Rees spojrzał na Hollerbacha i Grye’a.
— Właśnie z tego względu mamy coraz mniej czasu. — Wskazał odchodzącego Rocha. — Sytuacja polityczna na Tratwie, nie, do diabła, sytuacja ludzi, szybko się pogarsza. Brakuje stabilności. Wszyscy wiedzą, że powstaje jakaś „lista”, i większość ludzi ma całkiem jasne wyobrażenie, kto się na niej znajdzie. Jak długo możemy oczekiwać, że będą pracowali na rzecz wyprawy, w której weźmie udział tylko część z nich? Drugi bunt byłby katastrofą.
Powstałaby anarchia.
Hollerbach westchnął i nagle się zachwiał. Grye chwycił go za ramię.
— Główny naukowcu, nic ci nie jest?
— Widzisz, jestem zmęczony… straszliwie zmęczony. — Hollerbach utkwił kaprawe oczy w Reesie. — Oczywiście, masz rację, Rees, ale cóż nam pozostało? Możemy jedynie starać się ze wszystkich sił, żeby osiągnąć nasz cel.
Nagle Rees uświadomił sobie, że niczym wieczne dziecko spycha swoje wątpliwości na słabnące barki Hollerbacha, który przecież osiągnął sędziwy wiek.
— Przepraszam — powiedział. — Nie powinienem był cię obciążać…
— Nie, nie, masz zupełną rację. — Hollerbach machnął drżącą ręką. — W pewnym sensie to pomaga rozjaśnić mój umysł. — W oczach starca błysnęły iskierki lekkiego rozbawienia. — Nawet twój przyjaciel Roch, na swój sposób, jest pomocny. Porównaj nas obu. Roch jest młody, silny, a ja postarzałem się tak bardzo, że ledwo stoję, i może jeszcze miałbym przekazywać swoje wady nowej generacji? Który z nas powinien wziąć udział w wyprawie?
— Hollerbach, potrzebujemy twojej wiedzy. Chyba nie sugerujesz…? — Rees był przerażony.
— Rees, sądzę, że popełniliśmy poważny błąd, jeśli chodzi o nasz sposób życia tutaj.
Nie chcieliśmy zaakceptować swojego miejsca we wszechświecie. Zamieszkujemy świat, w którym najbardziej liczy się siła fizyczna i wytrzymałość, co tak dobrze demonstruje Roch, a także giętkość, refleks i umiejętność przystosowywania się do nowych warunków, cechy charakterystyczne dla Kościejów, a nie wiedza. Jesteśmy tylko niezdarnymi zwierzętami zagubionymi w otchłaniach nieba, ale odziedziczenie przestarzałych gadżetów Statku, maszyn dostawczych i całej reszty, pozwoliło nam łudzić się, że jesteśmy panami tego świata, tak jak, być może, byliśmy nimi w świecie, z którego pochodzi człowiek. Z powodu tej przymusowej emigracji konieczne będzie porzucenie większości naszych ukochanych zabawek, a wraz z nimi naszych mrzonek. — Hollerbach spojrzał gdzieś w dal. — Kto wie, może w przyszłości nasze duże mózgi ulegną atrofii i staną się bezużyteczne, może będziemy tacy sami jak wieloryby i niebiańskie wilki, starając się przetrwać wśród latających drzew.
— Hollerbach, na starość robi się z ciebie marudny gość. — Rees prychnął.
— Chłopcze, kiedy ja zmagałem się ze swoją starością, ty jeszcze gryzłeś żelazo w jądrze gwiazdy. — Hollerbach uniósł brwi.
— No cóż, nie mam pojęcia, jak będzie wyglądała odległa przyszłość. Pod tym względem jestem całkowicie bezradny. Mogę tylko rozwiązywać aktualne problemy. I szczerze mówiąc, Hollerbach, uważam, iż nie mamy szansy przetrwania tej podróży bez twoich wskazówek. Panowie, mamy mnóstwo roboty. Proponuję, żebyśmy pracowali dalej.
Talerz wisiał nad Tratwą. Pallis podczołgał się do jego brzegu i zerknął na krajobraz po bitwie.
Dym zasnuwał pokład jak maski, zakrywające dobrze znane twarze.
Nagle talerz gwałtownie drgnął i Pallis przewrócił się na wznak. Wyciągnął rękę i chwycił sieć.
— Na kości, barmanie, nie potrafisz kontrolować tego draństwa?
— To jest prawdziwy statek — parsknął Jame. — Teraz nie zwisasz z jednej ze swoich drewnianych zabawek, pilocie.
