Kiedy upłynęła połowa szychty, Pallis przyniósł Reesowi czarkę wody.
— Masz, należy ci się przerwa. — Rees przycupnął w listowiu i zaczął zginać zesztywniałe ręce. Twarz miał brudną od potu i sadzy. Z wdzięcznością ugasił pragnienie. — W tych misach podtrzymuje się ogień — rzucił od niechcenia Pallis. — Być może już to odgadłeś. Czy rozumiesz zasadę ich działania?
Rees potrząsnął głową, na zmęczonej twarzy pojawiło się zaciekawienie.
Pallis opisał mu prosty aparat sensoryczny drzewa. Właściwie stanowiło ono rodzaj śmigła. Gigantyczna roślina reagowała na dwa bodźce: pola grawitacyjne i światło. Wielkie lasy, różne pod względem wieku i rozmiaru, dryfowały w chmurach Mgławicy. Ich liście i gałązki chwytały światło gwiezdne, pożywienie w postaci unoszących się roślin i zwierzątek, spijały wilgoć ze skłębionych chmur deszczowych. Rees słuchał pilota w skupieniu, kiwając głową.
— A zatem w zależności od tempa rotacji drzewo wywiera nacisk na atmosferę i może unikać studni grawitacyjnych albo zbliżać się ku światłu.
— Zgadza się. Dobry pilot umie wytworzyć opar dymu, który zasłania światło, i w ten sposób steruje lotem drzewa.
— Nie rozumiem jednak, jak drzewo może zmienić prędkość rotacji. — Rees zmarszczył czoło.
— Zadajesz dobre pytania — powiedział zdziwiony Pallis. — Spróbuję ci to wytłumaczyć.
Powłoka drzewa składa się z wydrążonego cylindra, w którym tkwi inny lity cylinder.
Nazywa się on pniem i jest zawieszony w komorze próżniowej. Powłoka i pozostała część drzewa są wykonane z lekkiego, drobnowłóknistego drewna, za to pień składa się ze znacznie solidniejszego materiału, a komorę próżniową przecinają liczne żeberka i podpórki przeciwdziałające zawaleniu się konstrukcji. Pień obraca się we własnej komorze.
Podobne do mięśni włókna sprawiają, że wiruje szybciej niż skoczek. Jeśli drzewo pragnie przyśpieszyć rotację, nieco zwalnia szybkość pnia i doprowadza do przekazania energii jego obrotu. Natomiast jeśli drzewo chce wytracić szybkość, jak gdyby z powrotem przekazuje pniowi część energii obrotu. Pallis starał się dobierać proste sformułowania.
Przypominał sobie oderwane, niezbyt przejrzyste fragmenty wykładów naukowców: momenty bezwładności, zachowanie momentu pędu… Zrezygnowany, wzruszył ramionami. — Hm, nie umiem wytłumaczyć jaśniej. Zrozumiałeś coś?
— Myślę, że tak. — Rees skinął głową.
Wydawało się, że odpowiedź Pallisa całkowicie go satysfakcjonuje. Jego radosna mina nasunęła Pallisowi skojarzenie z uczonymi, z którymi kiedyś pracował. Oni również cieszyli się z odkrywania zasad funkcjonowania świata.
Gover ponuro obserwował pilota i Reesa.
Pallis z wolna wycofał się na swoje stanowisko przy powłoce. Zastanawiał się, jakie wykształcenie zdobywa przeciętny górnik. Prawdopodobnie Rees nawet nie umiał czytać. Z pewnością już jako dziecko musiał pracować w odlewni albo schodzić na skruszałą powierzchnię żelaznej gwiazdy, aby tam zaprzęgać mięśnie do niewdzięcznej harówki…
Pallis ze smutkiem uświadomił sobie, że chłopak musiał tam schodzić z powodu modelu gospodarki panującego w Mgławicy i że on sam jako pilot drzewa bierze udział w podtrzymywaniu tego niesprawiedliwego układu.
Pokręcił głową, niezadowolony z siebie. Nigdy nie akceptował do końca głoszonej na Tratwie teorii, iż górnicy to kategoria podludzi, nadająca się jedynie do ciężkiej pracy. Jaka była przeciętna długość życia górnika? Trzydzieści tysięcy szycht? Może mniej?
Czy Reesowi wystarczy życia, aby nauczyć się, czym jest moment pędu? Obsługując drzewo, z pewnością czułby się jak ryba w wodzie. Pallis ze smutkiem przyznał w duchu, że najodpowiedniejszym zajęciem dla tego chłopca mogłaby być kariera uczonego.
