Gladia zaczęła cicho płakać.
Baley nawet na nią nie spojrzał. — Wprost przeciwnie. Łatwo wykazać, że ktokolwiek popełnił tę zbrodnię, nie była to pani Delmarre.
Jothan Leebig skrzyżował ręce, a na jego twarzy pojawiło się lekceważenie.
Baley spostrzegł to — Doktor Leebig mi pomoże. Jako robotyk Wie pan, że wplątanie robotów w morderstwo wymaga wielkiej zręczności. Wczoraj próbowałem zamknąć kogoś w areszcie domowym. Była to prosta rzecz, ja jednak nie umiem postępować z robotami. W moich instrukcjach były niedomówienia i mój więzień uciekł.
— Kto to był? — spytał Attlebish — To nie ma znaczenia — odpowiedział niecierpliwie Baley. Ma znaczenie to, ze amator nie potrafi odpowiednio posługiwać się robotami. Niektórzy zaś Solarianie mogą być zupełnymi amatorami, jak na Solarian. Co, na przykład wie o robotyce Gladia Delmarre, doktorze?
— Co takiego? — Leebig wytrzeszczył oczy.
— Próbował pan nauczyć panią Delmarre robotyki. Jaką była uczennicą? Czy nauczyła się czegoś?
Leebig rozejrzał się niepewnie — Nie nauczyła się…
— Była całkiem do niczego, nieprawdaż? A może woli pan nie odpowiadać?
— Mogła udawać ignorancję — odpowiedział Leebig.
— Czy, jako robotyk, byłby pan gotów oświadczyć, że uważa panią Delmarre za zdolną do wmanewrowania robotów w morderstwo?
— Jak mam na to odpowiedzieć?
— Podejdźmy do tego inaczej. Ktokolwiek próbował zabić mnie w żłobku, musiał mnie przedtem odszukać, posługując się systemem łączności między robotami. Nie mówiłem nikomu, dokąd się udaję i tylko eskortujące mnie roboty znały moje miejsce pobytu. Mój partner Daniel Olivaw, usiłował mnie później odnaleźć i miał z tym sporo trudności. Morderca musiał jednak łatwo do tego dojść jeśli zdołał przygotować zatrucie i wystrzelenie strzały zanim opuściłem zakład. Czy pani Delmarre zdołałaby to zrobić?
Corwin Attlebish pochylił się w fotelu — Kto, zdaniem pana, Ziemianinie, miałby dość wiedzy na to?
— Doktor Jothan Leebig sam przyznaje, że jest na tej planecie najlepszym specem od robotów.
— Czy to oskarżenie? — krzyknął Leebig.
— Tak! — zawołał Baley.
Furia w oczach Leebiga przygasła. Zastąpiło ją powstrzymywane napięcie. Powiedział — Oglądałem po morderstwie tego robota Delmarre’a. Nie miał żadnych wymiennych kończyn. Jego kończyny mogły być odłączone tylko przy użyciu specjalnych narzędzi i pod nadzorem Delmarre’a.
— Kto może potwierdzić prawdziwość tego oświadczenia?
— Moich słów się nie kwestionuje.
— Właśnie ma to miejsce. Oskarżam pana, więc to co pan mówi, jest bez wartości. Co innego, gdyby ktoś potwierdził pańskie słowa.
Nawiasem mówiąc, szybko pozbył się pan tego robota. Dlaczego?
— Nie było go po co trzymać. Był całkiem rozstrojony. Był do niczego.
— Dlaczego?
Leebig pogroził palcem Baleyowi — Już mnie pan o to pytał, Ziemianinie i powiedziałem panu, dlaczego. Robot był świadkiem morderstwa, któremu nie mógł zapobiec.
— Powiedział mi pan też, że zawsze powoduje to całkowitą zapaść i że to zasada. A jednak kiedy Gruer został otruty, robot który podał mu truciznę trochę się tylko potem jąkał i powłóczył nogą.
Był on w istocie sprawcą, a nie tylko świadkiem morderstwa, a jednak pozostał dość sprawny, by można go było przesłuchać.
— Ten robot, robot ze sprawy Delmarre’a, musiał być bardziej zaangażowany w morderstwo, niż robot Gruera. Jego ramię musiało być narzędziem zbrodni.
— Same nonsensy — Leebig łapał oddech. — Pan nie ma pojęcia o robotach.
— Być może. Radzę jednak, by dyrektor Służby Bezpieczeństwa Attlebish zajął rejestry pańskiej wytwórni robotów. Da się zapewne sprawdzić, czy budował pan roboty z wymiennymi kończynami a jeśli tak, czy posłał pan któregoś z nich do Delmarre’a i kiedy to było.
— Nikt mi nie będzie grzebał w rejestrach — krzyknął Leebig.
