Na szczęście, taniec na Platformie w niczym nie musiał przypominać wymyślnych ewolucji.
Chłopcy obserwowali dziewczyny z odległości kilku metrów. Uczestnicy balu, którzy tańczyli, nadrabiali braki entuzjazmem. Rees patrzył na tańczących przez kilka sekund, a potem zaczął naśladować rytmiczne kołysanie. Zauważył, że Jaen wykrzywia ku niemu twarz.
— Okropne. Ale kto by się przejmował.
W warunkach słabej grawitacji, która była tutaj mniej więcej o połowę niższa niż w pobliżu laboratoriów, tańczyło się bardzo powoli. Rees rozluźnił się i poczuł, że taniec sprawia mu przyjemność. W pewnym momencie załamały się pod nim nogi i z łoskotem przewrócił się. Jaen zakryła usta, żeby stłumić chichot. Rees usłyszał wokół siebie salwy śmiechu. Dźwignął się na nogi.
— Przepraszam…
— Powinieneś przepraszać. — Ktoś poklepał go po ramieniu.
Rees odwrócił się i zobaczył uśmiechniętego od ucha do ucha wysokiego młodzieńca z naszywkami młodszego oficera.
— Doav — wycedził. — Podstawiłeś mi nogę? — Doav zarechotał. — Doav, działałeś mi na nerwy przez cały ostatni rok… — Rees mimowolnie napiął mięśnie. Młodszy oficer wydawał się zbity z tropu. — To znaczy, przez ostatnie tysiąc szycht. — Rees mówił prawdę. Czasami przez cały dzień znosił niespodzianki Doava, który przejawiał w stosunku do niego agresję.
Wolałby jednak nie być obiektem jego brutalności. Wypadek w teatrze pozwolił Reesowi zrozumieć, że postawy ludzi takich, jak Doav, przysparzają Tratwie cierpień i, być może, zapowiadają dalsze nieszczęścia. Miał wrażenie, że wino, które wypił, zamieniło się w krew i pulsuje mu w głowie. — Kadecie, jeśli mamy jakieś porachunki…
— Nie tutaj. — Doav zmierzył go pogardliwym spojrzeniem. — Ale niedługo się policzymy. O tak, niedługo. — Odwrócił się i zniknął w tłumie.
— Czy ty musisz z każdego zdarzenia robić widowisko? — Jaen uderzyła Reesa w ramię tak mocno, że aż podskoczył. — No chodź, zamówimy sobie drinki. — Zaczęła się przepychać w stronę baru.
— Cześć, Rees. — Rees zatrzymał się, przepuszczając Jaen do baru. Miał przed sobą szczupłego młodzieńca z gęstą czupryną, który nosił czarne naszywki Infrastruktury i chłodno mu się przyglądał.
— Gover — jęknął Rees. — Zdaje się, że to nie będzie moja najlepsza szychta.
— Co takiego?
— Nieważne. Nie widziałem cię od mojego przybycia.
— Tak. Łatwo zrozumieć, dlaczego. — Gover delikatnie prztyknął palcem w naszywkę Reesa. — Obracamy się w różnych kręgach, prawda?
Incydent z Doavem wyprowadził Reesa z równowagi, lecz mimo to starał się patrzeć na Govera obojętnie. Gover miał twarz rozwścieczonego choleryka, ale mimo to sprawiał wrażenie człowieka bardziej solidnego i pewnego siebie niż poprzednio.
— Wciąż usługujesz tym starym pierdzielom w laboratoriach, tak?
— Nie zamierzam ci odpowiadać, Gover.
— Nie? — Gover potarł nos dłonią. — Kiedy widzę cię w tym śmiesznym kostiumie, zastanawiam się, jak sam teraz siebie postrzegasz. Założę się, że odkąd tu wylądowałeś, nie przepracowałeś uczciwie nawet jednej szychty. Ciekaw jestem, co myślą teraz o tobie twoi znajomi, szczury. Jak sądzisz?
— Czego chcesz, Gover? — Rees poczuł, że się czerwieni. Miał wrażenie, że wino kwaśnieje mu w żołądku. Był trochę oszołomiony. Czyżby złościł się na Govera, aby bronić się przed prawdą, żeby zapomnieć, iż zdradził własne korzenie?
— Posłuchaj, szczurze z kopalni, możesz wierzyć albo nie, ale chcę ci wyświadczyć przysługę. — Gover zrobił krok do przodu. Jego nieświeży oddech okazał się silniejszy niż zapach wina.
— Jaką przysługę?
— Sprawy zaczynają przybierać inny obrót — chytrze powiedział Gover. — Rozumiesz, o czym mówię? Niedługo wszystko się zmieni. — Łypnął na Reesa, najwyraźniej nie mając ochoty na rozwijanie wątku.
