— Oparł się o krzesło i założył ramiona. — Ale heca. Zanim nas stąd wypuszczą, będą wszystkich przesłuchiwać. Potrwa to wiele godzin…
— Baert, nic z tego nie rozumiem. Co się stało?
— A jak myślisz? — Baert wzruszył ramionami. — Oczywiście podłożono bombę.
— Ktoś zrobił to celowo? — Rees był zdezorientowany niemal tak samo, jak wówczas, gdy przeszła obok niego dziewczyna z napojami. Baert rzucił mu ironiczne spojrzenie i nic nie odpowiedział. — Dlaczego?
— Nie wiem. Nie utożsamiam się z tymi ludźmi. — Baert potarł nos. — Takich ataków, skierowanych głównie przeciwko oficerom albo miejscom, w których oficerowie się pojawiają, jest sporo. Na przykład tutaj. Widzisz, mój przyjacielu, nie wszystkim jest tutaj dobrze — ciągnął. — Wielu ludzi sądzi, że oficerowie mają zbyt wiele przywilejów.
— I dlatego podejmują takie akcje? — dopytywał Rees. Obrócił się w kierunku zaplamionej na czerwono trampoliny, na której leżały bezwładne ciała grawitacyjnych tancerzy. Nie mógł uwolnić się od poczucia nierzeczywistości. Przypomniał sobie, że zaledwie godzinę przed tragedią wściekł się na Baerta. Może byłby w stanie zrozumieć motywy ludzi, którzy podłożyli bombę — dlaczego jedna grupa miałaby dowolnie rozporządzać owocami pracy innej grupy? — ale żeby zabijać z takiego powodu?
Członkowie służby bezpieczeństwa zaczęli rewidować pojedynczych ludzi w tłumie.
Zrezygnowani, Rees i Baert, siedzieli w milczeniu, czekając na swoją kolej.
Pomimo incydentu w teatrze, Rees czerpał ze swego nowego życia ogromną przyjemność i miał wrażenie, że kolejne zmiany szycht upływają niewiarygodnie szybko. Nie minęło dużo czasu, gdy skończył Tysiąc Szycht, pierwszy etap promocji. Nadeszła pora na uhonorowanie jego osiągnięć.
Tak oto znalazł się w udekorowanym autobusie i oglądał czerwone naszywki uczonego trzeciej klasy, dopiero co przyszyte do ramienia jego kombinezonu.
Drżał, odnosząc wrażenie, że śni na jawie. Autobus przejeżdżał przez podmiejskie dzielnice Tratwy.
Dwunastu młodych pasażerów, którzy otrzymali promocję wraz z Reesem, rozmawiało i co rusz wybuchało śmiechem.
Jaen obserwowała Reesa przekornie zatroskana, marszcząc swój szeroki nos. Ręce położyła na kolanach.
— Coś cię dręczy.
— Nic takiego. — Wzruszył ramionami. — Przecież mnie znasz. Jestem poważnym facetem.
— Faktycznie, cholera. Masz. — Jaen zabrała chłopakowi siedzącemu obok Reesa butelkę z wąską szyjką. — Napij się. Przecież uzyskałeś promocję. To twoja Tysięczna Szychta i masz prawo się zabawić.
— Hm, niezupełnie tysięczna. Pamiętaj, że późno zacząłem. Czuję, jakbym miał za sobą tysiąc dwieście pięćdziesiąt szycht.
— Och, ty wstrętny nudziarzu, wypij trochę, bo zaraz wykopię cię z autobusu.
Rees śmiejąc się, ustąpił i pociągnął duży łyk z butelki. W barze „U Kwatermistrza” próbował sporo trunków i większość z nich była mocniejsza od tego musującego wina, jednak tym razem alkohol podziałał na niego w niesamowity sposób. Odnosił wrażenie, że kuliste lampy, wiszące rzędami wzdłuż plątaniny lin, dają przyjemniejsze światło.
Grawitacyjne przyciąganie Jaen mieszało się z jego siłą ciążenia i stanowiło źródło ciepła i spokoju, natomiast urywana rozmowa kolegów stała się bardziej ożywiona i zajmująca.
Pogodny nastrój nie opuścił Reesa, kiedy wynurzyli się spod baldachimu latających drzew i dotarli do cienia Platformy. Wielkie metalowe wargi zawijały się od Krawędzi do środka, tworząc czarny prostokąt na tle karmazynowego nieba, a ich wzmacniające klamry przypominały wychudzone kończyny. Autobus zatrzymał się z warkotem przy szerokich schodach. Rees, Jaen i reszta pasażerów wysypali się z pojazdu i wspięli się po schodach na Platformę.
