Były to dźwięki niezbyt wytworne — takie, jakie towarzyszą krzątaninie samotnego człowieka. A więc szuranie papciami po podłodze, szelest ubrania ocierającego — się o metal, jęk ustępujących pod ciężarem ciała sprężyn starego wyściełanego krzesła, prztyknięcie wciskanego guzika na tablicy kontrolnej statku czy delikatny odgłos dłoni przesłaniającej komórkę fotoelektryczną.
W końcu jednak dał się Arkadii we znaki brak doświadczenia. W książkach i na video pasażerowie na gapę mieli zawsze niemal nieograniczone możliwości zachowania w tajemnicy swego pobytu na statku. Istniało oczywiście zawsze niebezpieczeństwo nieostrożnego potrącenia czegoś, co mogło wylądować na podłodze z piekielnym hałasem, albo grożącego potężnym kichnięciem kręcenia w nosie — w filmach oglądanych na video było prawie pewne, że gapowicz wcześniej czy później kichnie, to była normalna sprawa. Znała to wszystko i przedsięwzięła odpowiednie środki ostrożności. Wiadomo było również, że po jakimś czasie trzeba będzie zaspokoić głód i pragnienie. Dlatego zaopatrzyła się w konserwy z domowej spiżarni. Były jednak pewne sprawy, o których jakoś nie wspominały książki ani filmy, i Arkadia stwierdziła z przerażeniem, że wbrew swym najlepszym intencjom może pozostać w ukryciu tylko przez ograniczony okres czasu. A na jednoosobowym statku sportowym, takim jak „Unimara”, przestrzeń mieszkalna ograniczała się zasadniczo do jednego pomieszczenia, tak że nie było najmniejszej nawet możliwości niepostrzeżonego wyśliznięcia się z przedziału bagażowego, w czasie kiedy Munn byłby zajęty gdzie indziej.
Czekała niecierpliwie na odgłosy zwiastujące, że Munn śpi. Żałowała, że nie wie, czy bibliotekarz chrapie. No, ale wiedziała przynajmniej, gdzie znajduje się koja i z ulgą rozpoznała jej skrzypnięcie. Potem usłyszała przeciągle ziewanie. Czekała dłuższy czas, wsłuchując się w ciszę przerywaną tylko skrzypnięciami koi towarzyszącymi zmianom ułożenia ciała.
Drzwi między przedziałem bagażowym a kabiną główną otwarły się bez problemów pod naciśnięciem jej palca. Wystawiła ostrożnie głowę.
Nagle usłyszała dźwięk, który zdecydowanie mogło wydać tylko ludzkie ciało.
Zesztywniała. Cisza! Musi zachować ciszę!
Starała się wysunąć za drzwi oczy, nie poruszając głową, ale nic z tego nie wyszło. Za oczami wysunęła się głowa.
Homir Munn nie spał. Oczywiście, czytał w łóżku przy skupionym świetle lampki nocnej. Teraz jednak wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w ciemność, szukając jedną ręką czegoś pod poduszką.
Głowa Arkadii instynktownie cofnęła się za drzwi. W tym momencie całą kabinę zalało jasne, światło i rozległ się ostry, choć trochę drżący głos Munna:
— Mam miotacz i, na Galaktykę, zaraz strzelam…
— To tylko ja — jęknęła Arkadia. — Nie strzelaj.
No i proszę, jak kruchą i delikatną rzeczą jest romantyczna przygoda. Jeden miotacz z nerwowym właścicielem może zepsuć wszystko.
Munn siedział w łóżku w pełnym świetle. Siwe włosy na jego wąskiej piersi i rzadki, jednodniowy zarost na chudej twarzy sprawiały, że nie wyglądał szczególnie godnie ani groźnie.
Arkadia wyłoniła się zza drzwi, obciągając nerwowo swą metalenową kurtkę, która była podobno wykonana z gwarantowanego, niemnącego się tworzywa.
Munn uczynił gwałtowny ruch, jakby chciał wyskoczyć z łóżka, ale widocznie przypomniał coś sobie, bo zamiast tego podciągnął kołdrę aż po brodę i wyjąkał:
— C… co…
— Przepraszam na chwilę — rzekła pokornie Arkadia. — Muszę umyć ręce.
Znała topografię statku, więc szybko znalazła odpowiednie miejsce. Kiedy wróciła czując, że wraca jej też odwaga, Homir Munn stał na środku kabiny w zmiętym szlafroku i z prawdziwą furią w sercu.
— Co, na czarne dziury Przestrzeni, ro… robisz tu… tutaj? Jak się tu do… dostałaś? Co ty s… sobie wyobrażasz? Co to w ogóle ma znaczyć”?
