— Tak — wyrzekł powoli. — Wymagałoby to bardzo ścisłego nadzoru, ostrożnego planowania, racjonowania… To nie będzie beztroska wycieczka.
— Genetyczna pula? — jęknął Decker. — Wasi pasażerowie będą się czuli w nowym świecie jak bezradne, pozbawione środków do życia niemowlęta. Zanim zdążą się rozmnożyć, będą musieli znaleźć sposób na to, by nie przyciągnął ich Rdzeń nowej mgławicy.
— Tak. — Rees skinął głową. — Podobne problemy miała Załoga pierwszego Statku.
Nasi emigranci zostaną wyposażeni skromniej, ale przynajmniej będą wiedzieli, czego mogą się spodziewać.
— Twierdzisz więc, że misja może się zakończyć sukcesem, a nowa kolonia zdoła przetrwać? Zgadzasz się, Hollerbach? — Decker zacisnął pięść.
— Tak — odparł spokojnie stary uczony. — Musimy opracować szczegóły, ale już teraz odpowiedź brzmi pozytywnie. Masz moje zapewnienie.
— W porządku. — Decker zamknął oczy i mocno się zgarbił. — Kontynuujemy nasz plan.
Tym razem powinniśmy przewidzieć wszelkie problemy.
Rees poczuł ogromną ulgę. Gdyby Decker postanowił inaczej, gdyby uniemożliwił realizację wielkiego celu, w jakim nastroju on sam, Rees, spędziłby resztę życia? Nie umiał sobie wyobrazić tak trudnej sytuacji.
— Teraz czekają nas dalsze zadania — powiedział Hollerbach. Wyciągnął chudą jak szkielet rękę i zaczął liczyć na palcach. — Oczywiście, musimy nadal ustalać szczegóły dotyczące samej misji, ekwipunku, odczepienia mostka i sterowania nim. Jeśli chodzi o tych, którzy zostaną, musimy przemieścić Tratwę. — Decker sprawiał wrażenie zdziwionego. — Decker, gwiazda w górze nie odleci. Usunęliśmy się spod niej dawno temu, w normalnych warunkach. Teraz gdy założyliśmy, że Tratwa pozostanie w Mgławicy, musimy zmienić jej położenie. I wreszcie… — głos Hollerbacha zamarł.
— I wreszcie — dokończył gorzko Decker — musimy pomyśleć, w jaki sposób należy wyselekcjonować tych, którzy polecą mostkiem i tych, którzy się nie zabiorą.
— Uczciwie byłoby przeprowadzić coś w rodzaju tajnego głosowania.
— Nie. — Decker potrząsnął głową. — Ten lot może się udać tylko pod warunkiem zabrania odpowiednich ludzi.
— Masz rację — przytaknął Hollerbach.
— Mnie się też tak wydaje. — Rees zmarszczył czoło. — Kto jednak wybierze odpowiednią załogę?
— A jak myślisz? — Decker rzucił mu groźne spojrzenie. Blizny na twarzy pogłębiły się, zastygając w masce bólu.
* * *
Rees kołysał w dłoni czarkę.
— A więc to już wszystko — odezwał się do Pal lisa. — Teraz Decker musi podjąć najważniejszą decyzję w życiu.
— Zdaje się, że posiadanie władzy wymaga większej odpowiedzialności. — Pallis stał przed klatką z młodymi drzewami i dotykał drewnianych prętów. Pomyślał, że niektóre z tych drzew były już wystarczająco dojrzałe, by je wypuścić. — Nie jestem pewien, czy Decker to rozumiał, gdy stawał na czole tego śmiesznego Komitetu, ale bez wątpienia rozumie to teraz…
Decker podejmie właściwą decyzję. Miejmy nadzieję, że reszta postąpi tak samo.
— Kogo masz na myśli, mówiąc „reszta”?
Pallis podniósł klatkę i podał ją Reesowi. Była duża, ale niezbyt ciężka. Rees odstawił czarkę i z wahaniem przyjął klatkę, przyglądając się młodym drzewom.
— Powinniście ją zabrać w podróż — powiedział Pallis. — Może należałoby zabrać więcej tych drzewek. Puścić je w nowej mgławicy, pozwolić, aby się rozmnożyły. Dzięki temu za kilkaset szycht utworzą się całe lasy. Chyba że już istnieją w tym nowym miejscu.
— Dlaczego mi to dajesz? Nic nie rozumiem, pilocie.
— Ale ja rozumiem.
Pallis gwałtownie się obrócił. Reesowi zaparło dech w piersiach. Był tak wstrząśnięty, że machinalnie podrzucał klatkę.
