Księżniczka patrzyła ze zdziwieniem, jak zapina go na przegubie, przyciskając do siebie opatrzone „rzepami” końce pasków.
— Ach, więc to do tego służą te paseczki! — powiedziała.
— Pokażę ci wszystkie zastosowania komputera, gdy wreszcie się stąd wydostaniemy — obiecał Dennis. — Teraz już lepiej chodźmy. Jeżeli Arth nie zajmuje tego samego pokoju w wieży co przedtem, to będzie bardzo krótka wycieczka.
* * *
Gdy Arth usłyszał dobiegające z korytarza głuche odgłosy upadających ciał, złapał kawałek drewna jak maczugę i otworzył gwałtownie drzwi, gotowy na wszystko. Uśmiechnął się jednak szeroko, zobaczywszy przed sobą Linnorę i Dennisa, stojących nad nieprzytomnymi strażnikami.
Zaczął z taką werwą poklepywać Dennisa po plecach, że niemal na nowo otworzył jego ledwo zabliźnione rany. Mały złodziej, zwykle cichy i spokojny, teraz z trudem panował nad rozpierającą go radością.
— Dennizz! Wejdź, proszę! Pani też, księżniczko! Wiesz, wiedziałem, że się tu któregoś dnia pojawisz. Dlatego zostałem w tym pokoju nawet wtedy, gdy lord Hern awansował mnie na kierownika destylarni. Wejdźcie i napijcie się mojej brandy!
Nogą odsunął bezwładne ciało strażnika, żeby zrobić przejście Linnorze. Potem nagle zamarł, zauważywszy robot turkoczącego spokojnie za plecami ludzi. Głośno przełknaj ślinę. Szklane oczy cierpliwie odwzajemniły jego spojrzenie.
— Och, czy to jakiś twój przyjaciel, Dennizz? — spytaj nie odrywając wzroku od maszyny.
— Tak, tak, spokojnie. — Dennis niemal wepchnął Linnorę do środka, potem wciągnął również Artha, ciągle stojącego nieruchomo ze wzrokiem wbitym w robota.
Linnora weszła do pokoju z prawdziwym zadowoleniem że może znaleźć się nieco dalej od błysków szklanych soczewek. Jakkolwiek przyglądała się robotowi w akcji, pomagającemu Dennisowi powalić po drodze czterech następnych strażników, wciąż jednak czuła się w jego obecności mocno nieswojo.
Zastanawiała się, kim jest ten człowiek mający tak dziwnych pomocników. Nigdy przedtem nie zetknęła się ze zjawiskiem podobnym do tego robota, z czymś, co łączyłoby w sobie takie ładunki zarówno Pr’fett, jak i treści zwykłego przedmiotu. Czuła, że robot jest normalną, martwą rzeczą… jednak poruszał się on i działał jakby był żywy!
Dennis kazał maszynie zostać na warcie w korytarzu i zamknął drzwi.
Pokój został zamieniony w skład pełen drewna, skóry, tkanin i prymitywnie skleconych przedmiotów, które jedynie w przedszkolu mogłyby stanowić powód do dumy.
— Wiesz, Dennizz — powiedział Arth, nalewając z brązowej butelki trzy filiżanki brandy — próbowałem trochę swoich sił w wytwarzaniu, tak jak ty! Chcesz zobaczyć rnoje projekty? Wydaje mi się, że wymyśliłem na przykład całkiem niezły sposób łapania myszy.
— Hmmm, nie sądzę, żebyśmy teraz mieli na to czas, Arth. W każdej chwili mogą ogłosić alarm.
Linnora zakrztusiła się. Osłupiałym wzrokiem popatrzyła na filiżankę w swojej dłoni. Powąchała ostrożnie znajdującą się w niej ciecz, potem upiła następny łyczek.
Złodziej skinął głową.
— Przypuszczam, że w takim razie chcesz teraz zobaczyć szybowiec?
Dennis bał się sam o to zapytać.
— Udało ci się! Wiedziałem, że dasz radę!
— Och, to nic wielkiego. — Arth zarumienił się. — Prawdziwa łatwizna, dzięki smarowi. Jest tutaj, pod tą stertą śmieci. Narobili sporo zamieszania, kiedy się zorientowali, że zniknął. Ale bez barona nie potrafili zorganizować porządnych poszukiwań.
Dennis pomógł mu odrzucać niepotrzebne przedmioty. Wkrótce zobaczyli starannie zwiniętą belę jedwabistego materiału i smukłych, drewnianych żeber.
