Jasoft Parz, zawieszony w płynie wewnątrzustrojowym, trzymał się gumiastego materiału rogówki splina i spoglądał na przeszłość.
Statek Parza wydźwigiwał się teraz ze studni grawitacyjnej Jowisza, kierując się ku punktowi skoku superprzestrzennego w stronę planet wewnętrznych. Złącze tunelowe malało w oddali. Sam portal wyglądał niczym błękitnawa blizna na opuchniętym policzku Jowisza. Parz dostrzegł, że drugi splin, towarzysz tego, w którym przebywał, zawisł już nad skrawkiem ziemskiej zieleni będącym statkiem buntowników.
— Statek buntowników jest taki elegancki — westchnął Parz.
— Gruda błota ciśnięta w kosmos przez małpy z nadmiarem wolnego czasu.
— Nie. Przyjrzyj mu się. qaxie. Maskująca warstwa ziemi otaczająca skorupę z materiału konstrukcyjnego xeelee… Musieli wykraść kwiat xeelee i zbudować swój statek w głębokiej, wydrążonej jaskini. Roześmiał się. I wszystko to pod waszym nosem.
— Pod nosem mojego poprzednika — odparł powoli qax. — Czujniki naszego statku wskazują, że ten rupieć zbudowany jest wokół warstwy osobliwości. Jest ich tysiąc, w sumie masą dorównują przeciętnemu asleroidowi…
Parz aż gwizdnął.
— To nie wydaje się możliwe. Jak…
— Nie ulega wątpliwości, że podobne masy nie mogły zostać przetransportowane z kosmosu — stwierdził qax. — Buntownicy musieli wypracować metodę pozyskiwania ich z materii planety. Niegdyś ludzie potrafili produkować obiekty, opierając się na materii egzotycznej. Najwyraźniej technologia ta nie została całkowicie utracona ani skonfiskowana przez qaxów. Parz wyobraził sobie fontanny magmy, formowane i poddawane niewyobrażalnym ciśnieniom, implodowane w strumień osobliwości potężnymi polami… Ziemiostatek wzbudził w nim podziw.
— Jest śmiały, zuchwały, pomysłowy… Jesteś z tego dumny.
— Dlaczego nie?
— Parz wzruszył ramionami. — W skrajnie trudnych warunkach ludzie dokonali wspaniałego wyczynu. Już to, co udało się osiągnąć tym buntownikom…
— Nie wyobrażaj sobie za wiele — warknął qax. — Nie stanowi żadnego zagrożenia dla trwałości okupacji. Mimo całej pomysłowości jego konstrukcji mamy do czynienia z pojedynczą, skleconą w pośpiechu tratwą, z trudem zachowującą integralność strukturalną. Zbudowaną ukradkiem niczym nora ściganego zwierzęcia. Gdzie tu powód do dumy?
— Może buntownicy postrzegają siebie jako ścigane zwierzęta — podsunął Parz.
Qax zawahał się na chwilę.
— Twój podziw dla tych zbrodniarzy jest interesujący — stwierdził delikatnym tonem.
— Och, nie musisz się niepokoić — odparł Parz ze śladowym obrzydzeniem względem siebie. — W gębie mocny ze mnie buntownik. Zawsze lak było. Ale kiedy trzeba działać, to już zupełnie inna para kaloszy.
— Wiem. Nieobcy mi jest ten aspekt twojej osobowości. Podobnie jak mojemu poprzednikowi.
— Czyżbym był aż tak przewidywalny?
— Jest to czynnik podnoszący w naszych oczach twoją użyteczność — powiedział qax.
Zza zakrzywionego kadłuba splina wyłonił się kolejny statek. Spoglądając przez soczewkę splina, Parz skonstatował, że tym razem mieli do czynienia z pojazdem charakterystycznym dla tego okresu: przysadzistą, niezgrabną konstrukcją, pomalowaną w jaskrawe barwy, unoszącą się przed okiem splina niczym owad. Sensory wykryły obecność całej flotylli podobnych barek zgromadzonych wokół portalu Złącza. Jak dotąd żadna z nich nie poczyniła najmniejszych wrogich kroków wobec splina — a raczej nie próbowała tego uczynić.
— Nie martwią cię te miejscowe statki? — zapytał Parz.
— Nie mogą wyrządzić nam krzywdy — stwierdził qax, najwyraźniej zupełnie nie zainteresowany taką ewentualnością. — Możemy sobie pozwolić na krótki postój i kontrolę wszystkich systemów splina przed lotem w superprzestrzeni na drugi kraniec systemu.
