Isaac Asimov - Nagie Słońce

Здесь есть возможность читать онлайн «Isaac Asimov - Nagie Słońce» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 2003, ISBN: 2003, Издательство: Rebis, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Nagie Słońce: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Nagie Słońce»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

To miała być po prostu kolejna sprawa Elijaha Baleya. Co prawda embriolog Rikaine Delmarre zginął w niezwykłych okolicznościach i nie odnaleziono narzędzia zbrodni, ale zamordować go mogła tylko jedna osoba — jego żona Gladia. Okazuje się jednak, że Delmarre był Przestrzeńcem, że śledztwo trzeba przeprowadzić na dalekiej Solarii i że nowojorskiemu detektywowi raz jeszcze towarzyszyć będzie humanoid Daneel Olivaw. Sytuację komplikuje dodatkowo fakt, że Baleyowi powierzono tajną misję, która może pogorszyć i tak już napięte stosunki Ziemian z Przestrzeńcami. Czy rozwiązanie zagadki morderstwa na odległym Świecie Zaziemskim może zaważyć na przyszłości Ziemi?

Nagie Słońce — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Nagie Słońce», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Przed Baleyem pojawiła się nagle siedząca w łóżku postać.

Wyraz twarzy miała dość nieprzychylny.

Odskoczył, jakby wpadł bez uprzedzenia na pole siłowe. Znów nie został należycie poinformowany! Znów nie postawił właściwego pytania.

Nikt go nie uprzedził, że asystent Rikaina Delmarre’a to kobieta.

Jej bujne włosy, obecnie w nieładzie, były ciemniejsze niż u większości Kosmitów. Miała owalną twarz, wydatny podbródek i nieco kartoflowaty nos. Podrapała się w ramię a Baley modlił się, by prześcieradło pozostało na swoim miejscu. Jeszcze miał w pamięci beztroskie podejście Gladii do tego, na co pozwala oglądanie. Pomyślał też, że oto pozbywa się złudzeń. Ziemianie wyobrażali sobie, że wszystkie Kosmitki są pięknościami. Gladia z pewnością odpowiadała tym wyobrażeniom. Ta jednak była taka sobie, nawet jak na ziemskie Standardy.

Przekonał się jednak, że ma pociągający głos, gdy spytała — Czy zdaje pan sobie sprawę, która jest godzina?

— Wiem, — odpowiedział — ale powinienem panią uprzedzić, ze mam zamiar widzieć się z panią.

— Widzieć się ze mną? Wielkie nieba! — jej oczy rozszerzyły się i uniosła dłoń do twarzy (Baley zauważył, że nosi pierścionek) — Czy nie jest pan przypadkiem moim nowym asystentem?

— Nie, nie jestem nikim takim. Badam sprawę śmierci Rikaina Delmarrea.

— Ach tak? Cóż, niech pan bada.

— Jak się pani nazywa?

— Klorissa Cantoro.

— Jak długo pracowała pani z doktorem Delmarrem?

— Trzy lata.

— Przypuszczam, że obecnie przebywa pani w miejscu pracy?

— Baley nie miał pojęcia, jak nazwać miejsce pracy fetologa.

— Chodzi panu o żłobek? Tak, oczywiście. Nie ruszam się stąd, odkąd zabito staruszka i wygląda na to, że się stąd nie ruszę, póki mi nie przydzielą asystenta. Przy okazji, może pan mógłby mi to załatwić?

— Niestety, proszę pani, nie mam tu żadnych wpływów.

— Spytać nigdy nie zaszkodzi…

Klorissa odrzuciła prześcieradło i nie zastanawiając się długo wstała z łóżka. Miała na sobie nocną koszulę. Sięgnęła do zapięcia pod szyją.

— Chwileczkę — powiedział pospiesznie Baley. — Jeśli zgadza się pani na widzenie, to na razie byłoby wszystko. Może się pani ubierać na osobności.

— Na osobności? — wysunęła dolną wargę patrząc ze zdziwieniem na Baleya. — Pan jest drobiazgowy — nieprawdaż? Zupełnie jak szef.

— Czy zgadza się pani na widzenie? Chciałbym się trochę rozejrzeć.

— Nie bardzo wiem o co chodzi z tym widzeniem ale jeśli chce pan obejrzeć żłobek, mogę pana oprowadzić. Jeśli pozwoli mi pan umyć się i dojść trochę do siebie, będzie to nawet miła odmiana.

— Nie chcę niczego oglądać! Chcę widzieć!

Kobieta przechyliła głowę a w jej spojrzeniu pojawił się błysk zawodowej ciekawości — Czy jest pan może odchyleńcem? Kiedy robił pan ostatnio analizę genetyczną?

— Na Jozafata! — wymamrotał Baley. — Proszę posłuchać. Nazywam się Eliasz Baley. Jestem Ziemianinem.

— Ziemianinem! — wykrzyknęła. — Wielkie nieba! Co pan tu robi? Czy to jakiś głupi żart?

— Nie żartuję, proszę pani. Wezwano mnie, bym przeprowadził śledztwo w sprawie śmierci Delmarre’a. Jestem detektywem.

— Ach, wiec to o takie badania chodziło. Sądziłam jednak, ze jest oczywiste, iż zrobiła to jego żona.

