Walczyli zaciekle prawie do północy. Gurgeh nieznacznie zwyciężył. Spał siedem godzin i gdy się obudził, miał tylko czas na przygotowanie się do zawodów. Zsyntetyzował ulubiony w Kulturze śniadaniowy narkotyk „Kęs” i po przybyciu na miejsce z pewnym rozczarowaniem stwierdził, że Ram jest bardziej rześki niż on.
Gra była wojną na wyczerpanie; ciągnęła się również po południu, jednak Ram nie zaproponował kontynuowania jej wieczorem. Przed snem Gurgeh kilka godzin omawiał strategię ze statkiem, a potem, by uwolnić swój umysł, oglądał telewizję publiczną Imperium.
Nadawano programy przygodowe, dokumentalne, konkursy, komedie, wiadomości. Szukał informacji na temat swojej gry, ale dzisiejsza partia była dość nudna, więc nie poświęcono jej zbyt wiele miejsca. Zauważył, że media odnoszą się do niego coraz mniej przychylnie. Może nawet żałowały, że początkowo zaangażowały się po jego stronie, gdy podczas pierwszej rundy krytykowały zmasowany nań atak.
Przez następnych pięć dni agencje informacyjne nieżyczliwie wyrażały się o „Obcym Gurgeyu” — nazwisko Gurgeha wymawiano niepoprawnie, gdyż eański nie posiadał tej subtelności fonetycznej co marain. Partie wstępne zakończyły się niemal remisem, potem na Planszy Pochodzenia Gurgeh pokonał Rama, choć na pewnym etapie gry źle mu się wiodło, przegrał natomiast na Planszy Formy najmniejszą możliwą liczbą punktów.
Media natychmiast uznały Gurgeha za groźbę dla Imperium i dla dobra wspólnego rozpoczęły kampanię, by wydalić go z Ea. Podawały, że telepatycznie komunikuje się z „Czynnikiem Ograniczającym” lub z robotem Flere-Imsaho, że używa ohydnych narkotyków, które przechowuje w jaskini występku na dachu Grand Hotelu; wreszcie ujawniono — jakby dopiero teraz to odkryto — że potrafi syntetyzować narkotyki w swym organizmie (prawda), używając gruczołów pobranych od niemowląt w czasie odrażających, prowadzących do śmierci operacji (fałsz). Narkotyki te robią z niego albo superkomputer, albo kosmicznego maniaka seksualnego (według niektórych dziennikarzy i jedno, i drugie).
Jedna z agencji opublikowała Zasady Gurgeha, przekazane przez statek i zarejestrowane w Biurze Mistrzostw. Są wykrętne i nieszczere, typowe dla Kultury, twierdzono; sprzyjają anarchii i rewolucji. Uniżenie zwracano się do cesarza, by „coś wreszcie zrobił” z tą Kulturą; oskarżano admiralicję o to, że od dziesięcioleci wiedząc o tej bandzie obleśnych zboczeńców, nie pokazała im, kto tu rządzi i nie zgniotła ich całkowicie; jedna z agencji wysunęła nawet przypuszczenie, że w admiralicji nie wiedzą, gdzie znajduje się macierzysta planeta Kultury. Wznoszono modły, by Lo Wescekibold Ram zmiótł Kosmitę Gurgeya z Planszy Przemiany, tak jak pewnego dnia flota eańska zmiecie zgniłą, socjalistyczną Kulturę. Nakłaniano Rama do zastosowania, w razie potrzeby, opcji fizycznej; wszyscy by się przekonali, z czego jest zrobiony ten mięczakowaty Kosmita — może nawet w dosłownym sensie!
— Mówią to poważnie? — Gurgeh odwrócił się od ekranu i spojrzał na dronę.
— Śmiertelnie poważnie — odparł Flere-Imsaho.
Gurgeh zaśmiał się, kręcąc głową. Zwykli ludzie muszą być nadzwyczaj głupi, jeśli wierzą w te nonsensy, pomyślał.
Po czterech dniach gry na Planszy Przemiany zwycięstwo przechylało się na stronę Gurgeha. Zaniepokojony Ram konsultował się ze swymi doradcami i Gurgeh oczekiwał, że po popołudniowej sesji przeciwnik zrezygnuje, jednak Ram chciał walczyć dalej. Postanowili odłożyć wieczorną rozgrywkę do dnia następnego.
Wielki namiot falował lekko w ciepłym wietrze. Flere-Imsaho podleciał do Gurgeha przy wyjściu. Pequil torował drogę do samochodu wśród tłumu osób, chcących zobaczyć kosmitę. Rozległy się okrzyki wrogie Gurgehowi, ale również gdzieniegdzie wiwatowano na jego cześć. Ram z doradcami już wcześniej opuścili namiot.
