Rees zobaczył solidne, przytwierdzone do pokładu piramidy, które sięgały przeciętnemu mężczyźnie najwyżej do pasa. Młody górnik zmrużył oczy, aby obejrzeć cały pokład. Przekonał się, że piramidy umieszczono wszędzie. Obok jednego z metalowych stożków siedziała jakaś para: mężczyzna cicho rozmawiał z kobietą, opierając się o obiekt nogą. Gromadka dzieciaków biegała między ustawionymi w szereg piramidami, bawiąc się w skomplikowaną odmianę berka.
Z każdej stożkowatej budowli odchodziła w górę lina. Rees odchyliwszy głowę do tyłu, powiódł wzrokiem wzdłuż lin i wstrzymał oddech ze zdziwienia. Każda lina przymocowana była do drzewa.
Widok latającego drzewa wprawił już Reesa w stan oszołomienia. Teraz, lecąc nad Tratwą, miał przed sobą potężny las. Wszystkie liny, mocno naprężone, utrzymywały się w pionie. Rees miał wrażenie, że czuje, z jakim wysiłkiem uwiązane drzewa przeciwstawiają się przyciąganiu Rdzenia. Przenikanie przez wirujące rzędy drzew powodowało rozproszenie światła Mgławicy, dlatego też pokład Tratwy tonął w kojącym mroku, a skoczki tańczące wokół lasu zmieniały kolor światła, nadając mu pasteloworóżową tonację.
Drzewo Reesa unosiło się do momentu osiągnięcia najwyższego poziomu lasu. Tratwa nie wyglądała już jak kolorowy obraz i znowu była tylko wysepką w powietrzu, ozdobioną gęstym, przemieszczającym się listowiem. Niebo nad głową młodzieńca wydawało się ciemniejsze niż zwykle, dlatego gdy spoglądał w dół, na otaczającą Rdzeń mgłę, miał wrażenie, iż zawisł na samym skraju Mgławicy. W całym wszechświecie jedyny ślad istnienia ludzkości stanowiła Tratwa, kawałek metalu pozbawiony namacalnego oparcia.
Ktoś położył Reesowi rękę na ramieniu. Podskoczył i zobaczył Pallisa.
— Co się dzieje? Nigdy przedtem nie widziałeś kilku tysięcy drzew?
— Ja… — wyjąkał Rees czerwieniąc się.
— Rozumiem, co czujesz. — Pallis uśmiechał się. — Dla wielu ludzi to normalka.
Mimo wszystko, ilekroć oglądam ten widok z zewnątrz, ciarki chodzą mi po grzbiecie.
W głowie Reesa kołatało mnóstwo pytań. Jak się chodzi po tej powierzchni? Co czuli budujący Tratwę, wisząc w próżni nad Rdzeniem? Pallis nie miał jednak czasu na odpowiedzi: trzeba było wykonać robotę. Rees dźwignął się z miejsca i owinął stopy listowiem jak przystało na rasowego leśnika.
— Coś ci powiem, górniku — oznajmił Pallis. — Kierujemy lotem drzewa. Musimy opaść z powrotem w las. Napełnij miski paleniskowe. Zasłona dymna ma być tak gruba, jakbym miał po niej chodzić. Zrozumiano?
Wydawało się, że Pallis jest usatysfakcjonowany pozycją drzewa nad Tratwą.
— W porządku, chłopcy. Teraz!
Gover i Rees biegali między misami paleniskowymi i wrzucali do ognia garście wilgotnego drzewa. Dym tworzył wielką czaszę. Gover kaszlał i przeklinał, oczy Reesa mocno łzawiły, a czarny od sadzy opar drapał go w gardle.
Młody górnik omal nie spadł z listowia, kiedy drzewo przechyliło się i zaczęło uwalniać od dymnej zasłony. Popatrzył na niebo. Spadające gwiazdy nie krążyły już tak szybko. Domyślił się, że na skutek prób oderwania się od ciemnego dymu drzewo wirowało mniej więcej o jedną trzecią wolniej.
Pallis rzucił się do obudowy i rozwinął linę. Zanurzył się w listowiu i popuszczał linę, uważając, aby nie zahaczała o inne drzewa.
Drzewo szybowało przez zewnętrzne warstwy lasu. Każde mijane drzewo powoli się obracało i naprężało krępującą je linę. Tu i ówdzie Rees widział czołgających się przez listowie mężczyzn i kobiety, którzy machali do Pallisa, wykrzykując coś.
Kiedy drzewo znalazło się w cieniu rzucanym przez las, zaczęło odwracać liście w różnych kierunkach, jakby próbowało ocenić nieregularny wzór, utworzony z padającego na nie światła. Po chwili jednak zaczęło się obracać szybciej. Płynnym ruchem uniosło się o kilka metrów i gwałtownie zastygło w powietrzu. Lina przymocowana do jego obudowy była teraz naprężona; ciągnęła drzewo, lekko drżąc. Zgodnie z przypuszczeniem Reesa jej drugi koniec dosięgną! pokładu Tratwy i został przytwierdzony przez dwóch mężczyzn do jednej z piramid.