Wyglądało na to, że nie będzie końca takim pytaniom, ale Arkadia przerwała mu, mówiąc słodkim głosem:
— Chciałam po prostu polecieć z tobą, wujku Homirze.
— Dlaczego? Czy ja gdzieś lecę?
— Lecisz na Kalgan po informacje o Drugiej Fundacji.
Munn wrzasnął dziko i opuścił ręce. Przez moment Arkadii wydawało się, że dostanie histerii i zacznie walić głową w ścianę. Spostrzegła z przerażaniem, że wciąż trzyma miotacz w ręku.
— Uważaj… Nie przejmuj się tak… — tylko tyle. przyszło jej do głowy.
Munn otrząsnął się jednak z wyraźnym wysiłkiem i powrócił do względnie normalnego stanu. Cisnął miotacz na koję z taką siłą, że dziwne było, iż broń sama nie wypaliła, robiąc przy tym dziurę w ścianie.
— Jak się tu dostałaś? — spytał wolno, robiąc wrażenie jakby — w obawie, że głos mu zadrży — przytrzymywał każde słowo zębami.
— Zupełnie łatwo. Przyszłam do hangaru ze swoją walizką, powiedziałam „bagaż pana Munna”, i dozorca wpuścił mnie, machnąwszy tylko kciukiem i nie podnosząc nawet głowy znad papierów.
— Będę musiał odstawić cię z powrotem, rozumiesz — rzekł Homir i na samą myśl o tym zrobiło mu się dziwnie radośnie. Na Przestrzeń, przecież to nie jego wina, że nie wyszło.
— Nie możesz tego zrobić — powiedziała spokojnie Arkadia — bo zwróciłoby to uwagę.
— Co? — Sam wiesz. Przecież właśnie dlatego to ty lecisz na Kalgan, bo nie będzie w tym nic niezwykłego, jeśli poprosisz o pozwolenie przejrzenia archiwum Muła. I musisz się zachowywać zupełnie naturalnie, żeby nie wzbudzić żadnych podejrzeń. Jeśli wrócisz na Terminusa z dziewczyną, która wśliznęła się ukradkiem na statek, to możesz się znaleźć nawet w dzienniku telewizyjnym.
— Skąd ci to wszystko p… przyszło do głowy? To… eee… dziecinne gadanie… — było to zbyt nonszalanckie jak na Homira Munna i nawet ktoś, kto wiedział mniej niż Arkadia, nie dałby mu wiary.
— Słyszałam waszą rozmowę przez detektor dźwięku! — Nie potrafiła ukryć dumy ze swej przebiegłości. — Wiem wszystko, więc musisz mi pozwolić zostać.
— A ojciec? — Munn zagrał atutem. — Na pewno myśli, że zostałaś porwana… że nie żyjesz.
— Zostawiłam mu wiadomość — Arkadia przebiła swoją kartą — i myślę, że wie, że nic może robić hałasu. Chyba przyśle ci telegram.
Munn gotów był już uwierzyć w czary, bo zaledwie dwie sekundy potem odbiornik zasygnalizował depeszę.
— Założę się, że to od ojca — powiedziała Arkadia i było tak rzeczywiście.
Depesza była zaadresowana do Arkadii i niedługa. Zawierali tylko dwa zdania: „Dziękuję za wspaniały prezent, z którego na pewno zrobiłaś dobry użytek. Baw się dobrze”.
— Widzisz — rzekła — to instrukcja.
Homir przyzwyczaił się do Arkadii. Po pewnym czasie był nawet zadowolony z jej obecności. A jeszcze potem zastanawiał się, co by robił, gdyby nie było jej na statku. Cały czas gadała. Była bardzo przejęta. A co najważniejsze, nic się nie bała. Wiedziała, że Druga Fundacja jest wrogiem, ale nie martwiła się tym. Wiedziała, że na Kalganie Homir będzie musiał się zmierzyć z nieprzyjazną biurokracją, ale nie mogła się tego doczekać.
Być może było tak dlatego, że miała czternaście lat.
W każdym razie, tygodniowa podróż oznaczała teraz raczej rozmowę niż introspekcję. Z całą pewnością nie była to zbyt pouczająca rozmowa, jako że obracała się niemal całkowicie wokół jednego tematu, a mianowicie wyobrażeń czternastoletniej „panny o tym, jak najlepiej wywieść w pole władcę Kalgana. Były to pomysły zabawne i zupełnie nonsensowne, ale przedstawiane z całkowitą powagą.
Читать дальше