— Nie wyzywaj losu, szczurze z kopalni. — Pallis wyrżnął pięścią w nieobrobioną żelazną powierzchnię. — Po prostu ten sposób latania jest nienaturalny.
— Nienaturalny? — Jame wybuchnął śmiechem. — Może masz rację, a może spędzaliście za dużo czasu w waszych liściastych altankach, podczas gdy górnicy nadchodzili, żeby was osikać.
— Jame, wojna się skończyła — rzekł swobodnie Pallis. Zgarbił się i lekko zacisnął dłonie. — Ale być może zostały jeszcze jakieś porachunki do załatwienia.
— O niczym innym nie marzę, ty drzewny wisielcu. — Barman uśmiechnął się wyczekująco. — Podaj czas i miejsce oraz rodzaj broni.
— Och, bez broni.
— Całkowicie mi to odpowiada.
— Na kości, czy wy dwaj moglibyście się zamknąć? — Nead gniewnie zerknął na towarzyszy znad map i przyrządów. — Chyba pamiętacie, że mamy robotę.
Jame i Pallis zmierzyli się wzrokiem. Jame znowu zajął się urządzeniami sterującymi statku. Pallis przeszedł po małym pokładzie i usiadł obok Neada.
— Przepraszam — burknął. — Jak idzie?
Nead przybliżył do oczu zniszczony sekstans i usiłował porównać odczyt z adnotacjami w ręcznie sporządzonej tabeli.
— Niech to cholera! — zaklął, najwyraźniej zrezygnowany. — Nie potrafię ustalić różnicy.
Po prostu nie posiadam należytych umiejętności, Pallis. Cipse by to wiedział.
Gdyby nie…
— Gdyby nie to, że od dawna nie żyje, wszystko byłoby w porządku — przerwał Pallis. — Wiem. Po prostu staraj się, jak możesz. Co udało ci się ustalić?
— Sądzę, że to trwa zbyt długo. — Nead znowu przebiegł palcami po tabelach. — Próbuję zmierzyć boczną prędkość Tratwy w stosunku do gwiazd w tle i dochodzę do wniosku, że nie porusza się wystarczająco szybko.
Pallis zmarszczył brwi. Położył się na brzuchu i jeszcze raz popatrzył na Tratwę.
Potężny stary obiekt rozpościerał się pod nim jak taca z niesamowitymi zabawkami. Po chwili pilot ujrzał nad pokładem inne talerze, które od czasu do czasu wydzielały obłoczki pary.
Nieprzerwany parawan dymu zalegał nad jedną stroną Krawędzi, a ponadto każde z drzew, znajdującego się pośrodku lasu, również wytwarzało dymną zasłonę. Dym wywoływał pożądany efekt, liny drzew konsekwentnie odchylały się w prawo, gdyż latające rośliny próbowały umknąć przed cieniem wytwarzanego oparu. Pallis miał wrażenie, że słyszy skrzypienie lin ciągnących Tratwę. Wkrótce na pokładzie pojawiły się cienie lin — dowód, iż Tratwa rzeczywiście usuwa się spod gwiazdy. Ten widok podniósł Pallisa na duchu, w swoim długim życiu oglądał coś podobnego tylko dwa razy. Doszedł do wniosku, że współpraca, jaką udało się nawiązać po okresie rewolucji i wojny — i to w momencie, gdy najtęższe mózgi Tratwy zajmowały się planem odłączenia mostka — może stanowić powód do dumy.
Być może właśnie konieczność przesunięcia Tratwy jednoczyła ludzi. Ten projekt dawał korzyści całej społeczności.
Powód do dumy — tak, ale należało się śpieszyć, jeśli plan miał przynieść rezultaty.
Spadająca gwiazda wciąż znajdowała się wysoko w górze i jej zderzenie z Tratwą był mało prawdopodobne, ale istniała groźba, że pod wpływem zbyt długo wywieranego ciśnienia wielkie rośliny zmęczą się, a wówczas nie tylko nie zdołałyby przeciągnąć Tratwy, lecz nawet mogłyby zupełnie utracić siły i narazić ją na niebezpieczeństwo.
Pallis przeklinał w duchu. Wysunął głowę za brzeg talerza, żeby się zorientować, na czym polega problem. Dymny parawan nad Krawędzią wydawał się dostatecznie gęsty, odległe gwiazdy rzucały długi cień na zaopatrzonych w maski robotników, pracujących u podnóża dymnej zasłony.
Wobec tego źródłem kłopotów musiały być uwiązane drzewa. Na każdym z nich znajdował się pilot wraz z pomocnikami, usiłujący wytworzyć własną zasłonę dymną.
Читать дальше