— „Hermes” czeka na meldunek. To był głos Steergarda. Nim zdążył odpowiedzieć, dobiegł go drugi głos, Harracha:
— Pewno zasnął.
Takie żarty, zalatujące trochę koszarami, towarzyszyły pierwszym kosmicznym lotom, ażeby bagatelizować bezprecedentalne przeżycia ludzi zamkniętych w czubku rakiety jak w wystrzelonym granacie. Dlatego Gagarin powiedział w ostatniej sekundzie „Pojechali”, dlatego nie mówiło się „ucieka nam tlen, dusimy się”, tylko „mamy pewien problem”. Harrach nie zdawał sobie pewno sprawy z tego, że tym żartem sięgał w przeszłość, tak samo jak Tempe, który ni w pięć, ni w dziewięć odpowiedział: „Lecę”, aż połapawszy się przeszedł na właściwy ton procedury.
— Tu „Ziemia”. Wszystkie zespoły w normie. Na osi mam Deltę Harpii. Za trzy godziny wejdę w atmosferę. Zgadza się? Odbiór.
— Zgadza się. Heparia podała meteorologiczne warunki w punkcie zero. Zachmurzenie pełne. Wiatr północno-północno-wschodni trzynaście metrów na sekundę. Nad kosmodromem pułap chmur dziewięćset metrów. Widoczność dobra. Chcesz z kimś pogadać?
— Nie. Chcę widzieć Kwintę.
— Zobaczysz ją za osiem minut, kiedy zejdziesz w płaszczyznę ekliptyki. Zrobisz wtedy poprawkę kursową. Odbiór.
— Zrobię poprawkę kursową, kiedy „Hermes” da mi znać. Odbiór.
— Szerokiej drogi. Koniec.
Negocjacje po rozbiciu lodowego pierścienia trwały cztery doby. Pertraktowali wyłącznie z Heparia, czego nie stwierdzili od razu, ponieważ na ultimatum odpowiedział sztuczny satelita tak mały i tak dobrze udający okruch skalny, że GOD nie rozpoznał go, dopóki milczał. Umieszczony 42000 kilometrów nad planetą na stacjonarnej orbicie wirował zgodnie z jej obrotami i kiedy zachodził za skraj tarczy, łączność urywała się na siedem godzin. Porozumiewał się z „Hermesem” w 21-centymetrowym paśmie wodoru i radiolokatory statku porządnie przepatrzyły jego emisję kuplanetarną, nim wykryły, jaki sposób służy Heparii za przekaźnik. Zawiadywała nim silna radiostacja podziemna ukryta w pobliżu kosmodromu, na którym fatalnie wylądował bezludny „Hermes”. Pracowała na falach dziesięciokilometrowej długości, co dało fizykom podstawę do uznania jej za specjalny obiekt militarny, przeznaczony do wejścia w akcję, gdyby doszło do zmasowanej wymiany ciosów atomowych. Towarzyszą jej elektromagnetyczne udary promienne, rwące wszelką bezprzewodową łączność radiową, a przy megatonowym skupieniu eksplozji w celach udaremniają też zastąpienie zwykłych nadajników laserowymi. Zdatne są wtedy jedynie fale ultradługie, lecz ich niska nośność informacyjna uniemożliwia przesył wielobitowych komunikatów w krótkim czasie. Steergard zwrócił więc emitory „Hermesa” do owej radiostacji, a kiedy nie odpowiadała, przekazał następne ultimatum: albo będą się porozumiewać wprost, albo zniszczy w ciągu 24 godzin wszystkie naturalne i sztuczne ciała w całym zasięgu stacjonarnych orbit, a jeśli i wtedy nie uzyska odpowiedzi, uzna się w prawie podwyższenia temperatury 800000 hektarów wokół kosmodromu wraz z nim do 12000 stopni skali Kelvina. Oznaczało to przebicie skorupy planetarnej na głębokość ćwiartki jej promienia. To pomogło, aczkolwiek Nakamura i Kirsting chcieli odwieść dowódcę od tak drastycznej decyzji, gdyż de facto równała się wypowiedzeniu wojny.
— Prawo międzyplanetarne przestało nas obowiązywać, odkąd zostaliśmy zaatakowani — odparł Steergard. — Rokowania na kilometrowych falach z translacją i retranslacją mogą trwać miesiące, a za czysto fizykalną przyczyną tej rozwlekłości może się kryć gra na zwłokę dla odwrócenia strategicznych kart. Tej szansy im nie dam. Jeżeli to jest nieformalna wymiana zdań, proszę o niej zapomnieć, a jeżeli votum separatum, złóżcie je do protokołów ekspedycji. Odpowiem za nią, kiedy zdam dowództwo. Na razie nie noszę się z takim zamiarem.
