— Nie rozumiem. — Nead zmarszczył czoło.
— Jasne, że nie rozumiesz — odparł ze śmiechem Rees. — Ale i tak ci o tym opowiem, żebyś wiedział jakie trzeba zadawać pytania. Widzisz, w codziennym kieracie wszyscy, nawet my, uczeni, zapominamy o najważniejszym, zdumiewającym fakcie, dotyczącym kosmosu.
Otóż, stała grawitacyjna jest miliard razy większa niż we wszechświecie, z którego wywodzi się człowiek. Dostrzegamy tylko efekty makroskopowe, na przykład ciało człowieka wytwarza całkiem silne pole grawitacyjne. Co jednak możemy powiedzieć o małych, subtelnych, mikroskopijnych siłach? W pierwotnym świecie człowieka — ciągnął Rees — grawitacja stanowiła jedyną znaczącą siłę w międzygwiezdnej skali. Jednak gdy wziąć pod uwagę krótkie odległości, w skali pojedynczego atomu, grawitacja była tak malutka, że wręcz nieodczuwalna. Jest całkowicie zdominowana nawet przez siłę elektromagnetyczną — mówił. — Właśnie dlatego nasze ciała są jak rozklekotane klatki elektromagnetyzmu.
Elektryczne przyciąganie w molekułach steruje procesami chemicznymi, które podtrzymują nasze życie.
Ale tutaj… — potarł w zamyśleniu nos. — Tutaj jest inaczej. W pewnych okolicznościach grawitacja może być w skali atomu równie znacząca jak inne siły, a nawet je zdominować.
Hollerbach rozprawia o nowym rodzaju atomu. Jego podstawowe cząstki byłyby masywne, może przypominałyby niewielkie czarne dziury, atom zaś wiązałby się za sprawą grawitacji w nowe, złożone struktury. Byłaby możliwa nowa odmiana chemii, chemia grawitacyjna, nowe królestwo natury, którego forma wykraczałaby nawet poza hipotezy Hollerbacha.
— Dlaczego więc nie odkryliśmy tej grawitacyjnej chemii? — dociekał Nead.
— Dobre pytanie. — Rees kiwnął głową na znak aprobaty. — Hollerbach liczy na zaistnienie odpowiednich warunków: właściwej temperatury i ciśnienia oraz silnych gradientów grawitacyjnych…
— W Rdzeniu — domyślił się Nead. — Rozumiem. Zatem może…
Obaj usłyszeli łoskot. Mostek nieznacznie się przechylił, jakby przeszła przez niego fala. Obraz na monitorze zniknął.
Rees odwrócił się i poczuł ostry zapach spalenizny i dymu.
Naukowcy w popłochu wymachiwali rękami, ale instrumenty wydawały się nie uszkodzone. Ktoś głośno krzyczał.
— Czy to jest normalne? — Twarz Neada wykrzywił strach. — Ten hałas dochodzi z biblioteki — mruknął Rees. Z pewnością nie jest normalny. — Odetchnął głęboko, żeby się uspokoić, i kiedy znowu przemówił, w jego głosie nie wyczuwało się już paniki. — Nic się nie stało, Nead. Wydostań się stąd tak szybko, jak tylko potrafisz. Zaczekaj na zewnątrz, aż… — Ostatnie słowa zamarły mu w gardle.
— Aż co? — Nead nie spuszczał wzroku z Reesa.
— Aż po ciebie kogoś przyślę. A teraz ruszaj.
Chłopak niemal wypłynął do wyjścia i przepchnął się przez tłum uczonych.
Rees usiłował zignorować szerzącą się panikę. Zaczął przebierać palcami po klawiaturze teleskopu, żeby ustawić drogocenny instrument w pozycji wyjściowej.
Podziwiał sam siebie za zachowanie obojętności. Wiedział jednak, że po prostu reaguje na brutalną, przerażającą prawdę. Ludzi można zastąpić, teleskopu nie.
Kiedy odwrócił się od klawiatury, obserwatorium było już całkowicie puste.
Papiery i małe przyrządy leżały bezładnie na nierdzewnej podłodze albo unosiły się na poziomie równowagi. W powietrzu czuło się spaleniznę.
Lekkim krokiem przeszedł przez komorę i ruszył korytarzem. Dym gęstniał i szczypał go w oczy. Kiedy Rees zbliżał się do biblioteki, prześladowały go obrazy implozji w odlewni i w Teatrze Światła. Miał niezły mętlik w głowie i czuł się tak, jakby jego umysł był teleskopem skierowanym na ukryte zdarzenia przeszłości.
