— Czy mówiłeś mu, co to takiego Ziemianin?
— Tak, proszę pana.
— I co mówiłeś?
— Ziemianin to gorszy gatunek człowieka. Nie powinno się go wpuszczać na Solarię, bo roznosi choroby zakaźne, proszę pana.
— Kto ci to powiedział, chłopcze?
Robot milczał.
— Czy wiesz, kto ci to powiedział?
— Nie wiem, proszę pana. To było w moim banku pamięci.
— Powiedziałeś mu chłopcze, ze roznoszę choroby zakaźne a on bez wahania strzelił do mnie. Czemu go nie powstrzymałeś?
— Powinienem to zrobić, proszę pana. Nie powinienem pozwolić mu próbować skrzywdzić człowieka, choćby to był Ziemianin. Nie byłem wystarczająco szybki.
— Może zawahałeś się, bo pomyślałeś, że jestem tylko Ziemianinem?
— Nie, proszę pana.
Baley zacisnął usta. Robot mógł zaprzeczać w dobrej wierze, on jednak był pewien, że ten czynnik odegrał swoje role.
— Co robiłeś przy tym chłopcu?
— Nosiłem mu strzały, proszę pana.
— Czy mogę im się przyjrzeć?
Wyciągnął rękę. Robot zbliżył się i wręczył mu tuzin strzał. Baley położył ostrożnie na ziemi strzałę, która trafiła w drzewo i obejrzał po kolei inne. Oddał je robotowi i podniósł strzałę.
— Dlaczego podałeś chłopcu właśnie tę strzałę?
— Nie wybierałem jej, proszę pana. Poprosił o strzałę i ta mi się trafiła pierwsza. Szukał celu, zobaczył pana, spytał, kto to jest teru dziwny człowiek, wyjaśniłem mu…
— Wiem, co mu wyjaśniłeś. Strzała, którą mu wręczyłeś ma szare lotki. Wszystkie inne mają czarne lotki.
Robot patrzył bezmyślnie.
— Czy przyprowadziłeś tu tego dzieciaka? celowo?
— Chodziliśmy bez celu, proszę pana.
Ziemianin spojrzał w lukę między dwoma drzewami, przez którą wpadła strzała zmierzająca do celu. Spytał — Czy przypadkiem ten dzieciak, Bik, nie jest najlepszym łucznikiem, jakiego tu macie?
— Robot pochylił głowę — On jest najlepszy, proszę pana.
Klorissa gapiła się na Baley’a — Jak pan na to wpadł?
— Ano tak — rzekł szorstko Baley. — Proszę porównać strzałę z szarymi lotkami z innymi. Tylko ta ma naoliwiony koniec. Może to zabrzmi melodramatycznie, proszę pani, ale uratowała mi pani życie.
Strzała, która mnie minęła jest zatruta.
13. Spotkanie z robotykiem.
— To niemożliwe! Wielkie nieba! Absolutnie niemożliwe!
— Tak właśnie jest, ponad wszelką wątpliwość. Czy macie tu jakieś zwierzę, na którego stratę możecie sobie pozwolić? Wystarczy zadrasnąć je tą strzała a zobaczy pani, co się stanie.
— Czemu ktoś miałby…
— Wiem, czemu — przerwał szorstko Baley. — Pytanie tylko, kto?
— Nikt!
Baley poczuł, że zawrót głowy powraca. Wpadł w gniew. Rzucił strzałę w stronę Klorissy.
— Niech ją pani podniesie. Jeśli nie chce pani jej badać, proszę ją zniszczyć. Jeżeli podniosą ją dzieci, dojdzie do wypadku.
Pośpiesznie podniosła strzałę trzymając ją dwoma palcami.
Baley popędził ku najbliższemu wejściu do budynku. Klorissa poszła za nim trzymając ostrożnie strzałę.
Pod dachem Baley poczuł że wraca do równowagi.
— Kto zatruł strzałę? — zastanawiał się.
— Nie mam pojęcia.
— Chyba nie zrobił tego sam chłopiec. Czy mogłaby pani ustalić, kim są jego rodzice?
— Możemy sprawdzić rejestry — powiedziała bez entuzjazmu Klorissa. — Potrzebujemy ich analiz genetycznych.
— Czy ten dzieciak mógł dowiedzieć się kim są jego rodzice?
— W żadnym razie — zaprzeczyła energicznie Klorissa — Musiałby włamać się do archiwum. To niemożliwe.
— A jeśliby dorosły odwiedził ten zakład i dowiadywał się o swoje dziecko?