— Dlaczego, jeśli nie ma pan nic do ukrycia?
— Dlaczego, na Solarię, miałbym zabijać Delmarre’a? Proszę mi powiedzieć. Jaki miałbym powód?
— Przychodzą mi na myśl dwa powody — powiedział Baley. Był pan z panią Delmarre zaprzyjaźniony, zbyt zaprzyjaźniony. Solarianie także są ludźmi. Pan nigdy nie zadawał się z kobietami ale nie uczyniło to pana odpornym na, powiedzmy, zwierzęce bodźce.
Widywał pan panią Delmarre, — to jest, przepraszam, oglądał ją Pan — ubraną raczej nieformalnie i…
— Nie! krzyknął rozdzierająco Leebig.
Gladia także szepnęła z naciskiem — Nie!
— Może nie rozpoznał pan natury pańskich uczuć, albo jeśli mgliście zdawał pan sobie z nich sprawę gardził pan Własną słabością i nienawidził pani Delmarre. Mógł pan też znienawidzić Delmarre’a. Prosił pan panią Delmarre, by została pańską asystentką. Odmówiła, co zwiększyło pańską nienawiść. Zabijając doktora Delmarre’a tak by rzucić podejrzenie na jego żonę, mógł pan zemścić się naraz na obojgu.
— Kto uwierzy w te melodramatyczne plugastwa? — spytał chrapliwie Leebig. — Może inny Ziemianin, inne zwierzę. żaden Solarianin.
— To nie jedyny powód — powiedział Baley — Ten tkwił pewnie w pana podświadomości ale miał pan poważniejszy. Doktor Rikain Delmarre stał na drodze pańskim planom i dlatego musiał być usunięty.
— Jakim planom?
— Planom podboju Galaktyki, doktorze.
— Ziemianin oszalał, to jasne! — krzyknął Leebig zwracając się do pozostałych.
Wpatrywali się bez słów, jedni w Leebiga, inni w Baleya.
Baley nie pozostawił im czasu do namysłu — Pan wie najlepiej, czy to jasne, doktorze. Doktor Delmarre chciał z panem zerwać.
Pani Delmarre sądziła, że powodem była pańska niechęć do małżeństwa. Ja tak nie sądzę. Sam doktor Delmarre snuł plany takiej przyszłości, w której możliwa będzie ektogeneza i zbyteczne będzie małżeństwo. Doktor Delmarre współpracował jednak z panem. Mógł wiedzieć więcej, niż ktokolwiek inny o niebezpiecznych doświadczeniach, które pan prowadził i próbował pana powstrzymać. Napomknął o tym dyrektorowi Gruerowi, bez szczegółów jednak, bo nie miał jeszcze pewności. Pan odkrył jego podejrzenia i zabił go.
— Szaleniec! — krzyknął znów Leebig — Nie będę tego słuchał.
— Wysłuchaj go, Leebig — uciął Attlebish.
Baley przygryzł wargę by nie zdradzić satysfakcji z wyraźnego braku sympatii w głosie szefa Służby Bezpieczeństwa. Powiedział — W tej samej rozmowie, w której wspomniał pan, doktorze, o — robotach z wymiennymi kończynami, napomknął pan też o statkach kosmicznych z własnymi mózgami pozytronowymi. Był pan wtedy stanowczo zbyt rozmowny. Może uznał pan, że jako Ziemianin nie będę w stanie zrozumieć następstw takiego zastosowania robotyki.
Może była to euforia po ustąpieniu groźby osobistego kontaktu ze mną, W każdym razie, doktor Quemot mówił mi już wcześniej, że robot pozytronowy jest tajną bronią Solarii…
Quemot, tak niespodziewanie wymieniony, poderwał się i krzyknął — Chodziło mi…
— Chodziło panu o socjologię, wiem o tym. Dało mi to jednak do myślenia. Porównajmy tylko statek kosmiczny z wbudowanym mózgiem pozytronowym ze statkiem kosmicznym z załogą ludzką.
Statek załogowy nie mógłby użyć w walce robotów. Robot nie byłby zdolny do niszczenia ludzi w nieprzyjacielskich statkach lub światach. Nie odróżniałby przyjaciół od wrogów.
— Możnaby, oczywiście, powiedzieć robotowi, że nieprzyjacielski statek nie ma ludzi na pokładzie, albo że planeta jest niezamieszkała, byłyby z tym jednak trudności. Robot wiedziałby, że jego własny statek ma ludzi na pokładzie, że ludzie zamieszkują jego własny świat. Mógłby przyjąć, że jest tak i w przypadku wrogich statków i światów. Trzebaby prawdziwego eksperta od robotyki, takiego jak doktor Leebig by móc posłużyć się robotami, ale takich ekspertów jest niewielu.
Читать дальше