— Qaxie — uśmiechnął się Parz — słuchając twoich słów, wydaje mi się, że słyszę głos dowódcy dwudziestowiecznego lotniskowca atomowego, z pogardą lekceważącego kolorowe dłubanki wyspiarzy dryfujące po morzu w jego kierunku. A jednak nawet najbardziej prymitywna broń jest władna zabijać… I zastanawiam się, dlaczego nas jeszcze nie zaatakowali.
Przycisnął twarz do rogówki i rozejrzał się wokół siebie. Teraz, gdy ich szukał, przekonał się, jak wiele tych dziwnych, miejscowych statków krążyło w okolicy, i jak bardzo różniły się kształtem. Przypomniał sobie, że w tym okresie sytuacja polityczna była raczej chaotyczna. Być może te okręty reprezentowały różne ośrodki władzy. Rządy księżyców, planet wewnętrznych, samej Ziemi, jak również i centralnych, międzynarodowych agencji… Być może nie istniała jeszcze wojskowa koalicja. Może nie miał kto dowodzie atakiem na tego splina.
Mimo to pobłażliwość qaxa irytowała Parza.
— Nie obawiasz się przynajmniej, że te statki ogłaszają teraz alarm w całym systemie? Może planety wewnętrzne zdołają zgromadzić większą siłę uderzeniową? — dodał posępnie. — A jeśli damy im czas na przygotowanie…
— Jasofcie Parz — odparł qax ze śladowym zniecierpliwieniem. — Twoje fantazje o śmierci zaczynają mnie nużyć. Nie zarejestrowałem żadnego z owych straszliwych sygnałów ostrzegawczych, za którymi najwyraźniej tęsknisz.
Parz zmarszczył czoło, odruchowo drapiąc się po policzku przez grubą, przezroczystą warstwę plastiku maski.
— Ta sytuacja jest dla mnie niezrozumiała, nawet biorąc pod uwagę rozdrobnienie struktur politycznych. Przyjaciele przebywają w tej rzeczywistości od roku. Mieli dosyć czasu, by ostrzec ludzkość tej epoki, skoordynować i zgromadzić jakieś siły, by stawić wam czoło… może nawet i zamknąć portal Złącza.
— Nie znajduję żadnych dowodów na jakiekolwiek skoordynowane działanie — odparł qax.
— No, właśnie. Czy to możliwe, by Przyjaciele nie ostrzegli tutejszych mieszkańców? Może nawet się jeszcze z nimi nie skomunikowali? — Parz nadal dostrzegał statek Przyjaciół na tle Jowisza, wyspę zieleni na różowym morzu. Co zamierzali buntownicy? Musieli przecież mieć jakiś plan, gdy dokonywali desperackiej ucieczki do tego czasu… lecz najwyraźniej nie odczuwali potrzeby pozyskania pomocy ludzi z tego okresu do jego realizacji.
Parz spróbował wyobrazić sobie, w jaki sposób garstka buntowników na jednym zaimprowizowanym statku mogła mieć nadzieję na zadanie ciosu potędze międzygwiezdnej z czasów odległych o piętnaście stuleci.
— To nie ma większego znaczenia — mruknął qax; jego bezcielesny głos brzęczał niczym owad gdzieś pod oczami Parza. — Drugi statek floty okupacyjnej jest oddalony zaledwie o kilka minut od pojazdu buntowników. Ta absurdalna historia dobiega już końca.
— Michaelu Poole, Miriam.
Poole oderwał wzrok od zdumiewającego widoku na niebie. Obok nich stała Shira. Poole spostrzegł, że zwyczajowa pustka malująca się na jej kościstej twarzy zakłócona była niezwyczajnym ściągnięciem ust, bladością rozszerzonych nozdrzy. Za jej plecami trwała ożywiona krzątanina: Przyjaciele z minikomparni i innym sprzętem w dłoniach biegali po sztywnej trawie, gromadząc się przy głazach w centrum pojazdu.
— Shira — warknęła Berg — to splińskie okręty wojenne.
— Zdajemy sobie sprawę z tego, co się dzieje, Miriam.
— To co, do cholery, zamierzacie z tym zrobić?
Shira zignorowała ją i zwróciła się do Poole'a.
— Musisz pozostać we wnętrzu tipi — powiedziała. — Powierzchnia ziemiostatku nie jest już bezpiecznym miejscem. Materiał konstrukcyjny xeelee osłoni cię przed…
Читать дальше