Uczony drugiej klasy stał na korytarzu mostka. Obserwował wejście początkującego trzecioklasisty i próbował ukryć uśmiech. Mundur młodego człowieka był jak spod igły.
Chłopiec patrzył na srebrny kadłub mostka ze strachem, a jego bladość stanowiła oczywisty dowód, iż zaledwie przed paroma godzinami fetował Tysięczną Szychtę. Uczony przypomniał sobie własną Tysięczną Szychtę i pojawienie się w nadbudówce Tratwy jakieś trzy tysiące szycht wcześniej. Chłopak okazywał zainteresowanie. Uczony miał już zbyt wiele do czynienia z uczniami, którzy w najlepszym razie byli ponurzy i zawzięci, a w najgorszym razie otwarcie wyrażali pogardę. Liczba nieobecności, a przez to wydaleń ze szkoły rosła w zatrważającym tempie. Uczony drugiej klasy, Rees, wyciągnął rękę do nadchodzącego adepta.
— Witaj na mostku — powiedział. Chłopak, blondyn z siwym pasemkiem we włosach, nazywał się Nead. Uśmiechał się niepewnie. W drzwiach stanął gruby, posępny strażnik.
Przygwoździł Neada groźnym spojrzeniem. Rees zauważył, że młodzieniec drży ze strachu, i westchnął. — Nie bój się, chłopcze. To tylko stary Forv. Musi zapamiętać twoją twarz, ot i wszystko. — Rees z odrobiną smutku pomyślał, że tego rodzaju uciążliwe środki ostrożności od niedawna uznawało się za konieczne. Ponieważ dostawy żywności wciąż się kurczyły, nastroje na Tratwie ulegały pogorszeniu, zaś ataki „niezadowolonych” przybierały na sile i częstotliwości. Czasami Rees zastanawiał się, czy…
Pokręcił głową, żeby otrząsnąć się. Miał przecież zadanie do wykonania. Powoli prowadził chłopca przez lśniące korytarze mostka.
— Na razie wystarczy, jak nabierzesz ogólnego pojęcia o układzie pomieszczenia — powiedział. — Most jest cylindrem o długości około stu metrów. Ten korytarz biegnie wokół jego środkowej części. Wnętrze dzieli się na trzy pokoje: dużą komorę w środku i dwie mniejsze komory przy końcu. Sądzimy, że te mniejsze pomieszczenia służyły kiedyś jako sterownie albo przechowalnie sprzętu. Prawdopodobnie mostek był częścią pierwszego Statku.
Weszli do jednego z mniejszych pomieszczeń. Piętrzyły się w nim książki, sterty dokumentów i urządzenia różnej wielkości i kształtów. Dwaj naukowcy pracowali pochyleni nad tym bałaganem. Byli skoncentrowani pomimo unoszącego się wokół nich kurzu.
Nead pytająco spojrzał na Reesa brązowymi oczami.
— Do czego używa się tego pomieszczenia obecnie?
— Służy jako biblioteka — spokojnie odparł Rees. — Most to nasze najbezpieczniejsze, najlepiej chronione przed warunkami atmosferycznymi i wypadkami miejsce, dlatego przechowujemy tutaj nasze archiwa. Tyle, ile się zmieści, po jednym egzemplarzu każdego istotnego rejestru, a także część osobliwych przedmiotów, które przetrwały do naszych czasów.
Udali się korytarzem do małej klatki schodowej i zaczęli iść w kierunku osadzonych w wewnętrznej ścianie drzwi, które prowadziły do środkowej komory mostka. Rees zastanawiał się, czy ostrzec chłopca przed wysokim progiem, ale ostatecznie postanowił tego nie zrobić — miał ochotę na nieco złośliwego psikusa.
Nead po zrobieniu około trzech kroków w dół pochylił się do przodu, wymachując rękami. Nie przewrócił się jednak, tylko powoli wykonał salto i zaczął balansować w pionowym szybie klatki schodowej. Miało się wrażenie, że wpadł w jakąś niewidzialną ciecz.
Rees uśmiechnął się od ucha do ucha.
Nead ciężko dyszał. Udało mu się dosięgnąć ściany. Kiedy oparł dłonie na metalowej powierzchni, odzyskał równowagę i z powrotem wgramolił się na schody.
— Na kości — zaklął — co jest tam w dole?
