Niemal hipnotyczny wpływ, jaki wywierał wicher tabor, utrudniał nam odejście, jednak wszyscy doskonale rozumieliśmy pośpiech Korila. Zarzuciliśmy na ramiona nasze skromne bagaże i skierowaliśmy się w kierunku niczym nie wyróżniającego się lasku, odległego zaledwie o jakieś sześćdziesiąt metrów od naszego biwaku.
— Warta się wycofała — powiedział zadowolony Koril. — To nam ułatwi zadanie. Jeśli uda się nam jeszcze cichaczem przejść obok straży wewnętrznych, znajdziemy się w środku, nie pozostawiając za sobą żadnych śladów.
Ryk wichru tabar rozległ się bardzo blisko.
— Czy nie należałoby pozbyć się pistoletów laserowych? — spytał nerwowo Kimil.
— Raczej nie — odparł główny czarc. — Jestem skłonny zaryzykować. Jeśli nadal szczęście będzie nam sprzyjało, to może się okazać, że będziemy jedynymi, którzy są wyposażeni w tę broń.
Czar rzucony w lasku był doskonale wykonany, bardo precyzyjny i niemal niemożliwy do wykrycia. Przede wszystkim bardzo niewielu wiedziało o tym, że Zamek posiada jakieś tylne wejścia i wyjścia, choć przecież nikt nie buduje fortecy bez odpowiedniego systemu ucieczki i tajemnej drogi zaopatrzenia. To było jedno z takich miejsc; drugie, jeśli chodzi o odległość od Zamku, ale za to najbardziej bezpośrednie. Najbliższe i najczęściej używane, prowadziło faktycznie od Zamku do podziemnych magazynów, mieszczących się w naturalnych górskich jaskiniach. Choć było ono zapewne najłatwiejsze do odkrycia, siły nieprzyjacielskie mogłyby nigdy nie być w stanie znaleźć stamtąd drogi do samego Zamku.
Koril w asyście dwóch innych czartów rozpoczął pracę nad czarem. Ich umiejętność i lekkość działania były fascynujące i godne pozazdroszczenia, Być może i ja posiadałem potencjalnie ich moc, lecz do ich umiejętności było mi jeszcze bardzo daleko.
Dwa spośród otaczających nas drzew wydały się marszczyć i usychać na moich oczach, po czym wygięły się do tyłu ukazując solidne, metalowe drzwi. Wiedziałem, że jest to metal meduzyjski, a ten był dla nas biologicznie i chemicznie obojętny. Zarówno same drzwi, jak i ich zamek nie poddałyby się naszej mocy; nie dotyczyło to jednak skały, w której te drzwi były osadzone. Obserwowałem, jak nasza awangarda czartów uderza swą połączoną energią w skałę i wokół niej, i ujrzałem jak wa skały, na podobieństwo żywej istoty, reaguje na ten atak cofając się od mechanizmu zamkowego. W kilka chwil w drzwiach ukazała się dziura, wystarczająco duża, by dało się w nią włożyć ramię. Koril skinął głową, podszedł bliżej, włożył ramię aż do łokcia i przesunął drzwi. Widzieliśmy. że mechanizm zamka przesuwa się razem z drzwiami, choć pozostaje ciągle na swoim miejscu. Ponieważ nie manipulowano przy zamku, żaden alarm nie zakłócił ciszy.
Szybko weszliśmy do środka i czekaliśmy, aż drzwi powrócą do poprzedniej pozycji, a nasi czarodzieje odtworzą złamane przy wejściu czary, umieszczając drzewa i skały na dawnych miejscach. Czarc kategorii I byłby w stanie wykryć tego rodzaju manipulacje, jeśli miałby podstawy do podejrzeń. Ja tego nie potrafiłem.
Kiedy drzwi się zamknęły, znaleźliśmy się w całkowitych ciemnościach. Nie byliśmy jednak ślepi i bezsilni. Ku pomaszerował po ścianie i uwiesił się mocno u stropu jaskini. Miał w ten właśnie sposób podróżować i być naszą polisą ubezpieczeniową. Jeśli zaś chodzi o nas, to widzieliśmy nasze indywidualne wa. Szczególnie widoczny był podwójny umysł Zali, pozwalało nam to orientować się we własnym położeniu i postrzegać równocześnie wa skał samej jaskini. Takie widzenie, nie zakłócane obrazami widzianymi zwyczajnie — przez oczy, było niesamowite, ale pożyteczne… Choć nie tylko dla nas. Mogliśmy równie dobrze być widziani przez innych.