— Mam co do tego wątpliwości, proszę pani. Czy pozwoli mi pani widzieć się z panią? Pojmuje pani, że jako Ziemianin nie przywykłem do oglądania. Mam pozwolenie szefa służby bezpieczeństwa na widywanie ludzi, którzy mogliby mi pomóc. Mogę pokazać pani odpowiedni dokument.

— Cóż, zobaczymy ten dokument.

Baley pokazał jej urzędowe pismo.

Pokręciła głową — Widzenia! Co za ohyda. Co prawda, wielkie nieba, całe to moje zajęcie jest ohydne, więc co za różnica? Niech się pan tylko do mnie nie zbliża. Będzie pan stał w przyzwoitej odległości. Możemy do siebie wołać albo przekazywać wiadomości przez roboty, w razie potrzeby. Czy to jasne?

— Jasne.

Jej nocna koszula rozpięła się wzdłuż szwu właśnie w chwili gdy łączność się przerwała. Usłyszał jeszcze jak wymamrotała — Ziemianin!

— To wystarczająca odległość — powiedziała Klorissa.

Baley, oddalony od niej o jakieś dwadzieścia pięć stóp odrzekł:

— Zgoda, chciałbym jednak wejść już do środka.

Tym razem nie było tak źle. Ledwie zauważył przelot, ale przeciąganie tego nie miało sensu. Powstrzymał się od rozpięcia kołnierzyka, by móc oddychać swobodniej.

— Co się z panem dzieje? — spytała Klorissa. — Marnie pan wygląda.

— Nie jestem przyzwyczajony do otwartej przestrzeni.

— Zgadza się! Ziemianin! Wy przecież żyjecie zapuszkowani, czy coś w tym rodzaju. Wielkie nieba! — oblizała usta, jakby skosztowała czegoś, co jej nie smakowało. — Dobrze, niech pan wchodzi, odsunę się tylko. Już!

Włosy miała upięte w dwa grube warkocze, które owijały jej głowę, tworząc skomplikowany wzór geometryczny. Baley zastanawiał się, ile czasu zajmowało jej zaplatanie warkoczy, po czym przypomniał sobie, że prace te wykonały z pewnością nieomylne palce robota.

Uczesanie dodawało jej uroku, jeśli nie urody. Nie malowała twarzy. Miała na sobie codzienny strój, ciemnoniebieski jeśli nie liczyć długich liliowych rękawiczek, nie pasujących do reszty.

Baley zauważył zgrubienie na palcu, na którym nosiła pierścionek.

Stali, patrząc na siebie z dwóch końców sali.

— Nie lubi pani tego, nieprawdaż?

Klorissa wzruszyła ramionami. — Dlaczego miałabym to lubić?

Nie jestem przecież zwierzęciem. Mogę to jednak wytrzymać. Człowiek nabiera odporności, kiedy ma do czynienia z… z… — zadarła podbródek, jakby zdecydowała się wreszcie to powiedzieć — z dziećmi. — Wymówiła to słowo bardzo wyraźnie.

— Zabrzmiało to, jakby nie lubiła pani swego zawodu.

— To ważne i potrzebne zajęcie, ale rzeczywiście nie lubię go.

— A czy Rikain Delmarre je lubił?

— Myślę, że nie, chociaż nigdy tego nie okazał. Był dobrym Solarianinem.

— I był drobiazgowy.

Klorissa zrobiła zdziwioną minę.

— Sama pani to powiedziała. Kiedy wspomniałem o ubieraniu się na osobności, powiedziała pani, że jestem drobiazgowy jak szef.

— Aha. Cóż, był drobiazgowy. Nawet kiedy oglądał kogoś dbał o formy.

— Czy to coś niezwykłego?

— Właściwie nie. Formy należy zachować, ale nikt tego nie robi.

Nie podczas oglądania. Tak naprawdę nie ma nas tam, więc po co sobie utrudniać życie? Nie sądzi pan? Ja się tam nie przemęczam, chyba że chodziło o szefa. Przy nim trzeba było dbać o formy.

— Podziwiała go pani?

— Był dobrym Solarianinem.

— Nazwala pani to miejsce żłobkiem i wspomniała o dzieciach.

Czy tu się wychowuje dzieci?

— Od miesiąca wzwyż. Każdy płód z Solarii trafia tutaj.

— Płód?

— Tak. Sprawdza się je w miesiąc po poczęciu. Czy to pana wprawia w zakłopotanie?

— Nie! — uciął Baley. — Czy może mnie pani oprowadzić?

— Mogę. Proszę zachować odległość.

Baley z kamiennym wyrazem twarzy patrzył z góry w głąb wielkiej sali oddzielonej od nich szklaną przegrodą. Z pewnością sala była sterylna a temperatura i wilgotność kontrolowane.

Mieściły się w niej całe rzędy zbiorników a w każdym z nich w podobnym do wody płynie unosiła się drobna istotka. Rozwijało się życie.

Drobne, skulone stworzonka z wielkimi główkami, maleńkimi kończynami i zanikającymi ogonkami były czasem mniejsze niż pół pięści Baleya.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Nagie Słońce»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Nagie Słońce» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Nagie Słońce»

Обсуждение, отзывы о книге «Nagie Słońce» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x