— O co ci chodzi? O niezadowolonych? — Były mieszkaniec Pasa zmarszczył brwi.
— Tak się ich czasem nazywa. Niektórzy twierdzą, że to poszukiwacze sprawiedliwości.
— Gover, byłem w Teatrze Światła podczas tamtej pamiętnej zmiany. Czy wtedy rzeczywiście sprawiedliwości stało się zadość? — Rees przestał słyszeć głosy uczestników balu. Czuł się tak, jakby on i Gover mieli gdzieś w powietrzu inną, należącą tylko do nich Tratwę.
— Rees, sam widzisz — oczy Govera przypominały wąskie szparki — że elita na Tratwie spycha nas do roli pośledniej rasy, a jej niemoralny system ekonomiczny degraduje pozostałą część ludzkiej populacji Mgławicy. Nadchodzi czas, gdy ci lepsi będą musieli to odpokutować.
— Jesteś jednym z nich, prawda? — Rees przeszył go wzrokiem.
— Może. — Gover przygryzł wargę. — Posłuchaj, Rees. Ryzykuję, dyskutując z tobą.
Jeśli mnie zdradzisz, zaprzeczę, że kiedykolwiek przeprowadziliśmy tę rozmowę.
— Czego ode mnie chcesz?
— Naszą sprawę popierają porządni ludzie, na przykład Decker, Pallis…
— Daj spokój, Gover. — Rees parsknął rubasznym śmiechem. Mógł jeszcze uwierzyć w akces potężnego robotnika Infrastruktury, ale Pallis?
— Do diabła, Rees, wiesz, co o tobie myślę. — Gover nie dawał się wytrącić z równowagi. — Jesteś szczurem z kopalni. Tutaj, wśród przyzwoitych ludzi, nie ma dla ciebie miejsca. Jednak środowisko, z którego się wywodzisz, czyni cię jednym z nas.
Proszę tylko, żebyś przyszedł i posłuchał, co ci ludzie mają do powiedzenia. Masz dostęp do budynków Nauki, więc mógłbyś się przydać.
Rees próbował uporządkować myśli. Gover był zjadliwym, rozgoryczonym młodzieńcem i jego argumenty, pogarda mieszająca się z apelowaniem do uczuć bliźniego, wydawały się prostackie i wewnętrznie sprzeczne. Jednak straszliwa prawda, która biła ze słów Govera, przydawała im siły. Rees przeraził się, że osoba pokroju Govera może tak szybko go otumanić, lecz mimo to buntował się i wrzał gniewem. Jeśli miało dojść do rewolucji, jeśli laboratoria zostałyby zniszczone, a oficerowie wtrąceni do więzień, co stałoby się wówczas?
— Gover, spójrz w górę. — Zadań głowę. — Widzisz tę gwiazdę? Jeśli nie przesuniemy Tratwy, ta gwiazda otrze się o nas i usmażymy się. Gdybyśmy nawet przetrwali coś takiego, popatrz dalej. — Rees zakreślił ramieniem szerokie półkole, pokazując czerwone niebo. — Mgławica umiera, a my wyginiemy razem z nią. Gover, tylko uczeni, wsparci przez uporządkowany system Tratwy, mogą nas uchronić przed tymi zagrożeniami.
— Naprawdę w to wierzysz? — Gover wściekle łypnął okiem i splunął na pokład. — Dałbyś spokój, Rees. Coś ci powiem. Mgławica mogłaby zapewniać nam byt jeszcze przez długi czas, gdyby jej zasoby były dzielone sprawiedliwie. Tylko tego się domagamy. — Odczekał chwilę. — No?
— Spływaj, Gover — odpowiedział znużonym głosem Rees. Zamknął oczy. Czy niebiańskie wilki wspomną o Goverze, gdy wylądują na wraku Tratwy i będą ogryzać kości jego dzieci?
— Jeśli tego właśnie chcesz, to nie mogę powiedzieć, żeby było mi przykro… — Gover uśmiechnął się szyderczo i zniknął w tłumie.
Rees miał wrażenie, że hałas tylko wiruje wokół niego i nie dociera do jego uszu.
Przepchnął się do baru, zamówił czystą wódkę i wypił palący płyn jednym haustem.
Niebawem dołączyła do niego Jaen.
— Szukałam cię — powiedziała, chwytając młodzieńca za ramię. — Gdzie… — nie dokończyła. Poczuła pod marynarką Reesa naprężone mięśnie, a kiedy na nią spojrzał, wzdrygnęła się na widok jego zagniewanej twarzy.
Читать дальше