David zauważył nagle, że dziewczyna odsuwa się i uśmiecha do chłopca, zsuwa wzdłuż jego ciała, by wziąć penisa do ust. I…
Odwrócił się. Twarz mu płonęła.
Ich miłość była niezręczna, naiwna, może nadmiernie gorliwa; dwa ciała, choć młode, nie były szczególnie atrakcyjne. Lecz w końcu nie była to sztuka ani nawet pornografia; to było ludzkie życie w całym niezgrabnym, zwierzęcym pięknie. David spróbował sobie wyobrazić, jak by to było być tym chłopcem, tu i teraz, uwolnionym od tabu, rozkoszującym się mocą ciała swojego i swojej kochanki.
Jednak Heather tego wszystkiego nie widziała. Szła obok, z błyszczącymi oczami, wciąż zanurzona w głębokiej przeszłości. Może już pora, żeby do niej dołączyć, pomyślał. Z poczuciem ulgi, rzuciwszy wyszukiwarce krótkie polecenie prowadzenia go, David włożył swoje Oko Duszy i spłynął w inny czas.
…Wszedł w światło dnia. Lecz zatłoczona ulica, wzdłuż której stały prostokątne bryły budynków, tonęła w mroku. Szczególna topografia miasta, owe słynne siedem wzgórz, zmuszała rzymian, których było już prawie milion, do budowania coraz wyższych domów.
W pewnym sensie miasto sprawiało wrażenie zadziwiająco nowoczesnego, choć z pewnością nie był to dwudziesty pierwszy wiek. Oglądał tę ludną, pełną życia metropolię w jasne słoneczne popołudnie, pięć lat po okrutnej śmierci samego Chrystusa. Oczywiście, nie było tu pojazdów motorowych i nawet niewiele wozów ciągniętych przez zwierzęta. Najpopularniejszą formą transportu, prócz własnych nóg, wydawały się lektyki i niesione krzesła. Mimo to ulice były tak zatłoczone, że nawet ruch pieszy posuwał się w żółwim tempie.
Ludzi było mnóstwo — obywateli, żołnierzy, biedaków i niewolników. Otaczali ich ze wszystkich stron. David i Heather wyrastali nad nimi, a poza tym — idąc po współczesnej powierzchni gruntu — unosili się ponad brukiem starożytnego miasta. Biedacy i niewolnicy wydawali się przygarbieni, niektórzy w widoczny sposób cierpieli z powodu niedożywienia i chorób; niczym szczury otaczali publiczne fontanny z wodą. Jednak wielu obywateli — często w śnieżnobiałych togach wyszywanych złotem — którym rozrastające się imperium przyniosło długie pokolenia dostatku, było równie wysokich i dobrze rozwiniętych, jak David. W odpowiednim ubraniu nie wyglądaliby dziwacznie czy nie na miejscu na ulicy dowolnego miasta dwudziestego pierwszego wieku.
David jednak nie mógł się przyzwyczaić do tego, że tłumy ludzi po prostu przeciskają się przez niego. Trudno pogodzić się z faktem, że dla tych zajętych własnymi sprawami rzymian jest zaledwie niematerialnym widmem. Chciałby znaleźć się tutaj, żyć naprawdę.
Dotarli na otwartą przestrzeń. To było Forum Romanum: gładko wybrukowany prostokątny dziedziniec otoczony wspaniałymi dwupiętrowymi budynkami publicznymi i rzędami wąskich marmurowych kolumn. Linia zwieńczonych złocistymi posągami kolumn triumfalnych ciągnęła się dumnie ku środkowi placu. Dalej, za typowo rzymskimi, skośnymi czerwonymi dachami, widział zakrzywioną ścianę Koloseum.
W rogu zauważył grupę wykwintnie ubranych obywateli — być może senatorów. Kłócili się gwałtownie, wskazując na tabliczki; nie zwracali uwagi na otaczające ich piękno. Byli dowodem, że to miasto nie jest muzeum, lecz żywą stolicą potężnego, rozległego i dobrze zarządzanego imperium — Waszyngtonem swoich czasów. Ta przyziemność podniecała, tak bardzo różniła się od gładkich, lśniących i pustych rekonstrukcji w dawnych muzeach, w filmach i książkach sprzed wormcamowej epoki.
Jednak to imperialne miasto, już teraz starożytne, miało przed sobą jeszcze tylko kilka wieków. Wielkie akwedukty rozpadną się, publiczne fontanny runą i przez następne tysiąc lat rzymianie będą musieli sami nosić wodę z Tybru.
Ktoś stuknął go w ramię.