W głowie pilota zaczął się rodzić plan.
Rees zbliżył się do powłoki i wziął porcję przysługującą mu pod koniec szychty.
Z roztargnieniem spojrzał na puste niebo. W miarę, jak drzewo oddalało się od Rdzenia i sunęło w górę ku Tratwie, na skraj Mgławicy, powietrze rozjaśniało się. Wraz z wiatrem szumiącym w gałęziach dobiegał inny dźwięk. Młody górnik miał wrażenie, że słyszy nieharmonijny, donośny i tajemniczy krzyk. Spojrzał pytająco na Pallisa. Pilot uśmiechnął się.
— To pieśń wieloryba. — Rees gorliwie rozejrzał się dookoła. — Na twoim miejscu nie zadawałbym sobie trudu. Ta bestia może być daleko stąd… — Pilot w zamyśleniu obserwował młodzieńca. — Rees, jeszcze nie powiedziałeś mi jednej rzeczy. Jesteś pasażerem na gapę, zgadza się? Ale przecież nie masz pojęcia, jak jest na Tratwie, więc… dlaczego to zrobiłeś?
Przed czym uciekasz?
— Ja przed niczym nie uciekam, pilocie. — Rees zmarszczył czoło, zastanawiając się nad pytaniem. — W kopalni trudno wytrzymać, ale to przecież mój dom. Opuściłem tamto miejsce, żeby znaleźć odpowiedź.
— Odpowiedź? Na jakie pytanie?
— Dlaczego Mgławica umiera.
Pallis patrzył na zatroskanego chłopca i czuł, że po plecach przechodzą mu ciarki.
Rees obudził się w swoim gniazdku bardzo pokrzepiony. Zobaczył nad sobą Pallisa, którego sylwetkę podkreślało jasne niebo.
— Zmiana szychty — odezwał się lakonicznie pilot. — Czeka nas ciężka robota:
dokowanie, rozładunek i…
— Dokowanie? — Rees otrząsał się z resztek snu. — W takim razie przybyliśmy do celu?
— Ma się rozumieć! — Pallis pokazał zęby w uśmiechu. Odsunął się na bok. Na niebie za jego plecami majaczyła potężna Tratwa.
Hollerbach skończył studiować raport z laboratorium. Piekły go oczy. Zdjął okulary, położył na biurku i zaczął starannie masować grzbiet nosa.
— Och, usiądźże, Mith — powiedział ze znużeniem w głosie.
Kapitan Mith nie przestawać krążyć po biurze. Na jego twarzy z czarnym zarostem malowała się wściekłość, a pokaźny brzuch zabawnie podskakiwał. Hollerbach zauważył, że brzeg kombinezonu Mitha jest wystrzępiony i nawet złote oficerskie naszywki na kołnierzyku zupełnie zmatowiały.
— Mam usiąść? Jak ja, u licha, mogę siadać? Chyba wiesz, że muszę prowadzić Tratwę.
— Oczywiście, ale… — Hollerbach cicho jęknął.
— Podczas gdy wy, uczeni, łazicie tutaj z kąta w kąt, moi ludzie zapadają na choroby i umierają… — Mith zdjął z zagraconej półki model planetarium i potrząsnął nim.
— Och, na kości, Mith, daruj sobie świętoszkowate teksty! — zawołał Hollerbach.
— Twój ojciec był taki sam. Ciągłe kazania, z których nie ma żadnego pożytku. — Mith otworzył usta. — Posłuchaj no, testy laboratoryjne wymagają czasu. Pamiętaj, że sprzęt, na którym pracujemy, liczy sobie setki tysięcy szycht. Robimy, co możemy, ale szybciej się nie da, nawet pomimo całego zamieszania w Mgławicy. I bądź łaskaw odłożyć planetarium na miejsce.
— Dlaczego, do cholery, miałbym cię posłuchać, stary palancie? — Mith popatrzył na zakurzony przyrząd.
— Ponieważ to jedyny model we wszechświecie. Nikt nie wie, jak go naprawić. Sam jesteś starym palantem.
— Dobrze już, dobrze. — warknął Mith, po czym roześmiał się gardłowo. Odłożył model na półkę i przysunął krzesło z twardym oparciem. Kiedy usiadł, wydatny brzuch oparł mu się aż na udach. Spojrzał na Hollerbacha zatroskanym wzrokiem. — Posłuchaj, naukowcu, nie powinniśmy brać się za łby. Musisz zrozumieć, jak bardzo jestem zaniepokojony i jak bardzo boi się załoga.
Читать дальше