Ku wyprzedzał nas o jakieś pięć metrów. Tak cicho, jak to tylko było możliwe w tej sytuacji, zaczęliśmy podążać tym długim, ciemnym tunelem, koncentrując swą uwagę na Ku. Koril szedł przodem, Darva zamykała pochód, zwracając baczną uwagę na Zalę, a nie na Idu, jak zresztą było umówione. Było to jedno z tych mistrzowskich posunięć Korila. Najsłabsze pod względem mocy wa Darvy połączone było na stałe z moim. Jeśliby ujrzała coś niezwyczajnego, zasygnalizowałaby to mnie za pomocą ustalonego wcześniej kodu. Gdyby ktoś próbował ją zaatakować, natychmiast wiedziałbym o tym. Zrozumiałem, iż decyzje Korila oparte były na solidnych, logicznych podstawach, włącznie z decyzją włączenia nas dwojga w skład tej grupy.
Wyszliśmy z zakrętu w tunelu i nagle zobaczyliśmy przed sobą jakieś światło. Migotliwe błyskipochodni dochodziły nie tyle z samego korytarza, co z jakiegoś bocznego pomieszczenia. Ku miał tupet, muszę mu to oddać. Popędził po stropie jaskimi wprost do drzwi i zajrzał od góry do środka. Następnie ostrożnie wrócił do Korila.
— Dwóch żołnierzy — wyszeptał głosem tak cichym, że z trudem słyszałem jego słowa. — Broń samopowtarzalna z pociskami eksplodującymi. Zasilanie wyłączone.
Koril skinął głową, robił wrażenie zadowolonego z uzyskanej informacji. Po czym, kiedy już Ku ruszył dalej, wówczas ten człowiek, do którego kiedyś należała i ta jaskinia, i ci żołnierze, podszedł niemal do otwartych drzwi i uniósł ramiona w geście, o którym wiedziałem, iż jest gestem mocy. Wydawał się stać nieruchomo, w zastygłej lecz majestatycznej pozie, jedynie wskazujący palec jego wyciągniętej prawej dłoni poruszał się znacząco, polecając byśmy szli dalej.
Pojedynczo, cichutko podchodziliśmy do niego, potem do drzwi i szliśmy dalej. Przechodząc, widzieliśmy owych dwóch mężczyzn w pokoju. Wyglądali na znudzonych, od czasu do czasu zerkali na jakieś urządzenie znajdujące się poza zasięgiem naszego wzroku. Żaden z nich nas nie zauważył.
Kiedy Darva przeszła obok otwartych drzwi, ruszył wreszcie i Koril. Najpierw wyprostował się, potem zrobił dwa kroki w bok, a następnie cofnął się pod drugą ścianę jaskini, i dalej, aż dołączył do was, czekających na niego pod wiszącym u stropu Ku. Dopiero wówczas się odprężył i podążył naprzód, znów pozwalając Ku nieco nas wyprzedzać. Poprowadził tunelem aż do następnego zakrętu, za którym ponownie weszliśmy w ciemność. Nie było potrzeby wyjaśniać, czego przed chwilą dokonał. Wszyscy wiedzieliśmy, że stworzył dla tamtych dwóch iluzję spokoju i ciszy, aby ułatwić nam przejście.
Przebyliśmy dalsze czterdzieści czy pięćdziesiąt metrów docierając do dużej, otwartej, kolistej przestrzeni, która bez wątpienia była punktem węzłowym systemu korytarzy: Problem polegał na tym, że kiedy już się tam znaleźliśmy, wszędzie wokół nas zajaśniało wa, wskazując, że mamy do czynienia wyłącznie z litą skałą. To więc pierwsza z owych pułapek labiryntu! Wyglądała na bardzo skuteczną.
Pamiętałem dzięki godzinom spędzonym nad planami i wykresami, że system tuneli posiadał skomplikowaną formę, przypominającą diagramy obwodów elektrycznych. Choć wydawało się sprawą oczywistą dla każdego, kto tutaj dotarł, iż lita skała tej wielkiej komory jest tylko kamuflażem, to jednak nie było żadnych realnych wskazówek, które pozwoliłyby dokonać właściwego wyboru wyjścia, nawet jeżeli się takowe odkryło. Z pięciu odchodzących od tego miejsca tuneli, jedynie jeden prowadził do Zamku: Drugi, naturalnie, był tym, którym tu przybyliśmy. Pozostałe trzy naszpikowane były niebezpiecznymi pułapkami i prowadziły do magazynów usytuowanych z dala od samego Zamku.
Zbliżyłem się do Darvy.
— Wszystko w porządku? — wyszeptałem.
— Świetnie, tyle że chce mi się siusiu — odpowiedziała równie cichym głosem. Poklepałem ją współczująco po ramieniu i wróciłem na swoje miejsce.
Читать дальше