Patrzyła na młodą kobietę, która popełniała błędy. Od tego dnia, w którym odjechała samotnie na poszukiwanie tej dziwnej rzeczy, która, jak wyczuła, pojawiła się w ich świecie — od tego dnia, w którym została schwytana przez ludzi barona Kremera — popełniła mnóstwo błędów.
Przypomniała sobie, jakim wzrokiem patrzył na nią Dennis Nuel w czasie, który upłynął między przyjęciem a pojawieniem się powietrznego potwora. Została przekonana logicznym wywodem diakona Hoss’ka, uwierzyła, że czarownik jest złym człowiekiem. Ale być może do kogoś, kto przybył z tak daleka, należy stosować inną logikę niż ta najbardziej oczywista?
A jeżeli istnieją inne sposoby na tworzenie rzeczy nie podlegających rozkładowi niż zamykanie w nich ludzkiej energii życiowej?
Czy zły człowiek mógłby walczyć w ten sposób w jej obronie?
Tej nocy, gdy pojawił się powietrzny potwór, czarownik zaatakował Kremera. Linnora wciąż nie bardzo mogła zrozumieć, co naprawdę się stało. Czy Dennis Nuel przyzwał latającą, ognistą bestię widząc, co się dzieje na balkonie kilka pięter wyżej? Chciałaby uwierzyć, że tak właśnie było, ale w takim razie dlaczego czarownik musiał ciskać kamieniami, żeby wreszcie powalić Kremera? I dlaczego potwór odleciał pozwalając, żeby strażnicy schwytali jego pana?
Odłożyła szczotkę, potrząsając głową do swego odbicia w lustrze. Prawdopodobnie nigdy nie pozna odpowiedzi na te pytania. Strażnicy sprzed jej drzwi powiedzieli, że Nuel jest w ciemnicy i że właściwie można go już uważać za martwego.
Ujęła klasmodion i zaczęła bezmyślnie potrącać struny, wyzwalając pojedyncze, nie łączące się w żadną całość nuty. Nie bardzo była w nastroju do śpiewu.
W wieczornej ciszy pałacu było jakieś napięcie, jakby miało się coś wydarzyć. W ciemności nocy wisiało niebezpieczeństwo, coraz silniejsze i bardziej realne! Przestała grać, wytężając zmysły.
Zza drzwi jej pokoju dobiegł dziwny, wysoki dźwięk. Potem coś upadło ciężko na podłogę korytarza. Linnora podniosła się. Odłożyła instrument, z powrotem biorąc szczotkę do włosów, jedyny pod ręką przedmiot wystarczająco ciężki, żeby mógł służyć jako broń.
Chwilę później rozległo się ciche pukanie do drzwi. Linnora cofnęła się w cień. Przed drzwiami stał ktoś znajomy — miała to samo niejasne uczucie jak tydzień temu, gdy wiedziała, że Proll, jej brat, znajduje się gdzieś w pobliżu.
Jednak w korytarzu znajdowało się również coś innego — coś tak obcego, że przyprawiało o dreszcze.
— Kto tam? — Chciała, żeby jej głos brzmiał pewnie i dostojnie, jednak niezbyt się to udało. — Kto tam jest?
— To ja, księżniczko — szepnął ochryple głos w korytarzu — Dennis Nuel! Przyszedłem, żeby ci zaproponować ucieczkę stąd, jeśli cię to interesuje. Musimy się jednak pośpieszyć!
Linnora podbiegła do drzwi i otworzyła je.
Smród niemytego męskiego ciała niemal zwalił ją z nóg. Dennis Nuel, niesamowicie brudny, posiniaczony i zarośnięty, uśmiechnął się do niej, ściskając w dłoni fałdy zbyt obfitego w pasie munduru strażnika.
Ten widok wystarczył aż nadto, żeby poczuła się zaskoczona. Jednak zmartwiała, gdy zobaczyła to, co stało w korytarzu za plecami Nuela.
Szczotka do włosów upadła ze szczękiem na podłogę i Linnora zaczęła się osuwać, omdlała, w ślad za nią.
No cóż — pomyślał Dennis, łapiąc ją w pół drogi — nie można chyba oczekiwać bardziej schlebiającego męskiej dumie powitania. Chciałbym mieć pewność, że to nagła wdzięczność pozbawiła ją zmysłów, a nie mój odór”.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest ogromnym wyzwaniem dla zmysłów żyjącego w normalnych warunkach człowieka. Jego siniaki miały wciąż barwę purpury i od dwóch tygodni nie mył się ani nie golił.
