Isaac Asimov - Nagie Słońce

Здесь есть возможность читать онлайн «Isaac Asimov - Nagie Słońce» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 2003, ISBN: 2003, Издательство: Rebis, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Nagie Słońce: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Nagie Słońce»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

To miała być po prostu kolejna sprawa Elijaha Baleya. Co prawda embriolog Rikaine Delmarre zginął w niezwykłych okolicznościach i nie odnaleziono narzędzia zbrodni, ale zamordować go mogła tylko jedna osoba — jego żona Gladia. Okazuje się jednak, że Delmarre był Przestrzeńcem, że śledztwo trzeba przeprowadzić na dalekiej Solarii i że nowojorskiemu detektywowi raz jeszcze towarzyszyć będzie humanoid Daneel Olivaw. Sytuację komplikuje dodatkowo fakt, że Baleyowi powierzono tajną misję, która może pogorszyć i tak już napięte stosunki Ziemian z Przestrzeńcami. Czy rozwiązanie zagadki morderstwa na odległym Świecie Zaziemskim może zaważyć na przyszłości Ziemi?

Nagie Słońce — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Nagie Słońce», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Był jednak w stanie zwalczyć chęć ucieczki w zamknięcie.

Idąc za Klorissą, minął drzewo i wyciągnął rękę, bo go dotknąć.

Pień był szorstki i twardy. Palmiaste liście szeleściły mu nad głową, nie podniósł jednak oczu, by im się przyjrzeć. Żywe drzewo!

— Jak się pan czuje? — zawołała Klorissą.

— W porządku!

— Już widać grupę dzieci. Bawią się. Roboty organizują im zabawy i pilnują, żeby małe bestie nie powybijały sobie nawzajem oczu.

Nietrudno o to przy osobistym kontakcie Baley podniósł powoli oczy, spoglądając wzdłuż betonowej ścieżki, ponad trawnikiem, w dół zbocza i dalej — ostrożnie — gotów cofnąć wzrok, gdyby zdjął go strach.

Małe figurki chłopców i dziewczynek biegały tam jak szalone, nie dbając o to, że biegają tak po zewnętrznej powierzchni ich świata, mając nad głową tylko powietrze i przestrzeń. Błysnął poruszający się żwawo wśród dzieci robot. W powietrzu rozlegały się odległe, bezładne krzyki.

— Przepadają za tym — powiedziała Klorissa. — Za popychaniem się i pociąganiem, przewracaniem się i wstawaniem i w ogóle za dotykaniem się. Wielkie nieba! Jak im się udaje z tego wyrosnąć?

— A co robią te starsze? — Baley. wskazał stojącą na uboczu grupkę. — Oglądają. Nie są tu obecne. Mogą, oglądając się, spacerować, rozmawiać, bawić się, wszystko prócz dotykania.

— A dokąd udają się dzieci opuszczając ten zakład?

— Do swoich posiadłości. Śmiertelność średnio równa jest liczbie dorastających.

— Do posiadłości rodziców?

— Wielkie nieba, nie! To byłby dziwny traf, gdyby ojciec zmarł akurat w chwili, gdy dziecko dorasta. Zajmują wolne miejsca. Nie byłyby chyba specjalnie szczęśliwe zajmując dom, który należał do rodziców, zakładając, że znają swoich rodziców.

— A nie znają?

— Uniosła brwi — Czemu miałyby znać?

— Czy rodzice ich nie odwiedzają?

— Też pomysł? Komu by na tym zależało?

— Pozwoli pani, że coś sobie wyjaśnię? Czy to nietakt pytać kogoś o dzieci?

— To osobiste pytanie, nie sądzi pan?

— W pewnym sensie.

— Ja jestem z tym obyta. Dzieci to mój zawód. Inni nie są.

— A czy pani ma dzieci?

Klorissa najwyraźniej z trudem przełknęła ślinę — Należało mi się. A panu należy się odpowiedź. Nie mam.

— Czy jest pani zamężna?

— Tak. i mam własną posiadłość, w której bym przebywała, gdybym nie musiała być tutaj. Nie potrafię po prostu pilnować tych wszystkich robotów na odległość.

Odwróciła się ze zmartwiona miną — Teraz jedno się przewróciło i oczywiście płacze.

Robot nadbiegał wielkimi krokami.

— Podniesie je i przytuli a jeśli coś mu się stało, wezwie mnie.

— Mam nadzieję, że się bez tego obejdzie.

Baley nabrał tchu. Upatrzył sobie trzy drzewa, rosnące w małym trójkącie o pięćdziesiąt stóp w lewo. Poszedł w ich kierunku po paskudnie miękkiej murawie, brzydząc się trochę tą miękkością. (Było to jak chodzenie po rozkładających się zwłokach. Aż go zemdliło na samą myśl o tym).

Był już wśród drzew. Oparł się plecami o pień. Czuł się prawie jak pośród ścian. Słońce niegroźnie przebłyskiwało poprzez liście.

Klorissa patrzyła na niego ze ścieżki. Powoli zbliżyła się do połowy dzielącej ich odległości.

— Nie ma pani nic przeciw temu, że trochę tu postoje?

