Robert Silverberg - Oblicza Wód

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Silverberg - Oblicza Wód» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1995, ISBN: 1995, Издательство: Zysk i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Oblicza Wód: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Oblicza Wód»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Planeta Hydros jest w całości pokryta wodą. Można na niej zamieszkać, ale nie da się jej już potem opuścić, bowiem nie ma lądu, na którym mógłby lądować statek kosmiczny. Na sztucznej wyspie schronienie znalazła niewielka kolonia Ziemian, oraz osiedle rodzimych mieszkańców Hydros. Niesprzyjąjący zbieg okoliczności zmusza ludzi do wyprawy na fllotylli statków w poszukiwaniu półlegendarnnego lądu...

Oblicza Wód — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Oblicza Wód», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Lis Niklaus odwróciła się do niego dziwnie majestatycznym ruchem, obracając całe ciało. Była wysoką, dorodną, krzepką kobietą o wielkiej grzywie żółtych włosów i skórze tak mocno opalonej, że wyglądała prawie jak czarna. Dala-gard żył z nią od pięciu, sześciu lat, czyli od śmierci żony, ale nigdy się z nią nie ożenił. Pewnie starał się zabezpieczyć dziedzictwo swoim synom, a przynajmniej tak przypuszczali ludzie. Delagard miał czterech dorosłych synów mieszkających na innych wyspach, każdy na innej.

Lis powiedziała ochrypłym, lekko zduszonym głosem:

— Bamber i Gospo właśnie przyszli ze stoczni… mówią, że byli tam Skrzelowcy… że one kazały… powiedziały nam… powiedziały N idowi…

Jej głos ucichł, przechodząc w bełkot.

Pomarszczona, mała Mendy Tanamind, wiekowa matka Nimbera, powiedziała piskliwym głosem: — Musimy odejść! Musimy odejść! — i zachichotała.

— Nie ma w tym nic śmiesznego — powiedział Sandor Thalheim. Był równie wiekowy jak Mendy. Gwałtownie potrząsnął głową, co sprawiło, że zadrżała mu broda i wąsiska.

— Wszystko z powodu kilku zwierząt — powiedział Bamber Cadrell. — Z powodu trzech nieżywych nurków.

A zatem wieści już się rozeszły. Niedobrze, pomyślał Lawler. Ludzie Delagarda powinni trzymać gęby na kłódkę, dopóki nie wiemy, co robić.

Ktoś zapłakał. Mendy Tanamind znowu zachichotała. Brondo Katzin otrząsnął się z otępienia i zaczął ze złością mamrotać w kółko:

— Pieprzeni, śmierdzący Skrzelowcy. Pieprzeni, śmierdzący Skrzelowcy!

— Co tu się dzieje? — zapytał Delagard, który nareszcie dokuśtykał ścieżką z domu Lawlera.

— Pańscy chłopcy, Bamber i Gospo, uznali, że muszą podzielić się nowiną z innymi. Wszyscy już wiedzą — powiedział Lawler.

— Co? Co takiego? Dranie! Zabiję ich!

— Zabiję ich? Na to już trochę za późno.

Na plac nadchodzili inni. Lawler zobaczył Gaba Kinversona, Sundirę Thane, ojca Quillana, Sweynerów. A za nimi innych. Stłoczyli się; czterdziestu, pięćdziesięciu, sześćdziesięciu ludzi, wszyscy. Znalazło się tu nawet pięć czy sześć sióstr, stojących blisko siebie jak mała żeńska falanga. W kupie raźniej. Pojawił się Dag Tharp, Marya i Gren Hain, Josc Yanez, siedemnastoletni pomocnik Lawlera, który zamierzał pewnego dnia zostać kolejnym lekarzem wyspy. Onyos Felk, kartograf. Natim Gharkid przyszedł od swoich grządek glonów w spodniach mokrych do pasa. Wieść najwidoczniej rozeszła się po całej społeczności.

Twarze większości zdradzały szok, zdziwienie i niedowierzanie. Czy to prawda? — pytały. Czy to możliwe?

Delagard zawołał:

— Posłuchajcie wszyscy, nie ma się czym martwić. Mamy zamiar załagodzić tę sprawę!

Gabe Kinverson podszedł do Delagarda. Wyglądał na dwa razy większego od właściciela stoczni, kawał chłopa, o wystającej szczęce, masywnych barkach i zimnych prowokujących oczach koloru morza. Otaczała go atmosfera niebezpieczeństwa i potencjalnej przemocy.

— Wyrzucili nas? — zapytał. — Czy naprawdę powiedzieli, że musimy odejść?

Delagard kiwnął głową.

— Dali nam trzydzieści dni, a potem won. Wyrazili się bardzo jasno. Nie obchodzi ich, dokąd pójdziemy, ale nie możemy zostać tutaj. Mam jednak zamiar załatwić tę sprawę. Możecie na to liczyć.

— Mnie się wydaje, że już się pan wszystkim zajął — powiedział Kinverson. Delagard cofnął się o krok i zmierzył go gniewnym spojrzeniem, jakby szykując się do walki. Jednak morski łowca wydawał się bardziej zdumiony niż rozgniewany. — Trzydzieści dni i wynocha — powiedział Kinverson na wpół do siebie. — To przecież szczyt wszystkiego. — Odwrócił się plecami do Delagarda i odszedł drapiąc się po głowie.