Za jego plecami robot pochylał się nad leżącymi bez przytomności strażnikami. Oczekując na dalsze rozkazy, przystąpił do wykonywania swych funkcji drugorzędnych i pobierał, do celów porównawczych, próbki ich krwi.
Mdlejące księżniczki były wspaniałe — ale tylko w bajkach. Szczupła czy nie, osłabionemu Dennisowi Linnora wydawała się naprawdę ciężka. Wniósł ją do pokoju i położył na łóżku.
— Księżniczko! Linnora! Ocknij się! Poznajesz mnie? Linnora otworzyła oczy, szybko dochodząc do siebie. Uniosła się na łokciu.
— Oczywiście, że cię poznaję, czarowniku… i naprawdę się cieszę, że żyjesz. Jednak czy mógłbyś, proszę, wypuścić moją dłoń? Ściskasz ją trochę zbyt mocno.
Dennis pośpiesznie rozwarł palce, potem już delikatniej pomógł księżniczce wstać z łóżka.
— Czy ucieczka naprawdę jest możliwa? — spytała. Starannie unikała patrzenia na korytarz, w którym stał towarzysz Dennisa. „Jeżeli jest to jeden z jego demonów, z pewnością nie będzie próbował mnie zjeść” — stwierdziła w końcu.
— Nie jestem pewien — odpowiedział Dennis. — Idę teraz do wieży, żeby się o tym przekonać. Zatrzymałem się tutaj, żeby zaproponować ci zabranie się ze mną. Nie przypuszczam, żeby którekolwiek z nas miało jeszcze coś do stracenia.
Linnora zdobyła się na ironiczny uśmiech.
— Nie, rzeczywiście nie mamy. Poczekaj więc chwilę zaraz wracam.
Pobiegła pośpiesznie do szafy.
Dennis wciągnął nieprzytomnych strażników do pokoju. To była szarpiąca nerwy wspinaczka, najpierw z lochów do piwnic, potem do kuchni i wyżej, odbywana nieustannymi przeskokami z jednego cienia w drugi. Udało się im dotrzeć do pierwszego piętra, zanim zostali wykryci. Dwaj strażnicy zobaczyli Dennisa, gdy zbliżył się do drzwi prowadzących na spiralne, wspinające się na sam szczyt wieży schody. Krzyknęli i natychmiast rzucili się w ich stronę.
Oczywiście chochlak, czego zresztą Dennis się spodziewał uciekł dokładnie w tej samej chwili, w której Dennis został zauważony.
Jednak robot dzielnie trwał na posterunku. Czekał wraz z Dennisem tuż za drzwiami, aż w końcu strażnicy wpadli pomiędzy nich.
Dennis usłyszał, że drugi strażnik pada na podłogę, gdy on sam dopiero w połowie uporał się z pierwszym. Wcisnęli strażników, związanych i zakneblowanych, pod schody i ruszyli dalej.
Pięć minut później miał okazję dokładniej przyjrzeć się robotowi w akcji.
Jeszcze ze schodów wskazał w odpowiedni sposób dwóch żołnierzy, stojących na warcie przed drzwiami do pokoju Linnory. Mała maszyna wyjechała na korytarz, szybciej i ciszej niż Dennis byłby skłonny uznać za możliwe. Strażnicy dopiero zaczęli się odwracać, gdy robot przycupnął za nimi i dotknął po kolei ich nóg. Krótko, ze zdziwieniem jęknęli i zwalili się na podłogę.
Dennis naprawdę zaczynał być pełen podziwu dla nowych możliwości dobrze znanej, ziemskiej maszyny.
Gdy Linnora wybierała rzeczy na drogę, Dennis związał strażników. Oczywiście ktoś z pewnością zauważy ich zniknięcie sprzed drzwi księżniczki, jednak przecież nie mógł po prostu zostawić ich na korytarzu.
— Jestem gotowa — oznajmiła Linnora po chwili. — Znalazłam płaszcz, który chyba będzie na ciebie pasował. Dręczyła mu ciężką, opatrzoną kapturem pelerynę z lśniącego, czarnego materiału. Z zadowoleniem zauważył, że zmieniła strój, rezygnując ze swej ulubionej bieli na rzecz barw ciemniejszych.
— Ten aparat również, jak przypuszczam, należy do ciebie, nadzieję, że nie wyrządziłam mu szkody, patrząc na niego. Jego przeznaczenie nadal pozostaje dla mnie tajemnicą.
— Mój naręczny komputerek! — krzyknął Dennis, biorąc urządzenie z dłoni Linnory.
Читать дальше