— Nie martw się, jest nieszkodliwe — rzekł Rees. — Mnie też to spotkało, gdy wszedłem tu pierwszy raz. Nead, jesteś teraz uczonym. Zastanów się. Co się stało, kiedy zszedłeś po stopniach? — Chłopiec miał zakłopotaną minę. Rees westchnął. — Przeszedłeś przez płaszczyznę pokładu Tratwy, tak? To metalowa powierzchnia pokładu wywołuje przyciąganie grawitacyjne Tratwy, dlatego tutaj, w środku Tratwy i na jej płaszczyźnie nie ma przyciągania. Rozumiesz? Znalazłeś się w strefie nieważkości. — Nead otworzył usta ze zdziwienia. — Przyzwyczaisz się. — rzucił Rees. — Może z czasem nawet zrozumiesz to zjawisko. No, chodź.
Poszedł korytarzem do środkowej komory i z zadowoleniem usłyszał za swoimi plecami, że Nead wstrzymuje oddech.
Znaleźli się w przewiewnym, szerokim na jakieś pięćdziesiąt metrów pomieszczeniu.
Podłoga była tu w większej części przezroczysta, a jedyne, szerokie okno odsłaniało, przyprawiające o zawrót głowy, czeluście Mgławicy. Wokół okna zamontowano wąskie, wyższe od przeciętnego człowieka urządzenia. Rees pomyślał, że niedoświadczonemu Neadowi maszyny muszą się wydawać potężnymi, niesamowitymi owadami, które ktoś naszpikował soczewkami i antenkami, aby mogły zerkać w powietrze. W pokoju wyczuwało się odświeżający zapach ozonu i oleju smarowego i dobiegał cichy szum serwomotorów.
W komorze pracowało podczas tej szychty co najmniej kilkunastu naukowców.
Krążyli między maszynami, ustalając parametry i sporządzając szczegółowe notatki.
Ponieważ płaszczyzna Tratwy przesuwała się nad przezroczystą podłogą na wysokości pasa człowieka, uczeni podskakiwali w powietrzu jak łódki na niewidzialnym stawie, a ich środki grawitacyjne oscylowały powyżej i poniżej linii równowagi w dwu i trzysekundowych okresach.
Rees obserwował otoczenie jakby nowymi oczami. Poczuł, że się uśmiecha. Jakiś niski, pulchny mężczyzna bez najmniejszego problemu obrócił się do góry nogami, żeby z bliska zerknąć na płytę czujnika pomiarowego. Spodnie naukowca zsunęły się w kierunku płaszczyzny równowagi, odsłaniając krótkie nogi uczonego.
Rees stał z Neadem na małym progu. Zrobił krok w dół i uniósł się w powietrzu.
Zawisł zaledwie kilkanaście centymetrów nad złożoną z okien podłogą. Nead ociągał się zdenerwowany.
— No chodź, to jest łatwe — powiedział Rees. — Po prostu pływasz w powietrzu albo odbijasz się w górę lub w dół, kiedy stopy dotkną pokładu.
Nead zszedł z progu i runął do przodu. Powoli udało mu się wyprostować.
Przypominał Reesowi dziecko, które po raz pierwszy wchodzi do basenu. Po chwili młody człowiek uśmiechnął się. Niebawem poruszał się już swobodnie, odbijając się stopami od podłogi. Rees pokazał Neadowi maszyny. — Niesamowite. — Młody adept pokręcił głową. — To wyposażenie należy do najlepiej zachowanych elementów Statku. — Rees uśmiechnął się. — Zupełnie jakby rozładunek miał miejsce podczas ostatniej zmiany… Znajdujemy się w obserwatorium. Tutaj zamontowano wszystkie wysokiej jakości czujniki i właśnie tutaj, jako członek mojej mgławicowej ekipy fizyków, będziesz spędzał większość czasu. — Zatrzymali się przed dziesięciometrową, inkrustowaną soczewkami rurą. Rees przejechał dłonią po ozdobnym boku przyrządu. — To maleństwo jest moim oczkiem w głowie — rzucił. — Piękne, prawda? To teleskop, który może pracować niezależnie od długości fal, również wizualnych.
Za pomocą tego urządzenia możemy obserwować sam środek Mgławicy.
— Czy nigdy nie odczuwa się tutaj potrzeby patrzenia na zewnątrz? — zapytał Nead po przemyśleniu słów Reesa i zerknął na sufit.
— Tak. — Rees skinął głową w geście aprobaty. Spodobało mu się pytanie młodzieńca. — Znamy metody robienia z dachu przezroczystej powierzchni. Możemy też uczynić podłogę nieprzejrzystą, jeśli chcemy. — Popatrzył na płytę kontrolną urządzenia, nie większą niż ludzka pięść. — Mamy szczęście, akurat nie dokonuje się żadnych obserwacji. Szybko „oprowadzę” cię po Mgławicy. Większość tego, co ci opowiem, powinieneś już znać ze studiów, a o szczegóły na razie się nie martw.
Читать дальше