— O tak, wszyscy robili dokładnie to, co nakazywały im geny — potwierdziła Patience.
— Gdyby glizdawce nie podjęły próby parzenia się z ludźmi — dodała Reck — przestałyby istnieć. Nie możemy ich za to potępiać.
— Ale widzisz, heptarchini, my, geblingi, nie jesteśmy istotami, jakimi chcielibyśmy być — tłumaczył Ruin. — Jesteśmy odpadkami drugiej generacji, nieudanym eksperymentem, przeklętymi hybrydami, żałosną groteską. Dwelfy nie mają rozumu. Gaunty woli. Nam geblingom prawie się udało. Ale nie do końca. Dopiero następne pokolenie osiągnie perfekcję, a naszym przeznaczeniem jest umrzeć.
— Ale nikt tego tak nie planował — powiedziała Patience. — Po prostu w ten sposób przebiega ewolucja tutaj, na Imaculacie.
— Jeśli tak stawiasz sprawę — odparła Reck — to znaczy, że chcesz urodzić dzieci Nieglizdawca?
— Z całym szacunkiem dla mądrości naszego najstarszego przodka — wtrącił Ruin — król geblingów postanowił sprzeciwić się temu planowi.
— Jesteśmy w takim stopniu glizdawcami, że możemy wczuć się w każdego innego geblinga — powiedziała Reck — a nasz ludzki pierwiastek daje nam indywidualną wolę przeżycia. Jeśli o nas chodzi, proces adaptacyjny stwarzając nas, gauntów i dwelfów okazał się całkowicie satysfakcjonujący.
— Jesteśmy dziedzicami glizdawców — dodał Ruin. — Różnimy się od ludzi, ale jesteśmy na tyle podobni, że możemy żyć obok siebie. Geny glizdawców są zachowane w nas wystarczająco dobrze. Perfekcyjne kopie, które pragnie stworzyć Nieglizdawiec, stały się zbędne.
— Powinniśmy być sprzymierzeńcami w tej wojnie — powiedziała Patience. Jakby pod wpływem impulsu zsunęła się z fotela i usiadła na podłodze przed ogniem. Oparła się o nogę Reck i złożyła głowę na jej kolanie. — Pamiętam, jak żyłam życiem geblinga. Równie mocno pragnę waszego przetrwania, co uratowania rasy ludzkiej.
Reck pogładziła ją po głowie.
— Nauczyłam się ciebie jak żadnego ludzkiego stworzenia poza Willem. Będę bardzo żałowała, jeśli jedynym sposobem na powstrzymanie Nieglizdawca okaże się twoja śmierć.
— Ale zabijesz mnie — stwierdziła Patience.
— Jeśli nie będzie innego wyjścia, zrobię to.
— Jeśli nie będzie innego wyjścia — powiedziała Patience — proszę, zabijcie mnie.
W chwili gdy to mówiła, przypadkowo spojrzała w stronę drzwi. Stał tam Angel, opierając się rękami o framugi. Po wyrazie jego twarzy poznała, że słyszał ich rozmowę, ale nie godził się na takie rozwiązanie.
Po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że Angel może nie posłuchać polecenia, kiedy dojdzie do finalnej batalii z Nieglizdawcem. Angel miał swoje własne plany i chociaż nazywał ją heptarchinią, traktował wciąż jak małą dziewczynkę pozostającą pod jego opieką.
Zimno przebiegło Patience po krzyżu na myśl, która nagle przyszła jej do głowy. A jeśli dla osiągnięcia swoich planów będę musiała ciebie zabić, Angelu?
Nie mógł dostrzec wyrazu jej twarzy, ale była tak osłabiona, że nie potrafiła powstrzymać drżenia ramion. I to zobaczył. Bez słowa wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Jeśli Reck i Ruin zauważyli, co się wydarzyło, nie dali tego po sobie poznać. Ale Reck wyczuła drżenie Patience i zapytała:
— Czy czujesz się wystarczająco silna, by płynąć dalej?
— Siły mi nie potrzeba — odparła Patience. — Jestem przy zdrowych zmysłach, przynajmniej tak mi się wydaje, więc możemy ruszać, jak tylko prace tutaj zostaną skończone.
— W takim razie możemy zbierać się od razu. Nie ma po co zwlekać. Geblingi wypełnią zadanie, czy będziemy na miejscu, czy nie. A poza tym możemy ich nadzorować nawet z oddali.
Reck podniosła się.
