko zdarza mi się pomylić. Otóż w tym przypadku, mimo iż nie uzyskałem żadnych wyników, czuję, że Gendibal ma rację i że nie można Trevizego zostawić samego sobie.
— A dlaczegóż to, Pierwszy Mówco? — spytała Delarmi, wyraźnie zaskoczona intensywnością tego uczucia promieniującą od Pierwszego Mówcy.
— Wstyd mi — rzekł Pierwszy Mówca — że uległem pokusie użycia Planu do celu, do którego nie jest przeznaczony. Wstyd mi, że pozwalam sobie kierować się czystą intuicją… Ale muszę tak postępować, bo jestem o tym wewnętrznie przekonany. Jeśli Mówca Gendibal ma rację, jeśli grozi nam niebezpieczeństwo z niewiadomego kierunku, to czuję, że gdy nadejdzie czas rozstrzygnięć, osobą, która będzie miała w ręku atutową kartę i rozegra ją, będzie właśnie Trevize.
— A na jakiej podstawie opierasz to przeczucie. Pierwszy Mówco? — spytała zaskoczona Delarmi.
Pierwszy Mówca, Shandess popatrzył na zebranych z przygnębieniem. — Niestety, nie mam do tego żadnych racjonalnych podstaw. Obliczenia psychohistoryczne nic nie wykazały, ale kiedy śledziłem grę zależności różnych czynników, wydało mi się, że kluczem do wszystkiego jest Trevize. Trzeba uważać na tego młodego człowieka.
Gendibal wiedział, że nie zdąży wrócić przed rozpoczęciem posiedzenia Rady. Być może nigdy już nie wróci.
Trzymali go mocno. Rozpaczliwie starał się zorientować, jak najlepiej zmusić ich do puszczenia go.
Stanął przed nim Rufirant z triumfującą miną.
— No co, badawca, możem zaczynać? Cios za cios, po tutejszemu. No to ju, ty mniejszy, to wal pierwszy.
— A ciebie kto będzie trzymał, jak mnie tu trzymią? — powiedział Gendibal.
— Puśćta go — rzekł Rufirant. — Nie, nie. Tyło rence. Puśćta rence, ale trzymajta za nogi. Co by nie skakał.
Gendibal czuł się tak, jakby przyszpilono go do ziemi. Ręce miał wolne.
— No wal, badawca! — krzyknął Rufirant. — Uderz mnie.
I właśnie w tym momencie umysł Gendibala znalazł coś, czego mu było trzeba — oburzenie, litość i uczucie, że dzieje się niesprawiedliwość. Nie miał wyboru — musiał zaryzykować i bezpośrednio wzmocnić to uczucie, a potem improwizować w oparciu o…
Nie było takiej potrzeby. Nie zdążył nawet dotknąć tego umysłu, a mimo to reakcja była taka, jakiej sobie życzył. Dokładnie taka.
Zauważył nagle niewielką, krępą postać o długich, splątanych czarnych włosach i wyciągniętych rękach, która przepychała się gwałtownie w stronę jego przeciwnika.
Była to kobieta. Gendibal pomyślał ponuro, że fakt, iż zdał sobie sprawę z jej obecności dopiero w chwili kiedy ją zobaczył, najlepiej świadczył o jego napięciu i zaabsorbowaniu sytuacją.
— Rufirant! — wrzasnęła na wieśniaka. — Taki byk i taki tchórz! Cios za cios, po tutejszemu? Toć ty dwa razy wienkszy od tego badawcy. Ze mno by ci poszło trudniej! A to ci dopiro chwała stłuc takiego kurdupla! Bedo cię pokazować palcamy i gadać „Ło, to ten Rufirant, co leje dzieciaków”. Śmiać się z ciebie bedo, nicht porzondny się z tobo nie napije i żadna dziewucha nie będzie chciała z tobo gadać.
Rufirant próbował powstrzymać ten potok słów, zasłaniając się przed jej ciosami i mówiąc pojednawczo: — No co ty, Sura. No co ty, Sura.
Gendibal uświadomił sobie, że nikt go już nie trzyma, że Rufirant już nie patrzy na niego, że umysły zebranych nie są już zwrócone na niego.
Sura też nie zwracała na niego uwagi. Jej wściekłość skupiła się tylko na Rufirancie. Doszedłszy do siebie, Gendibal zastanawiał się jakich użyć środków, aby podtrzymać jej wściekłość i spotęgować uczucie wstydu ogarniające umysł Rufiranta, nie zostawiając przy tym żadnego śladu swojej ingerencji, ale i tym razem okazało się, że nie ma takiej potrzeby.
— Cofnijta się wszystkie — powiedziała jego wybawicielka. — Patrzajta no, to nie wystarczy, że ten byk Rufirant je jak olbrzym przy tym głodomorze, ale jeszcze pomaga mu z pieńciu abo i sześciu chłopów. No, idźta tera do domu się chwalić jakie z was bohatery, jak lejeta dzieciaków! Idź jeden z drugim i powiedz: „Ja trzymał tego kurdupla za renkie, jak Rufirant walnoł go w pysk”. A ty powiedz: „Ale ja go trzymał za nogie, to i ja sławny”. A ty, Rufirant, powiedz: „Ja go nie mog sam dostać, ale moje kumple go przytrzymali we sześciu i dał ja mu manto”.
— Ale co ty, Sura — prawie jęknął Rufirant — ja jemu powiedział, co by on lał pierwszy.
— No i bojał ty się jego cienkich renków, co? Chodźta. Niech se idzie, dzie ma iść, a wy wracajta do domów, żeli was tam bedo chcieli widzieć. Chcielibyśta teraz, żeby nalepi zapomnieli jakie z was bohatery. Akurat! Jak mnie jeszcze barziej zgniewa — ta, to się wszystkie naobkoło o tem dowiedzo.
Oddalili się grupkami, cicho i ze spuszczonymi głowami, nie oglądając się za siebie.
Gendibal popatrzył za nimi, a potem przeniósł wzrok na kobietę. Była ubrana w bluzę i spodnie, na nogach miała proste obuwie. Jej twarz była mokra od potu. Ciężko oddychała. Miała dość duży nos, ciężkie piersi (co było widać mimo luźnej bluzy) i gołe, muskularne ramiona. No cóż, kobiety tutejsze pracowały w polu razem z mężczyznami.
Patrzyła na niego surowo, ująwszy się pod boki. — No, badawca, czemu tu jeszcze stoisz. Idź do Miejsca Badawców. Boisz się? Chcesz, żeby cię odprowadzić?
Gendibal czuł zapach potu bijący od dawno nie pranej odzieży, ale w tych okolicznościach byłoby grubiaństwem i niewdzięcznością okazać, że budzi w nim to wstręt.
— Dziękuję, panno Sura…
— Nazywam się Novi — powiedziała szorstko. — Sura Novi. Może mówić Novi. Nie trza nic dodawać.
— Dziękuję ci, Novi. Bardzo mi pomogłaś. Cieszę się, że chcesz mnie odprowadzić, ale nie dlatego, że się boję, tylko dlatego, że to będzie dla mnie prawdziwa przyjemność. — Ukłonił się z wdziękiem, jak gdyby była młodą damą z uniwersytetu.
Читать дальше