…Lecz ból w ramieniu i piersi wzrósł nagle, jakby jakaś koścista dłoń zaciskała mu się na sercu. Z trudem łapał oddech, próbował utrzymać się na nogach. Wokół niego rozbłysło światło, jaśniejsze nawet niż blask rakiety, który zalewał step Kazachstanu. A potem nie mógł już dłużej ustać.
Gdy Kate wjechała na zamknięty teren, posiadłość sprawiła na niej wrażenie typowej rezydencji w Seattle: zielone wzgórza opadające wprost do oceanu na tle szarego, niskiego jesiennego nieba.
Lecz dom Hirama — wielka kopuła geodezyjna, złożona z samych okien — wyglądał, jakby właśnie wylądował na zboczu. Był to jeden z najbrzydszych, najbardziej krzykliwych budynków, jakie Kate widziała.
Po przybyciu oddała płaszcz robotowi. Przeskanowano jej tożsamość: nie tylko odczyt z implantów, ale też prawdopodobnie dopasowanie wzorców w celu identyfikacji twarzy, a nawet nieinwazyjne sekwencjonowanie DNA; wszystko to w ciągu sekund. Potem mechaniczni słudzy Hirama wprowadzili ją do środka.
Hiram pracował. Nie zdziwiło jej to. Sześć miesięcy, jakie upłynęły od czasu demonstracji tunelowej techniki, nazwanej DataPipe, były najbardziej pracowitymi w jego życiu i najbardziej udanymi dla OurWorldu. Tak przynajmniej twierdzili analitycy. Ale wróci na kolację, zapewnił robot.
Zaprowadzono ją do Bobby’ego.
Pokój był duży, temperatura neutralna, ściany tak gładkie i bez wyrazu jak skorupka jajka. Światło było przygaszone, a dźwięk wytłumiony. Jedynym umeblowaniem okazało się kilka wygodnych sof pokrytych czarną skórą. Obok każdej z nich stał niewielki stolik z kranem i stojakiem do kroplówek.
W pokoju był też Bobby Patterson, prawdopodobnie jeden z najbogatszych, najpotężniejszych młodych ludzi na planecie. Leżał samotny na sofie w ciemności; oczy miał otwarte, lecz zamglone, a ręce opadały bezwładnie. Skronie obejmowała metalowa obręcz.
Usiadła obok i przyjrzała mu się uważnie. Widziała, że oddycha powoli, a umocowana do gniazda na ramieniu kroplówka powoli odżywia ciało.
Miał na sobie luźną czarną koszulę i szorty. Ciało, co dostrzegła w miejscach, gdzie luźny materiał przylegał do skóry, było bryłą mięśni. To jednak niewiele mówiło o jego stylu życia; taką budowę można było dziś łatwo osiągnąć poprzez kurację hormonalną i stymulacje elektryczne. Mógł to załatwić, nawet leżąc tutaj, pomyślała, niczym ofiara śpiączki w szpitalnym łóżku.
Z kącika rozchylonych warg spływał strumyczek śliny. Otarła ją palcem i delikatnie zamknęła mu usta.
— Dziękuję.
Odwróciła się zaskoczona. Bobby — inny Bobby, ubrany tak samo jak pierwszy — stał obok niej z uśmiechem. Zirytowana pchnęła go w brzuch. Pięść, oczywiście, przeszła na wylot. Nawet nie drgnął.
— A więc mnie pani widzi — stwierdził.
— Widzę.
— Ma pani wszczepy siatkówkowe i wewnątrzuszne, prawda? Ten pokój jest zaprojektowany, by tworzyć wirtuale zgodne z najnowszymi generacjami udoskonaleń centralnego układu nerwowego. Oczywiście dla mnie siedzi pani teraz na grzbiecie dość groźnie wyglądającego rytosaura.
— Czego?
— Krokodyla z triasu. Właśnie zaczyna panią zauważać. Dzień dobry, pani Manzoni.
— Kate.
— A tak. Cieszę się, że przyjęłaś moje, nasze, zaproszenie na kolację, chociaż nie oczekiwałem, że reakcja zajmie ci aż sześć miesięcy.
Wzruszyła ramionami.
— „Hiram bogaci się jeszcze bardziej”. To nie jest sensacyjna wiadomość.
— Aha. Co sugeruje, że teraz usłyszałaś o czymś nowym. — Oczywiście miał rację; Kate milczała. — Albo — dodał — w końcu uległaś mojemu czarującemu uśmiechowi.
— Może bym uległa, gdybyś się tak nie ślinił. Bobby zerknął na swe bezwładne ciało.
— Próżność? Powinniśmy uważać, jak wyglądamy, nawet kiedy badamy świat wirtualny? — Zmarszczył brwi. — Oczywiście masz rację, moi ludzie z marketingu muszą to przemyśleć.