Wejście do biblioteki przypominało wspinaczkę do bardzo starego, zniszczonego otworu. Książki i dokumenty wyglądały jak poczerniałe liście. Nadpalony papier przemókł w wyniku prób ocalenia go przez uczonych. Trzech ludzi wciąż jeszcze uderzało tlące się kartki wilgotnymi kocami. Jeden z mężczyzn odwrócił się. Po czarnych policzkach ciekły mu łzy.
Rees ze wzruszeniem rozpoznał Grye’a. Ostrożnie przejechał palcem po zastygłej skorupie uszkodzonych ksiąg. Ile stracono podczas tej zmiany, czy zaprzepaszczono mądrość, która mogłaby ich ocalić przed zabójczym dymem Mgławicy?
Coś trzasnęło pod jego stopami. Na podłodze leżały okruchy szkła. Rees wypatrzył odciętą, osmaloną szyjkę butelki od wina. Zastanowił się, ile szkody może wyrządzić tak prosty wynalazek jak butelka wypełniona olejem oświetleniowym. Poczuł się bezradny.
Dotknął ramienia Grye’a, odwrócił się i opuścił mostek.
Przy drzwiach nie było strażników. Na zewnątrz panował chaos. Rees niewyraźnie widział uciekających mężczyzn i płomienie na widnokręgu. W jaskrawym świetle gwiazd Tratwa wydawała się matowa, wręcz bezbarwna i jednostajna niczym piaszczysty teren.
Nadeszło więc to, czego Rees tak się obawiał. Płonna okazała się nadzieja, że ataki ograniczą się do kolejnego incydentu w laboratoriach. Cienka pajęczyna zaufania i akceptacji, która jednoczyła mieszkańców Tratwy, została zerwana…
Zauważył kilkaset metrów dalej grupę młodych ludzi. Otaczali grubego człowieka, w którym Rees rozpoznał kapitana Mitha. Zwalisty mężczyzna upadł pod gradem ciosów.
Usiłował zasłaniać głowę i krocze, lecz krwawił coraz mocniej. Wkrótce przestał stawiać opór.
Rees odwrócił głowę. Zobaczył teraz małą grupę uczonych, którzy siedzieli na pokładzie i tępo patrzyli przed siebie. Otaczali wianuszkiem stos zwęglonych książek, być może zdołali uratować tobołek przed pożarem? Jednak po chwili Rees dostrzegł białą kość.
Miał ściśnięte gardło. Oddychał głęboko, przywołując całe swoje doświadczenie.
Wiedział, że teraz nie wolno mu spanikować.
Spojrzał na Hollerbacha. Stary naukowiec siedział nieco oddalony od reszty i wpatrywał się w resztki swoich okularów. Podniósł głowę na widok Reesa.
— Słucham? Och, to ty, chłopcze. Niezłe to wszystko, prawda? — Zmarszczki wokół jego oczu zastygły w komicznym grymasie.
— Co się dzieje, Hollerbach?
— Spójrz na nie. — Uczony bawił się okularami. — Służyły jakieś pół miliona szycht i były niezastąpione. Oczywiście, nigdy nie działały. — Powiódł dookoła nieprzytomnym wzrokiem. — Czyż to nie oczywiste, co się dzieje? — rzucił poddenerwowany.
Odzyskał trochę ze swojego dawnego wigoru. — Rewolucja, frustracja, głód i niedostatek. Ci ludzie walą na oślep, w co się da. Staliśmy się dogodnym celem. To wszystko jest tak cholernie głupie.
— Powiem ci, co jest głupie. — Nieoczekiwanie dla samego siebie Rees poczuł gniew. — Ignorujecie resztę mieszkańców i ludzi na Pasie i każecie znosić głód. Właśnie to jest głupie…
— Hm, niewykluczone, że masz rację, chłopcze — Hollerbach wydawał się straszliwie zmęczony — ale w tej sprawie nie mogę teraz nic zrobić, zresztą nigdy nie mogłem. Moja praca polega na utrzymywaniu Tratwy w idealnym stanie. Kto będzie się tym zajmował w przyszłości, hę?
— Szczur z kopalni. — Usłyszeli zadyszany, drżący z radości głos. Rees obrócił się i zobaczył zaczerwienioną twarz Govera z błyszczącymi oczami. Na kombinezonie miał ślady po oderwanych naszywkach, a na rękach krew aż po łokcie. Zza jego pleców nadchodziło kilkunastu młodych mężczyzn. Kiedy patrzyli na oficerskie domy, miało się wrażenie, że ich twarze chudną z wycieńczenia.
Читать дальше