— Niech pan sobie nie przeszkadza.

— Jakie możliwości chodzenia ze sobą mają dzieci opuszczając zakład?

— Chodzenia ze sobą?

— Poznania się wzajemnie, — Baley nie był pewien, jakich słów wolno mu użyć — by móc się pobrać.

— To nie ich sprawa — odparła Klorissa. — Kojarzy się je w wyniku analizy genetycznej, zwykle we wczesnej młodości. To chyba rozsądne?

— A czy zawsze tego chcą?

— Czy chcą się pobrać? Nigdy tego nie chcą? To straszna robota, przekonać je do tego. Musza najpierw oswoić się ze sobą. Widują się po trochu co dzień, a kiedy mija początkowe skrępowanie, można z nimi dokazywać cudów.

— A jeśli partner im się nie podoba?

— Jak to? Czy to nie wszystko jedno, jeśli już analiza genetyczna wskazała partnera?

— Rozumiem — powiedział pośpiesznie Baley i westchnął, pomyślawszy o Ziemi.

— Czy ma pan jeszcze jakieś pytania?

Baley zastanawiał się, czy ma sens przedłużanie tej wizyty. Nie miałby nic przeciw rozstaniu się z Klorissa i fetologią i przejściu do kolejnego etapu.

Właśnie otwierał usta, by to powiedzieć, gdy Klorissa krzyknęła do kogoś — Hej ty, dziecko! Ty tam! Co robisz!? — A do Baley’a Uwaga! Ziemianinie, uważaj!

Nuta popłochu w jej głosie sprawiła, że Baley’a zawiodły nerwy.

Ogarnęła go panika. Zwaliła się nań groza otwartej przestrzeni i nieskończonego przestworu niebios.

Zachwiał się. Słyszał, że wydaje jakieś dźwięki Czuł, że pada i wolno przewraca się na bok. Miał wrażenie, że patrzy na to z dala.

Z dala też dobiegł go przeszywający powietrze nad jego głowa świst, zakończony ostrym uderzeniem.

Baley zamknął oczy, jego palce zacisnęły się na cienkim korzeniu wystającym z gruntu, a paznokcie zaryły się w ziemi.

Otworzył oczy (musiała minąć ledwie chwila). Klorissa ostro karciła stojącego w pewnej odległości dzieciaka. Bliżej stał milczący robot. Baley zdążył tylko zauważyć, że chłopiec trzyma jakiś przedmiot z napiętą struną — i oczy uciekły mu w bok. Dysząc ciężko stanął na* nogach. Przyjrzał się lśniącemu metalowemu prętowi, tkwiącemu w pniu, pod którym stał przed chwilą. Chwycił za pręt i bez trudu go wyciągnął. Nie był głęboko wbity. Spojrzał na czubek, nie dotykając go. Był przytępiony, zdołałby jednak rozciąć mu skórę.

Dopiero za drugą próbą udało mu się poruszyć nogami. Postąpił ku Klorissie, wołając — Hej ty, dzieciaku!

Klorissa odwróciła się z zaczerwienioną twarzą — To był przypadek, Czy jest pan ranny?

— Nie! Co to za przedmiot?

— To strzała. Wystrzeliwuje się ją z łuku, dzięki pracy napięte] cięciwy.

— O, tak! zawołał zuchwale dzieciak i wypuścił w powietrze drugą strzałę a potem roześmiał się.

— Zostaniesz ukarany. Odejdź! — powiedziała Klorissa.

— Chwileczkę! — zawołał Baley. Potarł kolano, którym uderzył o kamień, padając. — Mam kilka pytań. Jak się nazywasz?

— Bik — powiedział chłopak niedbale.

— Czy strzelałeś do mnie, Biku?

— Zgadza się — odpowiedział chłopiec.

— Czy zdajesz sobie sprawę, że mogłeś mnie trafić, gdybym nie został ostrzeżony?

Bik wzruszył ramionami — Strzelałem po to, żeby trafić.

Klorissa zaczęła z pośpiechem mówić — Niech mi pan pozwoli wyjaśnić. Łucznictwo jest zalecanym sportem. Zachęca do rywalizacji a przy tym nie wymaga kontaktu osobistego. Urządzamy zawody z użyciem techniki oglądania. Obawiam się, że niektórzy chłopcy strzelają do robotów. Ich to bawi a robotom nie szkodzi. Jestem w tej posiadłości jedyną dorosłą osobą, chłopiec musiał wiec wziąć pana za robota.

Baley słuchał. Odzyskiwał jasność umysłu. Jego twarz przybrała zwykły zacięty wyraz — Czy myślałeś Biku, że jestem robotem? spytał.

— Nie — odpowiedział dzieciak. — Pan jest Ziemianinem.

— W porządku. Uciekaj.

Bik odbiegł pogwizdując a Baley zwrócił się do robota — Skąd chłopak wiedział, że jestem Ziemianinem? Czy to nie ty byłeś przy nim, kiedy strzelał?

— Ja, proszę pana. To ja powiedziałem mu, że jest pan Ziemianinem.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Nagie Słońce»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Nagie Słońce» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Nagie Słońce»

Обсуждение, отзывы о книге «Nagie Słońce» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x