— Twoi ludzie?
— Oczywiście. — „Podniósł” metalową obręcz z sory tuż obok. Wirtualna kopia obiektu oddzieliła się od fizycznego oryginału, który pozostał na sofie. — To nasze Oko Duszy. Najnowsza technologia wirtualna OurWorldu. Chcesz spróbować?
— Właściwie nie. Przyjrzał się jej uważnie.
— Nie jesteś przecież wirtualną dziewicą, Kate. Twoje implanty zmysłowe…
— To właściwie minimum wymagane, żeby poruszać się we współczesnym świecie. Próbowałeś kiedyś przedostać się przez lotnisko SeaTac bez możliwości VR?
Roześmiał się.
— Zwykle mnie przeprowadzają. Ale sądzę, że uważasz to za część gigantycznego spisku korporacji.
— Oczywiście, że tak. Technologiczna inwazja naszych domów, samochodów i biur już dawno osiągnęła punkt nasycenia. Teraz chcą przejąć nasze ciała.
— Ależ się denerwujesz. — Podał jej obręcz. Rekursywna sytuacja, pomyślała odruchowo: wirtualna kopia Bobby’ego trzyma wirtualną kopię wirtualnego generatora. — Ale to coś innego. Spróbuj. Wybierz się ze mną na wycieczkę.
Zawahała się, ale wyczuwając, że jest trochę nieuprzejma, w końcu ustąpiła. Przecież była tu gościem. Odmówiła jednak propozycji podłączenia kroplówki.
— Rozejrzymy się tylko i wrócimy, zanim nasze ciała się rozpadną. Zgoda?
— Zgoda — odparł. — Wybierz sobie sofę. Wystarczy, że dopasujesz obręcz do skroni, o tak.
Powoli uniósł nad głową generator wirtualny. Skupiona twarz z pewnością była piękna, pomyślała; wygląda jak Chrystus z koroną cierniową.
Ułożyła się na sofie i wsunęła na głowę obręcz Oka Duszy. Wydawała się ciepła i elastyczna, a kiedy przesunęła ją przez włosy, jakby dopasowała się i ułożyła.
Skóra zamrowiła pod metalem.
— Au.
Bobby siedział na sofie.
— To infuzery. Nie przejmuj się nimi. Większość danych napływa drogątransczaszkowej stymulacji magnetycznej. Kiedy zrestartujemy, nic nie będziesz czuła… — Położył się; przez moment widziała nałożone na siebie dwa ciała: organiczne i zbudowane z pikseli.
Pokój pociemniał. Przez jedno czy dwa uderzenia pulsu nie słyszała i nie widziała niczego. Wrażenie własnego ciała zniknęło, jakby coś wyjęło jej mózg z czaszki.
Z niewyczuwalnym stukiem poczuła, że znowu opada do wnętrza własnego ciała. Lecz teraz stała.
W jakimś błocie.
Światło i upał rozlały się wokół niej — błękit, zieleń, brąz. Stała na brzegu rzeki po kostki w gęstej czarnej mazi.
Niebo miało barwę spranego błękitu. Znajdowali się na krawędzi lasu, wśród obfitych paproci, sosen i innych gigantycznych drzew iglastych. Ich splątane gałęzie zatrzymywały większą część światła. Upał i wilgotność odbierały oddech; czuła, jak pot przesiąka jej koszulę i spodnie, przykleja włosy do czoła. Pobliska rzeka była szeroka, powolna i brunatna od mułu.
Przeszła kawałek głębiej w las, szukając pewniejszego gruntu. Roślinność była gęsta, liście i pędy chłostały ją po twarzy i ramionach. Wszędzie było pełno owadów, wśród nich ogromne niebieskie ważki; rozlegała się istna lawina dźwięku: ćwierkanie, ryki, gruchania.
Poczucie realności było zaskakujące, doznania przekraczające wszystkie wirtualne przeżycia, jakie dotąd poznała.
— Robi wrażenie, co?
Bobby stanął obok niej. Miał na sobie szorty i koszulę khaki oraz szeroki kapelusz w stylu safari. Na ramieniu niósł staromodną z wyglądu strzelbę.
— Gdzie jesteśmy? To znaczy…
— Kiedy jesteśmy? To Arizona, górny trias, jakieś dwieście milionów lat temu. Bardziej przypomina Afrykę, prawda? Ten okres dał nam warstwy Malowanej Pustyni. Mamy tu gigantyczne skrzypy, paprocie, cykady, mchy… Ale w pewnym sensie świat wciąż jest szary. Ewolucja kwiatów czeka nas dopiero w przyszłości. Skłania i do namysłu, prawda?
Читать дальше