— Spróbuję, Bliss — pisnęła wysokim głosem Fallom.
— A potem — powiedziała Bliss — Alfianie zagrają dla nas na swój specjalny sposób. Będziemy słuchać muzyki. Wiesz, co to muzyka? — Zanuciła jakąś melodię, starając się jak najlepiej naśladować organy elektroniczne.
Fallom rozpromieniła się.
— Chodzi ci o… — Ostatnie słowo wypowiedziała w swoim języku i zaczęła coś śpiewać.
Bliss otworzyła szeroko oczy. Była to piękna, choć nieco dziwna i obfitująca w trele melodia.
— Tak. To muzyka — powiedziała. Fallom rzekła z ożywieniem:
— Jemby cały czas robił… — zawahała się chwilę, a potem zdecydowała się użyć galaktycznego słowa — muzykę. Na… Tu znowu powiedziała coś w swoim języku.
— Na felecie? — powtórzyła niepewnie Bliss.
Fallom roześmiała się:
— Nie na felecie, na…
Teraz, kiedy Fallom powiedziała oba słowa jedno po drugim, Bliss dostrzegła różnicę w wymowie, ale straciła nadzieję, że potrafi powtórzyć solariańską nazwę instrumentu.
— A jak to wygląda? — spytała.
Ograniczony zasób słów galaktycznych, którym dysponowała Fallom, nie wystarczał do dokładnego opisu instrumentu, a gesty, którymi pomagała sobie Fallom, też nie wytworzyły w umyśle Bliss żadnego wyraźnego kształtu.
— Jemby pokazał mi, jak grać na… — powiedziała z dumą Fallom. — Poruszałam palcami dokładnie tak jak on, ale powiedział, że niedługo nie będę musiała ich używać.
Oczy Fallom błyszczały, a myśl o przyjemnościach, które ją czekają, pomogła jej dotrwać do końca wystawnej kolacji i znieść zarówno tłum ludzi, jak ich śmiechy i cały hałas wokół. Tylko raz, kiedy ktoś niechcący wywrócił półmisek i tuż obok nich podniósł się wrzask, Fallom zrobiła przestraszoną minę, ale Bliss natychmiast mocno ją objęła.
— Zastanawiam się, czy nie dałoby się załatwić, żebyśmy jadali osobno — mruknęła Bliss do Pelorata. — W przeciwnym razie będziemy musieli stąd odlecieć. Mało, że muszę jeść te wszystkie białka zwierzęce, to do tego nie mogę tego robić w spokoju.
— To tylko podniecenie — odparł Pelorat, który zniósłby wszystko, co mieściło się w granicach rozsądku, a odpowiadało jego wyobrażeniu o pierwotnych zwyczajach i wierzeniach.
A potem kolacja się skończyła i obwieszczono, że wkrótce rozpocznie się festiwal.
Sala, w której miał się odbyć festiwal, była prawie tak duża jak sala jadalna. Stały w niej w rzędach składane (dość niewygodne, jak się przekonał Trevize) krzesła dla około stu pięćdziesięciu osób. Posadzono ich, jako gości honorowych, w pierwszym rzędzie, a niektórzy z Alfian wyrażali się z uznaniem o ich strojach.
Obaj panowie byli od pasa w górę nadzy. Trevize napinał mięśnie brzucha, kiedy sobie o tym przypominał, i od czasu do czasu spoglądał z zadowoleniem na swą owłosioną klatkę piersiową. Pelorat, całkowicie pochłonięty obserwowaniem tego, co się dzieje wokół, nie zwracał uwagi na swój wygląd. Zerkano ukradkiem ze zdziwieniem na bluzkę Bliss, ale nikt nic nie powiedział na ten temat.
Trevize zauważył, że sala była wypełniona tylko w połowie a większość publiczności stanowiły kobiety, prawdopodobnie dlatego, że wielu mężczyzn było na morzu.
Pelorat trącił łokciem Trevizego i powiedział:
— Mają elektryczność.
Trevize spojrzał na rurki umieszczone pionowo na ścianach i na inne, na suficie. Lśniły łagodnym światłem.
— To fluorescencja — powiedział. — Dość prymitywna.
— Zgoda, ale spełnia swoją rolę. Mamy to w naszym domku i w przybudówce, ale myślałem, że to tylko dekoracja. Jeśli uda nam się odkryć sposób, w jaki się je uruchamia, to nie będziemy musieli siedzieć po ciemku.
— Mogli nam o tym powiedzieć — powiedziała z irytacją Bliss.