— To bardzo dobrze, że udało ci się wydostać tak szybko — powiedział Arth, spoglądając na szybowiec krytycznie. — Jeszcze kilka tygodni, a to urządzenie znowu stałoby się zwykłym latawcem. Jednak nie sądzę, żebyś w tej chwili miał z nim jakieś kłopoty.
„Powtarzaj mi to bez przerwy” — myślał Dennis, pomagając Arthowi wnieść ciężki, dwuosobowy szybowiec na dach pałacu.
* * *
Z rozłożeniem szybowca Dennis musiał uporać się niemal zupełnie samodzielnie. Pozostała dwójka starała się pomóc, ale Linnora była zbyt przestraszona wielkimi, łopoczącymi na wietrze skrzydłami, a Arth ograniczył się do mało znaczących podpowiedzi i zupełnie niepotrzebnych ponagleń.
Nasilający się wiatr szarpał materiał, wielokrotnie niemal wyrywając go Dennisowi z rąk. Dennis zdołał rozprostować skrzydła i właśnie poszukiwał mechanizmu blokującego, gdy na dole wreszcie zabrzmiał alarm. Rozpoczął się w jednym z rogów pałacu, na najniższym piętrze, potem się rozszerzał, aż noc rozbrzmiewała chaosem dzwonków, okrzyków i tupotu biegnących stóp.
Znaleziono zapewne jedną z par strażników, pozbawionych przytomności przez niego i przez robota.
W końcu znalazł blokadę. Łopoczące dotychczas skrzyli napięły się z głośnym trzaskiem, Dennis usłyszał zaniepokojone nawoływanie, dobiegajac z parapetu dwa piętra niżej. Oczywiście strażnicy przy drzwiach Artha nie odpowiedzieli. Wkrótce kroki rozległy sje już bardzo niedaleko.
— Nie ma czasu na eksperymenty — mruknął Dennis do siebie. — Arth! Wskocz na tylne siedzenie, żeby go trochę obciążyć!
Gdy Arth się usadowił, wielki szybowiec przestał szarpać się i podskakiwać tak gwałtownie jak dotychczas. Jednak w dalszym ciągu nie stał spokojnie. Dennis skinął do robota. Ukląkł przed nim, ciągle trzymając krawędź skrzydła.
— Instrukcje! — powiedział do małej maszyny. — Idź na dół i powstrzymaj tych, którzy tu nadchodzą, aż my odlecimy. Potem postaraj się stąd wydostać i w miarę możliwości pójść za nami. Będziemy próbowali lecieć na południowo-południowy zachód.
Zielone światełko mrugnęło potwierdzająco. Robot odwrócił się i odjechał, sprawnie i szybko pokonując deskę, której użyli, żeby dostać się na najwyższy poziom dachów. Dennis usłyszał tupot butów na spiralnych schodach piętro niżej. Nie zostało im zbyt wiele czasu.
Arth, zgodnie z poleceniem Dennisa, siedział już w wyplatanym siodełku, z całkowitym zaufaniem oddając swój los w ręce Ziemianina. Widział przecież balon, sprawnie szybujący po nocnym niebie, więc przekonał się, że Dennis rzeczywiście potrafi sobie radzić z latającymi mechanizmami. Różnica między balonem a szybowcem nie miała dla niego żadnego znaczenia.
— Ten szybowiec jest przeznaczony dla dwóch osób — powiedział Dennis — ale wasza dwójka waży łącznie niewiele więcej niż jeden duży mężczyzna. Linnora może siedzieć z tyłu razem z Arthem. Tak czy inaczej musimy tylko wylecieć poza obręb miejskich murów.
Jednak Linnora stała nieruchomo, owijając się peleryną i patrząc ze strachem na wielkie, napinające się w podmuchach skrzydła.
„Nie mogę jej za to winić — pomyślał Dennis. — Jest dzielną dziewczyną, ale zupełnie na to wszystko nie była przygotowana”.
Istniało duże prawdopodobieństwo, że ta ucieczka zakończy się śmiercią całej ich trójki. Ktoś mógłby powiedzieć, że co Kremer dla nich szykował, było losem gorszym od śmierci, jednak póki serce w piersiach biło, zawsze istniała nadzieja.
Linnora przytulała do piersi swój klasmodion patrząc, jak porywy wiatru szarpią wielkim latawcem, niemal ciągnąc Artha i Dennisa wzdłuż dachu. Szybowiec przypominał potężnego ptaka, napinającego krępujące go więzy, wyrywającego sig w powietrze.
Nagle na sąsiedniej, nieco niższej części dachu wybuchło zamieszanie — dobiegły ich przestraszone okrzyki i odgłosy padających ciał. Robot zajął pozycję obronną u szczytu schodów.
Читать дальше