Bąk pomalowany był w paski, których kolory zlewały się zmieniając się co chwila, kiedy zabawka się obracała.
Można było siedzieć godzinami i przyglądać się to pojawiającym się, to znikającym kolorom, i zastanawiać się, dokąd poszły. Bo według wyobrażeń małego chłopca kolory musiały gdzieś odchodzić. Raz tam były, raz nie. Musiały gdzieś się podziewać.
I rzeczywiście, miały dokąd iść!
Przypomniał sobie.
Wszystko powróciło do niego, kiedy stał tak kurczowo przyciskając zabawkę. Przed jego oczyma przesuwały się dni, ukazując wreszcie ten jeden dzień z dzieciństwa.
Można było odejść wraz z kolorami tam, gdzie i one szły, jeśli się miało wystarczająco młody umysł i chciało go wytężyć.
Był to rodzaj baśniowej krainy, chociaż wyglądała bardziej realnie, niż przystało na krainę z baśni. Była tam promenada, która wyglądała jak wyłożona szkłem, były ptaki, kwiaty, drzewa, kilka motyli. Zerwał jeden z tych kwiatów i podążał promenadą. Zauważył mały domek ukryty w lasku, a kiedy go dostrzegł, nieco się przestraszył i zawrócił. Nagle zorientował się, że jest w domu, bąk przed nim leży nieruchomo, a w jego dłoni nadal tkwi kwiatek.
Poszedł i opowiedział historię matce, która zabrała kwiatek z taką miną, jakby się go bała. I rzeczywiście, może miała rację, bo akurat był środek zimy.
Tego wieczora ojciec długo wypytywał go, a kiedy chłopiec opowiedział mu o bąku, następnego dnia ojciec ukrył go. Po cichu chłopiec opłakiwał ulubioną zabawkę.
I oto znów go odnalazł, starego, zniszczonego bąka, który nie miał już tych samych, żywych kolorów. Niemniej Vickers był pewien, że to ten sam bąk.
Wyszedł ze spichlerza, zabierając ze sobą bąka, który uwolnił go od nieznośnej niepewności, w jakiej trwał od dawna. Słaba pamięć, powtarzał sobie, ale to było coś więcej. Blokada psychiczna, która kazała mu zapomnieć o zabawce i podróży do baśniowej krainy. Przez te wszystkie lata nie pamiętał o tym wydarzeniu, nie podejrzewał nawet, że w jego życiu zdarzyła się historia podobna do tej, ukrytej w głębi jego umysłu. Teraz jednak bąk był znowu z nim, tak jak w dniu, kiedy podążył za mieniącymi się kolorami wkraczając do świata baśni.
Obiecał sobie, że nie zatrzyma się przy domu Prestonów. Przejedzie obok, niezbyt szybko oczywiście i dobrze się mu przyjrzy, ale nie zatrzyma się. Bo teraz już uciekał, tak jak to od początku podejrzewał. Popatrzył na pustą skorupę dzieciństwa i odnalazł artefakt młodości. Teraz wiedział, że nie spojrzy ponownie na zbielałe kości wieku młodzieńczego.
Nie zatrzyma się przy domu Prestonów. Zwolni tylko i rzuci nań okiem. Potem przyspieszy i zostawi to wszystko za sobą. Nie zatrzymam się, powtarzał sobie.
Ale, oczywiście, zatrzymał się.
Siedział w samochodzie i patrzył na dom. Przypominał sobie, jak dumny był to niegdyś dom, goszczący w swoich pokojach dumną rodzinę. Zbyt dumną, by pozwolić któremuś z jej członków poślubić chłopca ze wsi, z farmy karłowatej kukurydzy i żółtego błota.
Ale teraz dom nie miał już w sobie nic z dawnego splendoru. Okiennice były zamknięte i ktoś przybił na nich długie deski, zamykając oczy niegdyś dumnemu domostwu. Farba odpadała płatami ze statecznych kolumn stojących u frontu. Ktoś rzucił kamieniem wybijając okienko nad rzeźbionymi drzwiami. Płot pochylał się, ogródek porósł chwastami, a ceglasta ścieżka, biegnąca od bramy do schodów, znikła pod porastającą ją trawą.
Wysiadł z samochodu i przeszedł pod chylącą się bramą na dziedziniec. Wszedł po schodach na werandę i zauważył, że jej deski kompletnie zbutwiały.