— Myśleli, że wiemy — rzekł Pelorat. — Że każdy to wie.
Zza zasłony za sceną wyszły cztery kobiety i usiadły przed widownią. Każda trzymała instrument wykonany z lakierowanego drewna. Wszystkie instrumenty miały podobne kształty, które jednak trudno było opisać. Różniły się przede wszystkim wielkością. Jeden był zupełnie mały, dwa nieco, a czwarty dużo większy. Każda z kobiet trzymała w drugiej dłoni długi pręt.
Publiczność przywitała je lekkimi gwizdami, na co wszystkie skłoniły się. Każda z nich miała piersi przepasane kawałkiem gazy, jak gdyby w obawie, by nie przeszkadzały w czasie gry.
Trevize zinterpretował gwizdy jako znak aprobaty albo zadowolenia i uznał, że będzie grzecznie, jeśli przyłączy do nich swój własny. Na to Fallom dodała swój, który jednak był raczej trelem niż gwizdem i dopiero Bliss uciszyła ją, gdyż ludzie zaczynali się już na nich oglądać.
Trzy z kobiet na scenie umieściły, bez żadnego przygotowania, swoje instrumenty jednym końcem pod brodą, natomiast czwarty pozostał na ziemi, między nogami trzymającej go kobiety. Wszystkie zaczęły przeciągać prętami w poprzek ciągnących się prawie przez całą długość każdego z instrumentów strun, przebierając jednocześnie szybko palcami po ich zakończeniach.
A więc to było to „skrobanie”, którego spodziewał się Trevize, ale w niczym nie przypominało żadnego skrobania. Przeciwnie, były to miłe, melodyjne dźwięki, które — choć każdy instrument brzmiał nieco inaczej niż pozostałe — układały się w harmonijną całość.
Muzyce tej brakowało nieskończonej złożoności charakteryzującej muzykę elektroniczną („prawdziwą muzykę” — jak mimowiednie pomyślał Trevize). Wydawała się też dość jednostajna, ale w miarę upływu czasu, kiedy jego słuch przyzwyczaił się do tego dziwnego systemu dźwięków, zaczął dostrzegać w niej pewne subtelne różnice. Wymagało to dużej koncentracji uwagi i było męczące, więc zatęsknił do matematycznej precyzji i czystości dźwięku głośnej, „prawdziwej” muzyki. Przyszło mu jednak do głowy, że gdyby przez dłuży czas słuchał muzyki wykonywanej na tych prostych, drewnianych instrumentach, to pewnie polubiłby ją.
Hiroko wystąpiła dopiero po trzech kwadransach. Od razu spostrzegła Trevizego, siedzącego w pierwszym rzędzie, i uśmiechnęła się do niego. Całą duszą przyłączył się do powitalnych gwizdów widowni. Wyglądała ślicznie w długiej, wykwintnej spódnicy i z wielkim kwiatem we włosach. W przeciwieństwie do występującej przed nią czwórki, piersi miała odkryte, zapewne dlatego, że nie było obawy, aby przeszkadzało jej to w grze.
Jej instrument okazał się długą na około dwie trzecie metra i grubą na jakieś dwa centymetry rurką z ciemnego drzewa. Podniosła go do ust i zaczęła dmuchać w otwór znajdujący się przy jednym z końców instrumentu, przebierając jednocześnie palcami po metalowych klawiszach umieszczonych na jego wierzchniej stronie. Popłynęły cienkie, słodkie, wibrujące tony.
Na pierwszy dźwięk Fallom chwyciła Bliss za ramię i powiedziała:
— Bliss, to jest… — a ostatnie słowo znowu zabrzmiało w uszach Bliss jak „felet”.
Bliss potrząsnęła głową, na co Fallom powiedziała, tym razem ciszej:
— Na pewno.
Ludzie zaczęli spoglądać na Fallom. Bliss zakryła jej ręką usta, pochyliła się nad nią i z naciskiem mruknęła:
— Cicho!
Fallom nie próbowała już nic mówić i słuchała gry, ale jej palce poruszały się nerwowo, jak gdyby naciskała klawisze.
Jako ostatni wystąpił starszy mężczyzna ze żłobkowanym instrumentem o szerokich bokach, zawieszonym na pasach przerzuconych przez ramiona. Trzymając każdy bok jedną ręką, rozciągał i ściskał ten instrument, przy czym jego prawa dłoń wciskała po kilka czarnych i białych listewek ułożonych poziomo na tym boku.
Читать дальше