— I co ja ci narobiłam, Bartanie? Jesteś dobrym chłopcem, a Sondy to porządna dziewczyna. Nie miałam na myśli tego, co powiedziałam.
— Wiem — odparł zakłopotany Bartan. — Nie musicie odjeżdżać.
Harro potrząsnął głową.
— Nie, chłopcze, pojedziemy, ale wrócę z ludźmi. Jeżeli Sondy nie pokaże się do rana, wkrótce ją znajdziemy. Zobaczysz.
— Dzięki, Harro. — Bartan wyszedł na dwór i pomógł mu zaprzęgnąć niebieskorożca do wozu. Przez cały czas rozglądał się z nadzieją, że zobaczy dryfującą łatę światła, która zapowie cudowny powrót Sondeweere.
Ale Sondeweere nie wróciła.
Bartan nie wiedział, że wkracza właśnie w najczarniejszy okres swego życia, że w przeciągu kilkunastu dni będzie musiał pogodzić się z faktem, że jego żona na zawsze rozstała się z tym światem.
W tym, że wróg nadciąga od strony słońca, nie było nic niezwykłego, ale Tollera zaskoczył rozmiar fali ataku. W jej skład wchodziło przynajmniej sześćdziesiąt ustawionych w obronnym szyku statków.
Jego nadzieje, że klęska zadana pierwszej flocie inwazyjnej zakończy międzyplanetarną wojnę, okazały się płonne, lecz kolejne ataki przeprowadzono na mniejszą skalę. Wiele z nich wyglądało na misje samobójcze, których celem było przetestowanie obrony Overlandu na nowe sposoby. Druga armada próbowała przebić się przez strefę nieważkości w nocy, ale zdradził ją dźwięk silników. Overlandczycy odparli przeciwnika, zadając mu ciężkie straty. Inna armada była wyposażona w superpotężne działa, których odrzut destabilizował i niszczył ich własne statki. Dwa razy Landyjczycy zaprezentowali własne odrzutowe myśliwce, wystrzeliwując je z burt gondoli. Początkowo wrodzy piloci próbowali związać maszyny trzech eskadr w bezpośredniej walce powietrznej, ale w porównaniu z zaprawionymi w boju lotnikami Tollera byli beznadziejnymi nowicjuszami i zostali wybici prawie co do nogi. W czasie drugiego eksperymentu spróbowano przeprowadzić szybki atak na Wewnętrzną Grupę Obrony, najwyraźniej z zamiarem staranowania stacji, lecz Landyjczycy znów zostali odparci i zniszczeni.
Z biegiem czasu Toller zrozumiał, że założenie stałej bazy w strefie nieważkości dało obrońcom przytłaczającą przewagę. Zdumiewające, że król Rassamarden nie doszedł do tego samego wniosku i nie zrezygnował z nierównej walki. Tollerowi przychodziło na myśl tylko jedno wytłumaczenie. Znajdowało się ono w raporcie pułkownika Gartasiana, dotyczącego spotkania ze zwiadowczą grupą Landyjczyków. Gartasian stwierdził, że przeciwnika cechuje skrajna arogancja, duma i brak rozsądku. Może Nowi Ludzie Landu, łącznie z władcą byli spóźnionymi ofiarami ptertozy, atakującej ich w sposób, którego nawet sami nie rozumieli; ofiarami skazanymi na zatrucie własnym jadem.
Jedynym godnym uwagi krokiem, jaki przedsięwzięli w celu samoobrony, było to, że zaczęli używać spadochronów, i dzięki temu mogli przeżyć zniszczenie statków. Niepodobna było stwierdzić, czy wymyślili spadochron niezależnie, czy też skopiowali go po znalezieniu ciała Dinnitlera, pilota, który spadł na Land. Istniała również teoria mówiąca, że własne odrzutowce zaprojektowali na podstawie szczątków rozbitej maszyny Dinnitlera.
Ale Tollera pochłaniały ważniejsze zagadnienia. Zastanawiał się, czy na tym etapie wojny pojawienie się olbrzymiej floty oznaczało jedynie upust autodestrukcyjnej pasji Landyjczyków?
Czy może posiedli jakiś nowy typ broni?
Toller na okrągło wałkował te pytania, jadąc w dół w kierunku słońca na czele Czerwonej Eskadry. Skośny szklany ekran, ostatnia modyfikacja myśliwca, chronił go przed najgorszymi podmuchami lodowatego powietrza. Po obu stronach jego formagi, w odległości furlonga, pędzili Niebiescy i Zieloni, kreśląc białe smugi na rozmigotanym niebie. Znów zaczęło przepełniać go stare, zabarwione poczuciem winy podniecenie.