— Widzę chyba w tłumie Shohobohauma Za — powiedział drona, gdy czekali przy wyjściu.
Świta Rama nadal tłoczyła się przy końcu przejścia wśród rozdzielonych gapiów, pilnowanych przez dwa rzędy policjantów.
Gurgeh spojrzał na maszynę, potem na trzymających się pod ręce policjantów. Nadal czuł napięcie, jego układ krwionośny przesycony był rozmaitymi chemikaliami. Jak mu się juz to niekiedy zdarzało, wszystko wokół wydawało mu się teraz fragmentem gry: ludzie rozstawieni jak figury, pogrupowani w zależności od tego, kto kogo atakuje; wzór na markizie przypominał prostą szachownicę, podpierające maszty były jak źródła energii, z których mogły czerpać pomniejsze bierki w przełomowych momentach gry; ludzie i policja utworzyli formacje na podobieństwo jakiegoś koszmarnego manewru okrążającego. Wszystko było grą, wszystko dawało się tak zinterpretować, przetłumaczyć na język walki i ocenić w ramach struktury, jaką gra narzuca umysłowi.
— Za? — Gurgeh spojrzał tam, gdzie wskazywało pole drony, ale nie dostrzegał ambasadora.
Ostatni członkowie z ekipy Rama opuścili chodnik i wsiedli do samochodów. Teraz Pequil i Gurgeh ruszyli między dwoma rzędami umundurowanych mężczyzn. Dziennikarze wycelowali w Gurgeha kamery, posypały się pytania. Ktoś w tłumie zaśpiewał ochryple i Gurgeh zobaczył nad głowami ludzi powiewający transparent: „Obcy do domu”.
— Nie jestem tu lubiany — powiedział do drony.
— Nie jesteś — potwierdził Flere-Imsaho.
W dwóch posunięciach — Gurgeh rozpatrywał sytuację jako gracz, choć równocześnie rozmawiał z droną — znajdę się w pobliżu… musiał jednak dokładniej zanalizować problem… czegoś złego, nieuporządkowanego… coś się nie zgadzało w trzyosobowej grupie, którą miał właśnie minąć po lewej stronie, jakieś fantomatyczne figury ukryte na obszarze leśnym… nie potrafił sprecyzować, co tak go niepokoi w tej grupie, ale wiedział — gdy pierwszy plan umysłu zajęła intuicja gry — że nie zaryzykuje i nie postawi tam bierki.
…jeszcze pół kroku…
…i zdał sobie sprawę, że tą bierką jest on sam.
Zobaczył, jak grupa rusza i dzieli się. Odwrócił się i automatycznie schylił — był to oczywisty ruch, odpowiadający posunięciu zagrożonej figury o dużej bezwładności, której nie można zatrzymać ani cofnąć przed takim atakiem.
Rozległo się kilka głośnych trzasków. Trzyosobowa grupa rzuciła się ku niemu, przerywając policyjny łańcuch, jakby tworzyła złożoną bierkę, rozpadającą się nagle na poszczególne części. Gurgeh, schylony, zanurkował i potoczył się. Jak uświadomił sobie z pewnym zadowoleniem, był to niemal doskonały odpowiednik bierki-zawalidrogi, związującej lekką figurę napastnika. Dostał niezbyt mocnego kopniaka, a potem poczuł na sobie ciężar i usłyszał dalsze głośne dźwięki. Coś upadło mu na nogi.
To było jak przebudzenie.
Został zaatakowany. Błyski, wybuchy. Ludzie rzucali się na niego.
Usiłował się wyswobodzić spod ciepłego, zwierzęcego ciężaru osoby, która się o niego potknęła. Ludzie krzyczeli, policja szybko ruszyła do działania. Pequil leżał na ziemi. Za stał w pobliżu z niewyraźną miną. Ktoś wrzeszczał. Nigdzie nie było widać Flere-Imsaho. Gurgeh poczuł, jak coś ciepłego przesącza mu się przez nogawkę.
Wyswobodził się spod leżącego na nim ciała. Zrobiło mu się słabo na myśl, że ta osoba — mężczyzna lub apeks — może być martwa. Shohobohaum Za i policjant pomogli mu wstać. Ludzie wokół nadal krzyczeli, ktoś ich odsuwał lub odsuwali się sami, oczyszczając miejsce wypadku. Na ziemi leżały ciała, niektóre umazane jasną, czerwonopomarańczową krwią. Pod Gurgehem ugięły się nogi.
Читать дальше