David obejrzał się zaskoczony. Za nim stał mężczyzna ubrany w prosty ciemnoszary garnitur i w krawat, zupełnie nie pasujący do tego miejsca. Miał krótko ścięte jasne włosy i trzymał odznakę. Podobnie jak David i Heather unosił się ponad gruntem imperialnego Rzymu.
Był to agent specjalny FBI Michael Mavens.
To pan — stwierdził David. — Czego pan od nas chce? Chyba już dość pan zaszkodził mojej rodzinie.
— Nie chciałem nikomu szkodzić, proszę pana.
— A teraz…
— A teraz potrzebuję pańskiej pomocy.
David stłumił westchnienie i sięgnął do obręczy Oka Duszy. Poczuł nieokreślone mrowienie, które zawsze towarzyszyło zerwaniu łącza aparatu z korą mózgową.
Nagle znalazł się w środku gorącej rzymskiej nocy.
Wokół niego rozciągało się zniszczone Forum Romanum. Na ziemi leżały wielkie kawały marmuru, a ich powierzchnia zbrązowiała, rozpadając się w zanieczyszczonym powietrzu miasta. Z wielkich budynków pozostała tylko garść kolumn i belek — wystawały z ziemi jak odsłonięte kości. Chora, zatruta trawa przeciskała się przez pęknięcia bruku.
To dziwne, ale wśród krzykliwych dwudziestopierwszowiecznych turystów agent w szarym garniturze wydawał się jeszcze bardziej nie na miejscu niż w starożytnym Rzymie.
Michael Mavens odwrócił się i spojrzał na Heather. Jej oczy z wielkimi źrenicami lśniły łatwo rozpoznawalnym perłowym błyskiem punktów widzenia, rzucanym przez wszczepione w siatkówkę miniaturowe generatory WormCamów. David wziął ją za rękę. Delikatnie ścisnęła jego dłoń.
Mavens spojrzał na Davida i ze zrozumieniem pokiwał głową. Lecz nie ustąpił.
— Muszę z panem porozmawiać. To ważne.
— Chodzi o mój ego brata?
— Tak.
— Dobrze. Przejdzie się pan z nami do hotelu? To niedaleko.
— Będę wdzięczny.
I tak David opuścił zrujnowane Forum Romanum, delikatnie prowadząc Heather między marmurowymi blokami. Heather obracała głowę jak kamera na trójnogu, wciąż zanurzona w glorii dawno zmarłego miasta, a w jej oczach błyszczały deformacje czasoprzestrzeni.
Dotarli do hotelu.
Od Forum Romanum Heather prawie się nie odzywała. Pozwoliła Davidowi pocałować się w policzek i poszła do pokoju. Tam położyła się w ciemności na wznak, a jej tunelowe oczy błyszczały w mroku. David uświadomił sobie z niepokojem, że nie ma pojęcia, na co ona właściwie patrzy.
Wrócił do siebie. Mavens czekał. David przygotował drinki z minibaru: whisky single malt dla siebie i bourbona dla agenta. Mavens zaczął luźną rozmowę.
— Wie pan, zasięg wynalazków Hirama Pattersona jest szokujący. Przed chwilą w łazience użyłem wormcamowego lustra, żeby wyjąć spomiędzy zębów kawałek szpinaku. Moja żona ma w domu tunelową nianiokamerę. Brat ze swoją żoną używają wormcamowego monitora, aby pilnować swojej trzynastoletniej córki, która w ich mniemaniu jest trochę zwariowana… I tak dalej. Kto by pomyślał: cud techniki naszego wieku, a wykorzystujemy go w tak trywialny sposób.
— Dopóki go sprzedaje, Hirama nie obchodzi, co z nim robimy — odparł David. — Może powie mi pan, agencie, czemu szukał mnie pan aż tak daleko?
Mavens sięgnął do kieszeni swojej pomiętej marynarki i wyjął dysk danych rozmiaru paznokcia. Odwrócił go jak monetę i David ujrzał lśniący na powierzchni hologram. Agent ostrożnie umieścił dysk na blacie stolika, obok szklanki.
— Szukam Kate Manzoni — powiedział. — I Bobby’ego Pattersona oraz Mary Mays. To ja zmusiłem ich do ukrywania się. Chcę sprowadzić ich z powrotem. Pomóc w odbudowaniu życia.
— Co mogę zrobić? — spytał kwaśno David. — To w końcu pan ma do dyspozycji wsparcie całego FBI.
— Nie w tej sprawie. Prawdę mówiąc, firma dała sobie spokój z tą trójką. Ja nie.
Читать дальше