W kontrpropozycjach Heparia żądała dokładnego ograniczenia uprawnień wysłańca. Pojęcie „kontaktu” stawało się tym bardziej mętne, im ostrzej próbowano je sprecyzować. Steergard pragnął bezpośredniego spotkania swego człowieka z przedstawicielami miejsowej władzy i nauki, jednakowoż albo sens tych pojęć był całkowicie wichrowaty między Kwintanami i ludźmi, albo i tu wsączała się zła wola. Tempe poleciał nie wiedząc, kogo ma ujrzeć na kosmodromie, czym się jakoś nie przejmował. Nie czuł u ramion skrzydeł euforii, nie liczył na wielki sukces i sam był zafrapowany własnym spokojem. W czasie przygotowań na trenażerach powiedział Harrachowi, że nie wierzy, aby go mogli obedrzeć tam ze skóry — jakkolwiek są bezwzględni, czemu trudno się dziwić, nie są głupcami. Rokowaniom towarzyszyły deliberacje na pokładzie.
Przy nieustannym oporze strony kwintańskiej punkt po punkcie wytargowali wreszcie warunki posłowania. Przybysz otrzymał prawo opuszczenia rakiety dla lustracji szczątków fałszywego „Hermesa” i swobodnego poruszania się w sześciomilowym promieniu wokół swej rakiety z zapewnioną nietykalnością, o ile nie podejmie „wrogich czynów” i nie przekaże goszczącej go stronie „groźnych informacji”. Wiele kłopotu wynikło przy zgłębieniu owych terminów. Nazewnictwo ludzi i Kwintan pokrywało się tym gorzej, im wyższej sięgało abstrakcji. Takie hasła jak „władza”, „neutralność”, „stronność”, „gwarancje” nie ujednoznaczniły się czy to od siły wyższej, jako zasadniczej odmienności dziejów historycznych, czy od wpełzającej w porozumienie premedytacji. Zresztą i premedytacja niekoniecznie równała się chęci zwodzenia i oszukiwania, jeżeli uwikłana w stuletnią wojnę Heparia nie była swobodna ani suwerenna w danej zgodzie i nie chciała lub nie mogła zdradzić tego „Hermesowi”. Bodaj i tu, jak sądziła większość załogi, kryła się wypadkowa zmagań trwających na planecie od tylu pokoleń, że ukształtowały zarówno język, jak sposób myślenia.
W przeddzień startu Nakamura poprosił pilota o prywatną rozmowę: tak się wyraził. Zaczął okólnie: rozum bez odwagi tyleż wart, co odwaga bez rozumu. Wojna, wypchnięta w Kosmos eskalacją, jest — to już pewne — międzykontynentalna. W tym stanie rzeczy najlepsze byłoby wysłanie dwóch równoprawnych posłów na oba lądy, z uprzednim zapewnieniem, że nie dostarczą żadnych militarnie istotnych wiadomości gospodarzom. Dowódca odrzucił ten wariant, ponieważ chce mieć na oku losy posła, a statek nie może jednocześnie znajdować się po przeciwległych stronach planety. Dowódca chce upewnić Kwintan o woli odwetu, gdyby poseł nie wrócił cało. Nie określił jego rozmiarów, co jest taktycznie właściwe, lecz nie zapewnia posłowi bezpieczeństwa. Nakamura stoi najdalej od krytykowania dowódcy, prosił jednak pilota o rozmowę, ponieważ uważa to za swój obowiązek. Jak pięknie pisał Szekspir „Biada podrzędnym istotom, co wchodzą pomiędzy ostrza potężnych szermierzy”. Potężnych szermierzy jest trzech: „Hermes”, Norstralia i Heparia. Co wiedzą Kwintanie? Wiedzą, że intruz ma przewagę zaczepno-odporną i umie wyprowadzać ciosy z wysoce precyzyjną celnością. W czyim interesie leży wobec tego zdrowie posła? Powiedzmy, że poseł straci zdrowie. Heparia będzie dowodziła, że zaszedł nieszczęśliwy wypadek, a Norstralia będzie obalała te dowody. Tym samym każda z nich spróbuje tak odchylić odwetowy cios „Hermesa”, żeby trafił stronę przeciwną. Dowódca obiecał im wprawdzie TAD — „ Total Assured Destruction” — historia uczy jednak, że Sąd Ostateczny nie jest dobrym instrumentem w polityce. „Maszynę Sądu Ostatecznego”, „ Doomsday Machine”, superbombę kobaltową do szantażowania wszystkich państw Ziemi groźbą powszechnej zagłady, wymyśliło paru Amerykanów w XX wieku, lecz nikt się nie wziął do tego, i całkiem rozsądnie, bo kiedy nikt już nic nie ma do stracenia, nie można uprawiać realnej polityki. Apokalipsa jako odpłata ma nikłą wiarygodność. Dlaczego „Hermes” miałby uderzyć w całą planetę, jeśli na Heparii znajdzie się jeden kamikaze, który dokona zamachu na posła? Argumentacja Japończyka brzmiała pilotowi przekonywająco. Czemu nie uległ jej dowódca?
Читать дальше