— Poczekaj — powstrzymała ją Patience — chcę cię o coś zapytać. O Willa. Siedział przy mnie, kiedy się ocknęłam.
Reck wzruszyła ramionami.
— Will robi to, na co ma ochotę.
— Jak długo tam siedział?
— Nie wiem. Zawsze, kiedy go widziałam, to albo wchodził do twojego pokoju, albo z niego wychodził.
Ruin parsknął śmiechem.
— Ostatecznie to jest mężczyzna. Może lubi na ciebie patrzeć. Od dawna żył w celibacie.
Patience nie zrozumiała. Czyżby Will mógł pożądać jej jako kobiety? Ale zorientowała się, że Ruin żartuje. Roześmiała się.
— Nie śmiej się — powiedziała Reck. — Ja już dawno zrezygnowałam z prób zrozumienia, którędy chadza myśl Willa. On zawsze robi tylko to, na co ma ochotę. Ale nie sądzę, by pragnął ciebie, dziecko. Nigdy nie chodzi mu o zaspokojenie własnych zachcianek. Jego życie jest wieczną służbą.
— Niewolnik z natury — mruknął Ruin.
— Nikt nigdy go nie posiadł — odpowiedziała mu Reck. — Służy, ale tylko wtedy, gdy uważa, że jego służba jest potrzebna. Podejrzewam, że uważa siebie za Kristosa. Zdaje się, że tym miałby być ludzki bóg. Sługą wszystkich.
— Ja należę do sceptyków — powiedziała Patience. — Religia mnie nie obchodzi.
— No cóż, czy ci się to podoba, czy nie, ty obchodzisz religię — stwierdziła Reck. — Jeśli wyjdziesz z tej walki żywa, będziesz miała dużo szczęścia, jeśli ludzie nie okrzykną cię Kristosem.
— Nadaje się równie dobrze jak każdy inny — osądził Ruin.
— A dlaczego nie ty? — zapytała Patience. — To byłoby ludziom drzazgą w oku, gdyby mieli geblinga za zbawiciela.
— Czemu nie? — Ruin roześmiał się. — Gebling Kristos.
Patience roześmiała się razem z nim. I w tej samej chwili poczuła, jak rośnie w niej zew Spękanej Skały. Jakby odżył po chwili ulgi, którą dał jej na czas choroby, a teraz obudził go dźwięk jej śmiechu. Pożądała Nieglizdawca. Wezwała Sken. Kobieta przy pomocy Willa przygotowała po południu łódź. A rano Patience osobiście zdjęła słój z Riverem z kominka.
— Obudź się — rozkazała.
Powoli otworzył oczy, potem dwa razy mlasnął i cmoknął jak przy pocałunku. W jednej chwili w pokoju znalazła się małpa i zaczęła energicznie pompować powietrze.
— W sam czas — powiedział River. — Myślicie, że po to kazałem uratować moją głowę, by przyglądać się teraz bandzie geblingów sprzątających jakiś nędzny dom? Zanieście mnie na łódź! Możecie być pewni, że zapamiętam tę podróż jako najgorszą i najnudniejszą w całym moim życiu!
Marudził tak przez całą drogę zboczem w dół. Dopiero kołysanie łodzi uspokoiło go nieco, a potem zaśpiewał rzece najdziwniejszą pieśń — bez słów i nawet bez melodii. Pieśń człowieka powracającego do swego ciała, uszczęśliwionego, że znowu posiada ręce i nogi, znowu jest sobą. River został zwrócony rzece.
Odbili od zrujnowanego molo Heffiji i pożeglowali na północ w ostatnich podmuchach jesiennego wiatru. Patience czuła radość Nieglizdawca, świadomego, że ona jest coraz bliżej. Ten miesiąc oczekiwania musiał być dla niego bardzo trudny. Nie wiedział przecież, co ją wstrzymuje, czy nie jest ranna lub pojmana, a może zbiera siły do walki z nim. Teraz znowu płynęła ku niemu, więc napełniał jej ciało drżeniem rozkoszy.
Krajobraz w górę rzeki od domu Heffiji był identyczny jak mijany poprzednio. Te same masywne dęby. Te same buki i klony, jesiony i sosny. Ale teraz Patience wiedziała o nich więcej. Ona sama też była czymś i kimś więcej. Pamiętała najwcześniejszych heptarchów, którzy jako małe dzieci uczyli się z atlasów flory i fauny, w których zostały starannie rozdzielone gatunki przywiezione z Ziemi od miejscowych okazów.
Читать дальше