— To bardzo mało prawdopodobne.
— Przypuśćmy jednak. Czy powiedziano by mu?
— Nie wiem. To nie jest zabronione ale po prostu nie jest przyjęte.
— Czy pani powiedziałaby?
— Starałabym się nie powiedzieć. Wiem że doktor Delmarre nie zrobiłby tego. Uważał że te informacje winny służyć tylko analizie genetycznej. Jego poprzednik mógł postępować inaczej. Czemu pan pyta?
— Nie widzę, jaki powód mógłby mieć ten dzieciak. Może mieli go jego rodzice.
— Wszystko to jest takie okropne — Wstrząs sprawił, że Klorissa zbliżyła się do Baleya bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Wyciągnęła nawet ku niemu rękę. — Jak to się mogło stać? Szef zabity. Pan omal nie zginął. Nie ma na Solarii powodów, by robić takie rzeczy. Mamy wszystko, czego możemy zapragnąć.
Jej twarz rozjaśniła się — Ta strzała nie może być zatruta. Nie powinnam dać się panu przekonać.
— Skąd ta nagła pewność?
— Robot, który był z Bikiem nie pozwoliłby na to. Nie mógłby zrobić niczego, co mogło wyrządzić szkodę człowiekowi. Gwarancją jest Pierwsze Prawo Robotyki.
— Zastanawiam się, czym właściwie jest Pierwsze Prawo…
— Co pan ma na myśli?
— Nic. Jeśli zbada pani strzałę, przekona się, że jest zatruta. Baleya już to nie interesowało. Nie miał wątpliwości co do trucizny.
— Czy nadal uważa pani, że to pani Delmarre winna jest śmierci małżonka?
— Tylko ona była przy tym obecna.
— A pani była jedyną dorosłą osobą, obecną tu w chwili gdy strzelano do mnie zatrutą strzałą.
— Nie miałam z tym nic wspólnego.
— Być może. Być może też pani Delmarre jest tak samo niewinna. Czy mogę skorzystać z pani sprzętu łączności.
— Tak, oczywiście.
Baley wiedział, kto chce kogo zobaczyć i wcale nie była to Gladia. Z zaskoczeniem usłyszał, jak mówi — Połącz mnie z Gladią Delmarre!
Robot wykonał polecenie bez żadnych uwag a Baley, osłupiały przyglądał się jego manipulacjom, zachodząc w głowę, czemu wydał takie polecenie.
Może dlatego, że dopiero co była o niej mowa, a może martwił go sposób, w jaki zakończyła się ich ostatnia rozmowa a może potrzebował czegoś innego niż krzepkiej przytłaczająco rzeczowej Klorissy.
(— Można rozegrać sprawy kłócąc się — pomyślał) Pojawiła się przed nim w mgnieniu oka. Siedziała w dużym fotelu z wysokim oparciem przez co sprawiała wrażenie mniejszej i bardziej bezbronnej niż zwykle. Włosy miała ściągnięte ku tyłowi i związane w luźny zwój. Kamienie w jej kolczykach wyglądały na diamenty. Prostego kroju suknia podkreślała talię.
— Miło mi cię oglądać, Eliaszu. Próbowałam się z tobą skontaktować — powiedziała cicho.
— Dzień dobry, Gladio! (Dobry wieczór? Nie wiedział, jaka była u niej pora dnia i nie umiał tego odgadnąć z jej stroju). Dlaczego próbowałaś skomunikować się ze mną?
— Żeby ci powiedzieć, jak mi przykro że zawiodły mnie nerwy, kiedy cię oglądałam ostatnio. Pan Olivaw nie wiedział gdzie cię można znaleźć.
Baley wyobraził sobie Daniela pod strażą robotów i powstrzymał uśmiech — Wszystko w porządku. Chciałbym widzieć się z tobą w najbliższym czasie.
— Ależ, proszę… urwała. — Widzieć się ze mną?
— Osobiście — powiedział Baley z powagą.
— Czy jest po temu jakiś powód? — Jej oczy rozszerzyły się a palce zacisnęły na poręczy fotela.
— To konieczne.
— Nie sądzę…
— Czy pozwoliłabyś na to?
Odwróciła wzrok.
— Jeśli to absolutnie konieczne.
— To jest konieczne. Przedtem jednak muszę widzieć się z kimś jeszcze. Twój maż interesował się robotami. Sama mi o tym mówiłaś a słyszałem to i od innych. Nie był jednak robotykiem, nieprawdaż?
— Nie była to jego specjalność, Eliaszu — Wciąż unikała jego wzroku.
Читать дальше