Daleko w dole na tle wielkiej kolorowej krzywizny Landu niektóre ze statków wrogiej floty już zaczęły przekręcać się na bok. Landyjczycy już nie wpadali na ślepo w zasadzkę. Wypracowali metodę obserwowania nieba powyżej statków, prawdopodobnie używając posterunków na uwięzi, i na pierwszy znak smug kondensacyjnych ustawiali statki pod różnymi kątami w celu polepszenia obrony. Z tego powodu obecnie eskadry wchodziły do akcji oddzielnie, a styl walki stał się indywidualny i zależny od okoliczności. Wynikiem były spektakularne zwycięstwa i równie spektakularne klęski; legendy rodziły się, by w pełni rozkwitnąć w tawernach Overlandu.
„Co stanie się tym razem?”, pomyślał Toller; puls mu przyspieszył. „Czy czeka wśród nich żołnierz, którego przeznaczeniem jest zakończenie mojego życia?”
Gdy statki przybliżyły się, myśliwce rozerwały formacje i zaczęły tkać ze smug pary kosze wokół swoich ofiar. Toller widział, że Berise wchodzi w zakręt po jego lewej stronie. Huknęła palba z muszkietów dużego zasięgu, ale strzelano jakby bez przekonania. Tollera znów opadły podejrzenia co do nowej broni wroga. Wyłączył silnik i czekał, aż myśliwiec znieruchomieje, aby lepiej przyjrzeć się statkom. Kilka innych myśliwców już przemykało przez oka sieci; Toller widział pomarańczowe błyski ich strzał, chociaż na razie żaden balon nie stał w płomieniach.
Sięgnął po lornetkę, ale rękawice i łuk przywiązany do lewego nadgarstka krępowały mu ruchy, i nadal patrzył bez szkieł, gdy niektóre z wrogich gondoli zostały otoczone brązowawymi plamkami, jak gdyby załogi wyrzucały w kie222
runku atakujących tuziny pocisków. Ale plamki szamotały się i poruszały z własnej-woli.
„Ptaki!”
Toller, rozplątując rzemień lornetki, miał chwilę na zastanowienie. Jakie ptaki Landyjczycy mogli wysłać przeciwko ludziom? Odpowiedź nadeszła natychmiast — orły rettserskie. Odkryte w Górach Rettser w północnym Kol-corronie, miały rozpiętość skrzydeł wynoszącą ponad dwa jardy, rozwijały prędkość tak wielką, że nie można było dokładnie jej zmierzyć, i mogły wypatroszyć jelenia — albo człowieka — nieledwie w mgnieniu oka. W przeszłości nie były szkolone do polowań czy wojny, ponieważ nigdy nie można było przewidzieć ich zachowania — ale Nowi Ludzie pokazali, że gdy chodzi o zniszczenie wroga, mają mało szacunku dla własnego życia.
Pierwsze spojrzenie przez szkła lornetki potwierdziło obawy. Toller poczuł, że ogarnia go lodowaty chłód. Bezczynnie czekał na spustoszenie, jakie uczynią wielkie ptaki, naturalni władcy przestworzy, wśród jego pilotów. Wzór pierzastych smug nagle zmienił się, gdy piloci znajdujący się najbliżej statków dostrzegli zagrożenie. Sekundy płynęły powoli. Toller w pewnej chwili zdał sobie sprawę, że sytuacja pozostaje dziwnie statyczna. Spodziewał się, że orły, ze swym niewiarygodnie szybkim refleksem, zaczną niepowstrzymany atak w momencie dostrzeżenia lotników — ale ptaki pozostawały w sąsiedztwie statków, z których zostały wyrzucone.
Powiększony obraz uzyskany w lornetce ujawnił ciekawe widowisko.
Orły energicznie biły skrzydłami, ale zamiast przesuwać się do przodu, wirowały w ciasnych kołach, praktycznie nie przesuwając się ani o cal. Zdawało się, że jakaś niewidzialna siła trzyma je w miejscu. Im gwałtowniej tłukły skrzydłami, tym szybciej obracały się bez zmiany pozycji.
Toller był tak zdumiony tym fenomenem, że minęło jeszcze kilka sekund, nim zaczął rozumieć, że orły nigdy nie będą fruwać w stanie nieważkości. Przy braku grawitacji prawa rządzące uskrzydlonym lotem stawały się bezwartościowe. Dominującą siłą działającą na ptaki jest skierowany w górę ciąg skrzydeł, a bez równoważącej go masy ciała orły wprawiały się w skierowany do tyłu nieustający obrót. Inteligentne stworzenie zareagowałoby zmianą ruchu pionowego na ruch poziomy, ale orły mogły tylko młócić skrzydłami i daremnie marnować energię.
Читать дальше