Tej nocy w bibliotece (ojciec wezwał mnie po raz pierwszy od dłuższego czasu) przyglądałem się naszym odbiciom w lustrze zasłaniającym wejście do laboratorium. On wydawał się młodszy niż w istocie, ja — starszy. Na dobrą sprawę mogliśmy być tym samym człowiekiem; kiedy stanął twarzą do mnie, a ja, patrząc nad jego ramieniem, zobaczyłem swoją głowę wieńczącą korpus o czterech ramionach, odniosłem wrażenie, że spoglądam na niewolnika, którego znaleźliśmy w pokoju ze skrzynią.
Nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby go zabić. Pamiętam tylko tyle, że któregoś wieczoru, szykując się na spoczynek po odprowadzeniu Marydol i Phaedrii, uświadomiłem sobie, że wcześniej, kiedy wraz z panem Millionem i ciotką siedzieliśmy przy łóżku Davida, rozmawialiśmy właśnie o tym.
Rzecz jasna nie otwarcie. Chyba nawet sami nie zdawaliśmy sobie do końca sprawy, co nam chodzi po głowie. Najpierw ciotka wspomniała o pieniądzach, które rzekomo ukrył, zaraz potem Phaedria przypomniała o luksusowym jachcie, David natomiast mówił o organizowanych z przepychem polowaniach i wpływach politycznych, jakie można zdobyć za pieniądze.
Ja w milczeniu rozmyślałem o godzinach, tygodniach i miesiącach, które mi odebrał, o moim ja, które systematycznie niszczył. Myślałem o tym, że może się zdarzyć, iż któregoś wieczoru wejdę jak zwykle do biblioteki, ocknę się zaś jako starzec i żebrak. Zaraz potem zrozumiałem, iż muszę go zabić, gdybym bowiem wyjawił mu te myśli, leżąc w narkotycznym transie na skórzanej kozetce, uśmierciłby mnie bez najmniejszego wahania.
Układałem plan, czekając na kamerdynera. Miało obyć się bez śledztwa, nawet bez stwierdzenia zgonu. Postanowiłem go po prostu zastąpić. Z punktu widzenia klientów nic się nie zmieni, Phaedria zaś powie naszym wspólnym znajomym, że posprzeczałem się z nim i wyjechałem. Przez jakiś czas nikomu nie będę się pokazywał, potem zaś, w makijażu, w zaciemnionym pokoju, zacznę od czasu do czasu przyjmować wybranych interesantów. Oczywiście plan był od początku skazany na niepowodzenie, mnie jednak wydawał się wówczas całkiem sensowny, a nawet łatwy w realizacji. Skalpel spoczywał w mojej kieszeni, gotowy do użycia. Ciała mogliśmy się pozbyć w laboratorium.
Wyczytał to z mojej twarzy. Rozmawiał ze mną tak samo jak zawsze, ale byłem pewien, że wie. W pokoju po raz pierwszy stały kwiaty; przemknęło mi przez głowę, że być może, domyślił się jeszcze wcześniej i polecił je przynieść, jakby chciał, by uświetniły szczególną okazję. Nie kazał mi położyć się na kozetce, tylko posadził w fotelu, sam natomiast zajął miejsce za biurkiem.
— Dzisiaj będziemy mieli towarzystwo — oświadczył.
Patrzyłem na niego w milczeniu.
— Jesteś na mnie wściekły. Widziałem, jak to w tobie narasta. Czyżbyś nie wiedział kto…
Przerwało mu pukanie do drzwi. Ojciec zawołał: „Wejść!” i Nerissa wprowadziła jedną z dziewcząt, której towarzyszył doktor Marsch. Nie spodziewałem się go zobaczyć, jeszcze bardziej jednak zdumiał mnie widok dziewczyny w bibliotece mego ojca. Sądząc po tym, że usiadła tuż przy Marschu, wybrał ją na tę noc.
— Dobry wieczór, doktorze — powiedział ojciec. — Dobrze się pan bawi?
Marsch odsłonił w uśmiechu duże kwadratowe zęby. Miał na sobie najmodniejsze ubranie, jego blada cera w dalszym ciągu mocno kontrastowała z ciemnym zarostem.
— Owszem, i to zarówno duchowo, jak i cieleśnie — odparł. — Widziałem na przykład, jak naga dziewczyna niespotykanych rozmiarów, prawdziwa olbrzymka dwa razy większa od dorosłego mężczyzny, przeszła przez ścianę.
— To hologramy — powiedziałem.
Uśmiechnął się ponownie.