Rees uklęknął i dotknął drzewa. Żywica płynąca wewnątrz konaru sprawiała, że jego powierzchnia pulsowała jak skóra. Młodzieniec wyczuwał zdenerwowanie, z jakim drzewo usiłowało wybrnąć z pułapki, i ogarnęła go litość.
Pallis zakończył sprawdzanie liny, a potem ruszył po drewnianej platformie, żeby się upewnić, czy wszystkie misy zostały wygaszone. Następnie wrócił do obudowy i z wgłębienia w drzewie wyciągnął plik papierów. Przykucnął i z cichym szelestem dał nurka w listowie. Po chwili wystawił głowę, rozglądał się dookoła, aż wreszcie dostrzegł Reesa.
— Czyżbyś nie szedł, chłopcze? Pozostanie tutaj nie ma sensu. Ta sędziwa dama nie wybierze się nigdzie co najmniej przez kilka szycht. No, chodź, nie każ Goverowi czekać na żarcie.
Rees z wahaniem ruszył w kierunku obudowy. Pallis opuścił drzewo jako pierwszy.
Po jego skoku Gover syknął:
— Jesteś z dala od domu, szczurze z kopalni. Zapamiętaj: tutaj nic do ciebie nie należy.
Nic. — Wypowiedziawszy te słowa, asystent Pallisa zanurzył się w listowiu.
Serce waliło Reesowi jak młot, poszedł jednak w jego ślady.
* * *
Jak trzy krople wody mężczyźni zsuwali się przez nasycony zapachami ciemny las.
Rees szybko opuszczał się po cienkiej linie. Na początku schodzenie nie sprawiało trudności, lecz rozproszone pole grawitacyjne zaczęło przyciągać jego stopy.
Pallis i Gover czekali na drugim końcu i obserwowali manewry młodzieńca. Na ostatnim metrze Rees rozhuśtał się, żeby uniknąć stromych boków stożka kotwicznego, i lekko wylądował na pokładzie.
Do przybyszy podszedł człowiek ze zniszczonym notesem w ręku. Był potężnej postury, a jego czarne włosy i zarost nie zakrywały całkowicie blizn, które wydawały się jeszcze bardziej sine niż Pallisa. Na naramienniku kombinezonu miał czarną, błyszczącą naszywkę. Na widok Reesa bardzo się nasrożył. Górnik cofnął się, przerażony siłą jego spojrzenia.
— Miło znowu cię powitać, Pallis — odezwał się mężczyzna ponurym tonem. — Widzę jednak, że sprowadziłeś połowę swojej rasy.
— Niezupełnie, Decker — odparł chłodno Pallis i wręczył rozmówcy dokumenty.
Mężczyzna nachylił się nad listami pilota.
Gover niecierpliwie szurał nogami po pokładzie, wycierając nos wierzchem dłoni.
Rees przyglądał się wszystkiemu wytrzeszczonymi oczami. Patrzył na pokład, budynki i pełnych energii ludzi. Skala tego świata przyprawiała go o zawrót głowy i zaczynał marzyć o powrocie do spokojnego, pełnego ograniczeń życia na Pasie.
Usiłował przezwyciężyć zawroty głowy. Skoncentrował się na silnym działaniu grawitacji i na lśniącej powierzchni pod stopami. Na próbę zastukał w pokład.
Dźwięcznie rozbrzmiał. Spokojnie — mruknął Pallis. Skończył załatwiać swoje sprawy i stanął przed młodym górnikiem. — Przeciętna grubość tej płyty wynosi zaledwie jeden milimetr, ale wzmacniają ją skarpy.
— Wygląda na pół g. — Rees ugiął nogi i skoczył kilkanaście centymetrów w górę.
Po chwili łagodnie opadł na pokład, czując przyciąganie.
— Bliżej czterdziestu procent. — Pallis kiwnął głową. — Znajdujemy się w studni grawitacyjnej samej Tratwy. Oczywiście, przyciąga nas również Rdzeń Mgławicy, ale jego wpływ jest bardzo mały, a poza tym i tak nie moglibyśmy go wyczuć, ponieważ Tratwa jest na orbicie wokół Rdzenia. — Zadań głowę, żeby spojrzeć na las. — Większość ludzi sądzi, że drzewa są po to, aby odciągać Tratwę od Rdzenia, rozumiesz? One jednak pełnią funkcję stabilizującą. Zabezpieczają Tratwę przed przechyłem oraz przeciwdziałają wpływom wiatrów i pozwalają nam przemieszczać Tratwę, ilekroć zachodzi taka konieczność… — Pallis pochylił się nad Reesem i spojrzał mu w twarz. Jego blizny były intensywnie szkarłatne. — Dobrze się czujesz? Wyglądasz na zamroczonego.
Читать дальше