W drzwiach stała Sheen. W świetle gwiezdnych promieni na jej nagich ramionach było widać delikatny meszek.
Pallisowi zrobiło się gorąco ze wstydu. Poczuł, że się czerwieni. Widząc jaw swojej kabinie, miał wrażenie, iż jest niezdarnym sztubakiem.
— Nie spodziewałem się ciebie — wydusił.
— Widzę. — Sheen roześmiała się. — No, mam tu tak stać? Nie dostanę nic do picia?
— Ależ oczywiście…
Sheen wygodnie rozsiadła się na podłodze i skrzyżowała nogi. Kiwnęła głową Reesowi.
Rees spoglądał to na Pallisa, to na Sheen. Czerwienił się coraz mocniej. Pallis był zaskoczony. Czyżby Rees darzył jakimś uczuciem swoją dawną przełożoną… nawet pomimo tego, jak został potraktowany podczas wygnania na Pas?
— Jeszcze z tobą pogadam, Pallis… — Rees wstał i zaczął niezgrabnie manipulować przy klatce.
— Nie musisz iść — szybko powiedział pilot.
W oczach Sheen zatliły się iskierki rozbawienia. Rees obrzucił tych dwoje badawczym spojrzeniem.
— Myślę, że tak będzie chyba najlepiej — rzucił. Wymruczał coś na pożegnanie i wyszedł.
— A więc kocha się w tobie bez wzajemności. — Pallis wręczył Sheen czarkę z napojem.
— Młodzieńcza żądza — bąknęła.
— Potrafię to zrozumieć. — Uśmiechnął się Pallis. — Rees nie jest jednak młodzieniaszkiem.
— Wiem. Jest zdeterminowany i pcha nas wszystkich naprzód. Zbawia świat, ale potrafi się też zachować jak skończony idiota.
— Myślę, że jest zazdrosny…
— Czyżby miał ku temu jakieś powody, pilocie? — Zamiast odpowiedzi Pallis wywrócił oczami. — A zatem — dodała szybko — nie wyruszasz w podróż mostkiem. Taką wymowę miał twój podarunek dla Reesa, prawda?
— Nie zostało mi zbyt wiele życia — powiedział powoli. Odwrócił się w stronę klatki. — Z mojego miejsca w mostku powinien skorzystać ktoś młody.
— Zaproszą cię do odbycia podróży tylko wówczas, gdy uznają, że będziesz im potrzebny. — Wyciągnęła rękę i dotknęła kolana mężczyzny. Gest podziałał na niego elektryzująco.
— Sheen, zanim te skoczki w klatce dorosną, moje zesztywniałe zwłoki zdążą już się znaleźć w przestrzeni, ciśnięte za Krawędź. Poza tym na cóż mogę się przydać bez drzewa? — Wskazał w kierunku wirującego lasu, który skrywał dach kabiny. — Moje życie to ten las w górze. Kiedy odleci mostek, Tratwa nadal tu będzie, i to przez długi czas.
Ludzie z pewnością będą potrzebowali drzew.
— No cóż, rozumiem cię, chociaż nie mogę się z tobą zgodzić. — Popatrzyła na Pallisa jasnymi oczami. — Sądzę, że moglibyśmy o tym podyskutować, kiedy odleci mostek.
— O czym ty mówisz? Chyba nie zamierzasz zostać? Sheen, zwariowałaś… — Z wrażenia zaparło mu dech w piersiach. Wziął kobietę za rękę.
— Pilocie drzewa — odrzekła — nie obrażałam cię w związku z twoją decyzją. — Nie wyjmowała dłoni. — Tak jak mówiłeś, Tratwa będzie się tu znajdowała jeszcze przez długi czas. Podobnie ma się rzecz z Pasem. Kiedy mostek się stąd oddali, odbierając nam całą nadzieję, zrobi się tu ponuro, ale ktoś będzie musiał dbać o to, żeby życie toczyło się dalej.
Nadal potrzeba kogoś do ogłaszania kolejnych szycht. Podobnie jak ty, zdecydowałam, że nie chcę porzucać swojego trybu życia.
— Hm, nie powiem, że się zgadzam. — Pokręcił głową.
— Pilocie — zaczęła ostrzegawczo Sheen.
— Szanuję jednak twoją decyzję i… — poczuł, że twarz znowu zalewa mu fala ciepła — i cieszę się, że będziesz tu.
— Co próbujesz powiedzieć, pilocie? — Uśmiechnęła się i przysunęła twarz.
— Może moglibyśmy dotrzymać sobie towarzystwa.
Читать дальше