Przyjęcie z okazji Tysięcznej Szychty trwało w najlepsze. Na Platformie bawiło się około stu absolwentów ze wszystkich klas. Bar cieszył się ogromnym powodzeniem, a niezbyt dobrana grupa muzyków grała rytmicznie. Obok niskiej estrady nieliczne pary trochę podrygiwały. Rees ruszył przed siebie, żeby obejrzeć ściany Platformy.
Platforma dowodziła dobrego smaku jej twórców, którzy przymocowali kwadrat o powierzchni stu metrów kwadratowych do Tratwy pod takim kątem, aby harmonizował z miejscową płaszczyzną poziomą, a potem otoczyli go szkłem, odsłaniając przepiękne widoki.
Przy wewnętrznej części brzegu znajdowała się Tratwa, przechylona niczym potężna zabawka. Podobnie jak w teatrze, wrażenie z pobytu na bezpiecznej, płaskiej powierzchni i jednocześnie bliskość stromego zbocza przyprawiały go o podniecający zawrót głowy.
Wysunięty w stronę kosmosu skraj Platformy był zawieszony nad Krawędzią Tratwy, a jeden sektor podłogi został wyłożony szklanymi płytami. Rees stanął nad czeluściami Mgławicy i miał wrażenie, iż unosi się w powietrzu. Widział setki gwiazd, rozsypanych w ogromnym, trójwymiarowym szeregu i rozświetlających powietrze niczym szerokie na milę klosze lamp. Na środku, bliżej zasłoniętego Rdzenia Mgławicy, gwiazdy tworzyły gęste skupisko, toteż młodzieńcowi wydawało się, że spogląda na głęboki, wysadzany gwiazdami szyb.
— Gratuluję, Rees. — Rees odwrócił się i zobaczył Hollerbacha. Wychudzony, posępny naukowiec zupełnie nie pasował do wesołego otoczenia.
— Dziękuję panu.
— Oczywiście, od początku nie wątpiłem w to, że odniesiesz sukces. — Stary człowiek pochylił się ku Reesowi jak spiskowiec.
— Muszę przyznać, że ja czasami wątpiłem. — Rees wybuchnął śmiechem.
— Tysiąc Szycht, hę? — Hollerbach podrapał się w policzek. — Hm, nie mam wątpliwości, że zajdziesz znacznie dalej. Tymczasem mam dla ciebie problem do rozwiązania. Starożytni, czyli pierwsza Załoga, nie mierzyli czasu w szychtach.
Wiemy o tym z archiwów. Używali szycht, to fakt, ale posługiwali się też innymi jednostkami:
dzień, trwający około trzech szycht, oraz rok, czyli około tysiąca szycht. Ile skończyłeś szycht?
— Jakieś siedemnaście tysięcy, proszę pana.
— A zatem liczysz sobie około siedemnastu lat, tak? Przejdźmy do rzeczy. Jak myślisz, do czego odnosiły się te jednostki? — Zanim Rees zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Hollerbach podniósł rękę i odszedł. — Baert! — wykrzyknął starzec. — A więc pozwolili ci zajść tak daleko pomimo wysiłków z mojej strony…
Pod ścianami ustawiono pucharki ze słodyczami. Jaen skubała jakąś puszystą substancję i z roztargnieniem pociągnęła Reesa za rękę.
— Chodź. Nie masz już dość zwiedzania i nauki?
— Hm? — Rees spojrzał na dziewczynę, a wino i blask gwiazd uderzyły mu do głowy.
Wiesz, Jaen, pomimo opowieści o naszym ojczystym świecie, dochodzę do wniosku, że tutaj czasami też jest bardzo pięknie. — Uśmiechnął się. — Ty również nieźle wyglądasz.
— Ty też. A teraz chodźmy zatańczyć. — Uderzyła go w splot słoneczny.
— Co? — Natychmiast otrząsnął się z euforii. Zerknął przez ramię dziewczyny na wirujące w tańcu pary. — Posłuchaj, Jaen, ja nigdy w życiu nie tańczyłem.
— Nie bądź tchórzem, szczurze z kopalni. Ci ludzie to tacy sami eksuczniowie jak ty czy ja. I jedno mogę ci zagwarantować: nie będą na ciebie patrzyli.
— No… — zaczął, ale było już za późno. Jaen stanowczo chwyciła go pod ramię i poprowadziła na środek Platformy.
Rees wciąż pamiętał o nieszczęsnych tancerzach w Teatrze Światła. Wiedział, że nawet gdyby żył pięćdziesiąt tysięcy szycht, nigdy nie zdołałby tak perfekcyjnie zatańczyć.
Читать дальше