A może Kinversonowi naprawdę nie zależy, pomyślał Lawler. I tak większość czasu spędzał na dalekim morzu, zupełnie sam, polując na wszelkie rodzaje ryb, które nie chciały wpłynąć do zatoki. Kinverson nigdy nie brał czynnego udziału w życiu społeczności Sorve; przepływał przez nie, podobnie jak wyspy na Hydros dryfowały po oceanie, stał na uboczu, niezależny, dobrze zabezpieczony, podążający własną ścieżką.

Pozostali byli bardziej przejęci. Delikatna, drobna, złotowłosa żona Brondo Katzina, Eliyana, szlochała rozpaczliwie. Ojciec Quillan próbował ją pocieszyć, lecz najwidoczniej sam był zdenerwowany. Sękaci, starzy Sweynerowie rozmawiali ze sobą niskimi, napiętymi głosami. Kilka młodszych kobiet próbowało wyjaśnić sytuację swoim zmartwionym dzieciom. Lis Niklaus wyniosła z kawiarni dzban brandy z winnych wodorostów, który szybko przechodził z ręki do ręki w grupce mężczyzn pociągających z niego w ponurym, zdesperowanym milczeniu. Lawler zapytał cicho Delagarda:

— Jak właściwie zamierza pan poradzić sobie z tym wszystkim? Ma pan jakiś plan?

— Tak, mam — odpowiedział. Nagle zaczął tryskać energią. — Powiedziałem panu, że przyjmuję pełną odpowiedzialność, i tak będzie. Pójdę do Skrzelowców na kolanach, a jeśli będę musiał lizać ich tylne płetwy, zrobię to, prosząc o przebaczenie. Złagodnieją, prędzej czy później. Przecież nie zechcą utrzymać tego absurdalnego, cholernego ultimatum.

— Podziwiam pański optymizm. Delagard mówił dalej:

— A jeśli nie wycofają się, poproszę, aby tylko mnie skazali na wygnanie. Po co karać wszystkich. Tak im powiem. Tylko mnie. Ja jestem winny. Wyprowadzę się na Velmise, Salimil lub jakiekolwiek inne miejsce i nigdy więcej nie zobaczycie mojej wstrętnej gęby na Sorve, przyrzekam. Uda się, Lawler. Przecież to rozumne istoty. Zrozumieją, że wyrzucanie starej kobiety, takiej jak Mendy, z wyspy, która była jej domem przez osiemdziesiąt lat, nie posłuży żadnemu rozsądnemu celowi. To ja jestem tym draniem, tym mordującym nurki łajdakiem, i ja odejdę, jeśli będę musiał, chociaż nie sądzę, aby i to było konieczne.

— Może ma pan rację. A może nie.

— Będę się przed nimi czołgał, jeśli będę musiał.

— A jeśli każą panu odejść, to sprowadzi pan jednego ze swych synów z Velmise, aby zarządzał stocznią, prawda?

Delagard wydawał się zaskoczony.

— No tak, a cóż w tym złego?

— Mogą pomyśleć, że nie jest pan tak zupełnie szczery, zgadzając się odejść. Mogą pomyśleć, że jeden Delagard jest taki sam jak następny.

— Myśli pan, że może im nie wystarczyć, jeśli odejdę tylko ja?

— Właśnie. Mogą chcieć od pana czegoś więcej niż to.

— Na przykład czego?

— A gdyby powiedzieliby panu, że przebaczą reszcie pod warunkiem, że pan odejdzie i zgodzi się na to, aby pan i pana rodzina nigdy więcej nie postawili nogi na Sorve, a cała stocznia Delagardów została zniszczona?

Oczy Delagarda rozbłysły.

— Nie — powiedział. — Nie, zażądaliby tego!

— Już zażądali. Nawet więcej.

— A jeśli odejdę, jeśli naprawdę odejdę… jeśli moi synowie przyrzekną nigdy już nie zranić żadnego nurka…

Lawler odwrócił się do niego plecami.

Pierwszy szok już mu minął. To proste zdanie: Musimy opuścić Sorve wryło się w jego mózg, w duszę, w kości. Zważywszy na powagę sytuacji, przyjmował wszystko bardzo spokojnie. Zastanawiał się dlaczego. Przecież w jednej chwili cała jego egzystencja na tej wyspie, wszystko, co budował przez całe życie, legło w gruzach.

Przypomniał sobie, jak popłynął na Thibeire. Jak głęboko niepokojące było oglądać te wszystkie nieznane twarze, nie znać nazwisk ani historii rodzin, iść w dół ścieżką i nie wiedzieć, co leży u jej kresu. Z zadowoleniem wrócił do domu, nawet po tych kilku godzinach.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Oblicza Wód»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Oblicza Wód» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Silverberg - He aquí el camino
Robert Silverberg
Robert Silverberg - Rządy terroru
Robert Silverberg
Robert Silverberg - Poznając smoka
Robert Silverberg
Robert Silverberg - The Old Man
Robert Silverberg
Robert Silverberg - The Nature of the Place
Robert Silverberg
Robert Silverberg - The Reality Trip
Robert Silverberg
Robert Silverberg - The Songs of Summer
Robert Silverberg
Robert Silverberg - The Secret Sharer
Robert Silverberg
Robert Silverberg - Good News from the Vatican
Robert Silverberg
Robert Silverberg - The Pope of the Chimps
Robert Silverberg
Отзывы о книге «Oblicza Wód»

Обсуждение, отзывы о книге «Oblicza Wód» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x