— Mógłbym, na przykład przez zastrzyk. Ale nie wyobrażam sobie miliona spadochroniarzy, którzy biegają po czerwonej strefie, prosząc ludzi opanowanych przez pasożyty, żeby ustawili się w kolejce, bo muszą im zrobić zastrzyk. — To mówiąc, rozłożył bezradnie ręce.
Coś zaczęło mi przychodzić do głowy. Milion ludzi… jeden zrzut…
— Dlaczego mnie pan o to pyta? — odezwałem się. — To chyba jest problem medyczny.
— Tak, rzeczywiście… Pomyślałem sobie… że pan ma gotowy plan. — Zamilkł.
— Dzięki. — Mój biedny umysł próbował rozwikłać kilka problemów na raz. Chyba mu to zaszkodziło. Nie mogłem ruszyć dalej. Ilu ludzi może być w czerwonej strefie?
— Zacznijmy od rzeczy oczywistych: przypuśćmy, że pan jest chory, a ja nie. Ja nie mogę się od pana zarazić? — Wiedziałem przecież, że nie uda się zrzucić personelu medycznego w wystarczającej liczbie.
— To nie byłoby takie proste. Jeżeli wymaz z mojego gardła umieścić w pańskim, może się pan zarazić, ale nie musi. — Najpewniejsza jest transfuzja krwi.
— Bezpośredni kontakt? — Cały czas intensywnie myślałem. — Ilu ludzi może zakazić jeden człowiek? Dziesięciu? Trzydziestu?
— Ma pan chyba problem z głowy — powiedziałem.
— Nie rozumiem.
Co robią pasożyty, kiedy spotykają się z nowym wirusem, którego dotychczas nie znały, z zarażonym ciałem.
— Koniugacja!
— Inaczej, bezpośredni kontakt. — Wolałem jednak to określenie.
— Myśli pan, że w ten sposób choroba się przeniesie?
— Czy tak myślę? Jestem tego pewien. W tutejszym laboratorium robiliśmy wiele eksperymentów. Między innymi udowodniliśmy, że podczas bezpośredniego kontaktu następuje wymiana żywej materii. W takiej sytuacji nie mogą uniknąć wymiany zarazków. Możemy zarazić wszystkie, mając tylko jedno zarażone ciało. Że też o tym nie pomyślałem.
— Te słowa przypomniały mi, że ktoś będzie musiał zgodzić się zostać żywicielem…
— Niech pan nie przesadza z tą euforią — powiedziałem. — Proszę to najlepiej sprawdzić, ale sądzę, że to się uda.
— Na pewno, na pewno… — Był wyraźnie zadowolony. Już chciał odejść, ale zatrzymał się jeszcze na chwilę. — Panie Nivens, mam do pana wielką prośbę…
— O co chodzi? Niech pan mówi, nie mam czasu i robię się głodny. — Tym bardziej, że myślałem już o innych aspektach tego pomysłu.
— Więc, czy pozwoli mi pan ogłosić tę metodę przenoszenia zarazków jako moją? Oczywiście podziękuję panu oficjalnie, ale generał wymaga ode mnie tak wiele… A tak, mój raport byłby pełny. — Był tak przejęty, że chciało mi się śmiać.
— Niech pan ogłasza, co pan chce — odrzekłem. — To przecież pana działka.
— Dziękuję. Postaram się odwdzięczyć. — Odszedł w doskonałym nastroju. Ja także byłem z siebie dumny. Stałem jeszcze chwilę przed drzwiami i układałem w głowie szczegółowy plan wielkiego zrzutu, potem wszedłem do pokoju. Mary właśnie przebudziła się i uśmiechnęła się do mnie słodko. Pogłaskałem ją po włosach.
— Najdroższa, czy ty wiesz, że twój mąż jest geniuszem?
— Tak.
— Wiesz? Nigdy mi o tym nie mówiłaś.
— Bo nigdy mnie nie pytałeś.
Hazelhurst rzeczywiście zaznaczył wkład mojej pracy w raporcie. Cały pomysł nazwał: systemem przenoszenia Nivensa. Na pierwszym zebraniu poproszono mnie o komentarz.