— Wiem. Widziałem też wiele innych rzeczy. Zamierzałem wymienić je wszystkie, lecz chyba znudziłbym publiczność, ograniczę się więc do stwierdzenia, że to niezwykłe miejsce… Ale pan przecież doskonale o tym wie.
— Mimo to pochwały wciąż sprawiają mi ogromną przyjemność.
— Czy teraz odbędzie się dyskusja, o której wspominał pan wcześniej?
Ojciec spojrzał na dziewczynę, a ta wstała, pocałowała doktora Marscha i wyszła z pokoju. Ciężkie drzwi zamknęły się za nią z delikatnym trzaskiem.
* * *
Jak odgłos zaskakującej zapadki albo dźwięk tłuczonego starego szkła.
* * *
Od tamtej pory wielokrotnie przywoływałem we wspomnieniach widok oddalającej się dziewczyny: pantofle na wysokich obcasach, groteskowo długie nogi, sukienka z dekoltem na plecach sięgającym kości ogonowej, odkryty kark, utrefione włosy ozdobione wstążeczkami i maleńkimi światełkami. Nie miała pojęcia, że zamykając za sobą drzwi, kończy istnienie świata takiego, jaki oboje znaliśmy.
— Zaczeka na pana — poinformował mój ojciec doktora.
— Nawet jeśli nie zaczeka, z pewnością dostarczy mi pan nową. — W blasku lamp oczy antropologa zdawały się płonąć jak dwa zielone ogniki. — Jak mogę panu pomóc?
— Bada pan między innymi ludzkie rasy. Czy nazwałby pan rasą grupę ludzi myślących w podobny sposób? I czy tutaj, na Sainte Croix, zbiera pan materiały, które zamierza pan wykorzystać na Ziemi?
— Rzeczywiście, zbieram materiały, ale wciąż jeszcze nie wiem, czy wrócę na ojczystą planetę. — Chyba wykonałem jakiś gwałtowny ruch, uśmiechnął się bowiem do mnie pobłażliwie. — Dziwi cię to?
— Zawsze uważałem Ziemię za najważniejszy ośrodek myśli naukowej. Bez trudu mogę sobie wyobrazić uczonego, który opuszcza ją w celu przeprowadzenia badań w terenie, ale…
— …ale nie mieści ci się w głowie, żeby nie chciał na nią wrócić? Spróbuj postawić się na moim miejscu. Na szczęście dla mnie, nie ty jeden szanujesz siwe włosy i mądrość matki Ziemi. Wasz uniwersytet zaproponował mi profesurę oraz pensję w takiej wysokości, jaką sam wyznaczę, a także co drugi rok wolny od prowadzenia zajęć, żebym mógł się poświęcić wyłącznie pracy naukowej. Podróż stąd na Ziemię trwa dwadzieścia lat newtonowskich — co prawda to zaledwie sześć miesięcy czasu subiektywnego, niemniej kiedy tam wrócę, moja wiedza będzie przestarzała o czterdzieści lat. Taka perspektywa wcale mi się nie uśmiecha. Obawiam się, że wasza planeta zyskała wybitnego luminarza nauki.
— Mam wrażenie, że nieco odbiegamy od tematu — zauważył ojciec.
Marsch skinął głową.
— Chciałem jeszcze tylko dodać, że właśnie antropolog jest najlepiej przygotowany do tego, by zadomowić się w każdej kulturze, nawet tak dziwnej jak ta, którą otoczyła się wasza rodzina. Chyba wolno mi nazywać was rodziną, ponieważ oprócz ciebie tworzą ją jeszcze dwie osoby. Nie macie nic przeciwko temu, żebym traktował was jak jednego człowieka? — Spojrzał na mnie, jakby właśnie z mojej strony oczekiwał protestu, a kiedy nie zareagowałem, mówił dalej: — Mam na myśli twojego syna Davida, ponieważ jest właśnie synem, a nie bratem twej wciąż odnawiającej się osobowości, oraz kobietę, którą uważasz za ciotkę, a która w rzczywistości jest córką… Jak by to powiedzieć?… Jednej z twoich wcześniejszych wersji.
— A więc twierdzi pan, że jestem sklonowaną kopią ojca. Najwyraźniej obaj oczekiwaliście gwałtownej reakcji z mojej strony, ale muszę was rozczarować: podejrzewałem to już od dłuższego czasu.
— Miło mi to słyszeć — powiedział ojciec. — Szczerze mówiąc, kiedy mniej więcej w twoim wieku dokonałem identycznego odkrycia, wstrząsnęło mną do głębi. Poszedłem do biblioteki ojca, czyli do pokoju, w którym teraz siedzimy, zamierzając go zabić.
Читать дальше