Stanął, gdzie stali wtedy, gdy wydawało mu się, że ich miłość będzie trwać wiecznie. Starał się przywołać w pamięci tę nieuchwytną chwilę, która jednak nie powracała. Minęło zbyt wiele czasu, zbyt wiele wschodów słońca, powiewów wiatru. Chwila ta odeszła już w niepamięć i pozostał po niej tylko ból. Usiłował przypomnieć sobie, jak wyglądały łąki, pola i dziedziniec z werandy, kiedy na białej powierzchni kolumn odbijał się blask księżyca. Przypomniał sobie powietrze przepełnione oszałamiającą wonią róż. Pamiętał wszystko, ale już tego nie czuł ani nie widział.
Na wzgórzu za domem stały stodoły, nadal pomalowane na biało, chociaż dzisiejsza biel już nie przypominała tamtej sprzed lat. Za stodołami ziemia opadała tworząc dolinę, po której się przechadzali, kiedy ostatni raz ją widział.
Była to zaczarowana dolina, to pamiętał, przepełniona kwieciem jabłoni i śpiewem skowronka.
Kiedyś była to zaczarowana dolina. Potem już nie. Ale może teraz?
Wciąż powtarzał sobie, że zwariował, że ugania się za majakami, ale mimo to ruszył pomiędzy stodołami w kierunku doliny.
Nad samą doliną zatrzymał się i ogarnął ją spojrzeniem. Nie była zaczarowana, ale zapamiętał ją tak dobrze, jak pamiętał światło księżyca na kolumnach. Kolumny stały na swoim miejscu, dolina leżała tam, gdzie powinna leżeć, porastały ją te same drzewa, a strumień jak dawniej połyskiwał wśród łąk na dnie doliny.
Chciał zawrócić, ale coś go przed tym powstrzymywało, kontynuował więc wędrówkę po dolinie. Zauważył splątane gałęzie dzikiej jabłoni, na której nie było już kwiatów, a z trawy nagle wyskoczył skowronek i poszybował w niebo.
W końcu zawrócił. Wszystko było dokładnie tak samo, jak za drugim razem. Trzecia wizyta okazała się niewiele bardziej owocna niż druga. Najwyraźniej sama dziewczyna zamieniała prozaiczną dolinę w zaczarowane miejsce. Widocznie był to rodzaj duchowego zauroczenia.
Dwa razy w życiu przemierzał zaczarowane krainy, podobnie jak dwa razy w życiu opuszczał starą, znajomą ziemię. Dwa razy. Raz dzięki dziewczynie i uczuciu, jakie między nimi rozkwitało. Drugi raz dzięki wirującemu bąkowi.
Nie, bąk był pierwszy. Tak, bąk…
Nie, zaraz! Nie tak szybko! Mylisz się, Vickers. To nie tak.
Ty stary durniu, kogo chcesz oszukać?
Właściciel sklepu z zabawkami, którego odnalazł Vickers, najwyraźniej rozumiał, o co chodzi.
— Widzi pan — powiedział — wiem, co pan czuje. Sam miałem takiego bączka, kiedy byłem małym chłopcem. Niestety, już ich nie produkują. Nie wiem dlaczego, chyba bez żadnej specjalnej przyczyny. Dzieci mają teraz aż za dużo nowoczesnych, elektrycznych zabawek. Nie znajdzie pan już niczego, co by przypominało bąka.
— Najlepsze były te duże — rozmarzył się Vickers. — Takie z rączką na górze, które trzeba było „pompować”, a kiedy się obracały, wydawały piękny, buczący dźwięk.
— Pamiętam — odparł właściciel sklepu. — Też miałem taki. Siedziałem i godzinami wpatrywałem się w nie.
— Zastanawiał się pan może, gdzie podziewają się kolorowe paski?
— Nie, chyba nie. Po prostu siedziałem, gapiłem się na bąka i przysłuchiwałem się, jak gra.
— A ja bez przerwy zastanawiałem się, co się dzieje z tymi paskami. Wie pan, jak to jest. Wędrują w górę, a potem znikają gdzieś przy wierzchołku.
— No i co? — zaciekawił się właściciel. — Gdzie znikają? — Nie wiem — przyznał Vickers.
— Przy tej ulicy, parę przecznic dalej, jest jeszcze jeden sklep z zabawkami. Mają tam sam szmelc, ale może został im jeszcze jakiś bąk.
— Dzięki — ucieszył się Vickers.
— Może pan też spytać w sklepie z narzędziami, po drugiej stronie ulicy. Mają tam sporo zabawek, chociaż trzymają je w większości schowane w piwnicy. Wyciągają je dopiero przed Bożym Narodzeniem.
Читать дальше