— Zgadzam się z doktorem Hazelhurstem — zacząłem. — A jego przypuszczenia zostały potwierdzone laboratoryjnie. Jakkolwiek, wciąż pozostały do przedyskutowania problemy taktyczne całej operacji. Najważniejszym wydaje mi się plan tempa i czasu wykonania akcji… — Całą tę przemowę przygotowałem w najdrobniejszych szczegółach podczas śniadania. Dzięki Bogu, że Mary nie ma zwyczaju gadać jak najęta od samego rana. — Wiemy, że możemy zainfekować pasożyty w dość prosty sposób. Zarazki bowiem przenoszą się podczas kontaktu między pasożytami. Jednak jeżeli chcemy uratować sto procent mieszkańców czerwonej strefy, pasożyty muszą być zarażone w tym samym czasie i zaraz potem muszą wkroczyć do akcji oddziały pomocy z odtrutką. Wiemy też, że muszą wkroczyć wtedy, gdy pasożyty będą już niegroźne, a jednocześnie na tyle wcześnie, by zadziałała odtrutka. Ten problem można rozwiązać za pomocą analizy matematycznej. „Sam, drogi chłopcze — powiedziałem do siebie w myślach — jesteś wielkim błaznem, przecież nie rozwiązałbyś tego zadania nawet przez dwadzieścia najbliższych lat”. — Przekażę je sekcji analitycznej. Tym niemniej pozwolę sobie naszkicować wykres. Oznaczmy punkty docelowe przenoszenia zarazków — X, a ilość roznoszących odtrutkę — Y. Możemy otrzymać w takiej sytuacji nieskończoną ilość rozwiązań. Optymalne rozwiązanie jest zależne od czynników logicznych. Opierając moje szacunki na znajomości zwyczajów pasożytów, mogę stwierdzić, że…
W całkowitym skupieniu słuchali tych wywodów. W pewnym momencie zaznaczyłem na wykresie zbyt małą liczbę X.
— Myślę, panie Nivens, że ochotników do przenoszenia zarazków będziemy mieli pod dostatkiem — przerwał mi generał.
Potrząsnąłem głową.
Nie chcę, żeby pan przyjmował ochotników, generale, — Chyba pana rozumiem. Choroba musi mieć czas, żeby się rozwinąć, wtedy dla roznosicieli punkt krytyczny może być niebezpiecznie blisko. Ale myślę, że możemy rozwiązać ten problem. Na przykład: kapsułki w galaretowatej masie wszczepionej w ciało… coś w tym rodzaju. Sądzę, że można to rozpracować. Też tak myślałem. Ale moje obiekcje wynikały z głębokiej awersji do faktu, że jakakolwiek istota miałaby być we władzy pasożyta.
Nie chcę, żeby pan używał ludzi, generale. Pasożyt dysponuje wiedzą żywiciela. Po prostu nie zgodzi się na kontakt. Każe ostrzec innych władców. — Nie byłem tego pewien, ale ostrożność nie zaszkodzi. — Dlatego sir, musimy użyć zwierząt: małp, psów, wszystkich, które dadzą radę unieść pasożyta. Nie będą mogły przekazać żadnych informacji. Powinny stanowić olbrzymią grupę, żeby pasożyty nie zdążyły zorientować się, że są chore.
Szybko przedstawiłem im ostateczny szkic całej akcji.
— Pierwszego zrzutu możemy dokonać, kiedy tylko będzie gotowa odtrutką. Przypuszczam, że w ciągu tygodnia na całym kontynencie nie pozostanie ani jednego żywego pasożyta.
Nie otrzymałem oklasków, chociaż czułem, że są zachwyceni. Generał pobiegł zadzwonić do marszałka Rextona, a potem przysłał po mnie swojego adiutanta z zaproszeniem na lunch. Przekazałem wiadomość, że przyjdę z przyjemnością, jeżeli zaproszenie dotyczy również mojej żony.
Ojciec czekał na mnie przed salą konferencyjną.
— No i jak poszło? — zapytałem. Nie chciałem okazać, jak bardzo jestem podniecony.
Pokiwał głową.
— Całkiem ich podbiłeś, Sam. Odkrywam, że masz zdolności polityczne.
Starałem się nie okazywać swojego zadowolenia. Podczas całego przemówienia nie zająknąłem się ani razu. Chyba naprawdę staję się nowym człowiekiem.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
Szatan, małpa którą uwolniono od pasożyta, okazała się dokładnie tak podła, jak o niej mówiono. Wprawdzie ojciec zgłosił się jako ochotnik do badań nad teorią Nivensa-Hazelhursta, ale zdecydowałem, że pierwszym będzie właśnie Szatan.
To nie uczucia rodzinne spowodowały, że nie zgodziłem się na propozycję ojca, nie brałem też pod uwagę neofreudowskich teorii. Po prostu kombinacja ojciec plus pasożyt mogła okazać się niebezpieczna. Nie chciałem, żeby stanął po ich stronie nawet w warunkach laboratoryjnych. Nie z tym komputerem, który miał w głowie zamiast mózgu! Pasożyt przecież mógłby wykorzystać jego wszystkie zdolności. Ludzie, którzy nigdy nie byli ofiarami władców, nie zdają sobie sprawy, do jakiego stopnia pasożyt determinuje wolę żywiciela. Nie mogłem ryzykować walki z ojcem. Bałem się, że mnie przechytrzy.
Читать дальше