Gurgeh pogłaskał At-sen po plecach.
Złożyła mu głowę na ramieniu. Czuł jej ciepłe usta na karku. Inclate wstała, zamknęła drzwi, a potem dołączyła do kobiety i mężczyzny przy łóżku. Zrzuciła tęczową suknię na lustrzaną podłogę, tworząc opalizującą kałużę barw.
Shohobohaum Za pojawił się tam po chwili — kopniakiem otworzył drzwi i wkroczył do wyłożonego lustrami pomieszczenia. Stanął inteligentnie na środku, tak że zmultyplikowana grupa iluzorycznych Shohobohaumów powielała się nieskończenie w oszukanej przestrzeni. Rozejrzał się gniewnie, ignorując ludzi na łóżku.
Inclate i At-sen zamarły, przestały odpinać klamry i guziki Gurgehowych szat. Gurgeh przestraszył się, ale natychmiast przyjął dystyngowany wyraz twarzy. Za patrzył na ścianę, przy której stało łóżko. Gurgeh odwrócił się i też tam spojrzał — zobaczył swe własne odbicie: ciemną twarz, zmierzwione włosy, rozchełstane ubranie. Za przeskoczył łóżko i kopnął w ścianę.
Dźwiękowi tłuczonego szkła towarzyszyły piski kobiet. Kaskada lustrzanych odłamków spadła na podłogę, odsłaniając ciemny, wąski pokój i małą maszynę stojącą na trójnogu. Obie przyjaciółki zerwały się z łóżka i uciekły; Inclate w biegu podniosła z podłogi swą sukienkę.
Za zdjął z trójnoga małą kamerę.
— Na szczęście ma tylko nagrywanie, bez nadawania — stwierdził, oglądając urządzenie. Wepchnął kamerę do kieszeni. Wyszczerzył zęby w uśmiechu i zwrócił się do Gurgeha:
— Schowaj swój przyrząd do kabury, graczu. Musimy zwiewać. Pobiegli w zielonkawy korytarz w kierunku tych samych kręconych schodów, którymi uciekł prześladowca At-sen. Za pochylił się i podniósł pistolet apeksa. W dwie sekundy obejrzał broń, wypróbował, po czym odrzucił. Dotarli do spiralnych schodów i ruszyli w górę.
W następnym korytarzu, gdzie panował brązowy mrok, dochodziło z sufitu dudnienie muzyki. Dwaj postawni apeksowie wyłonili się z naprzeciwka. Za wyhamował z poślizgiem i zawrócił. Pchnął Gurgeha, znów wbiegli po schodach, aż wychynęli w ciemnym pomieszczeniu pulsującym głośną muzyką. Z boku zobaczyli światło, usłyszeli tupot na stopniach. Za odwrócił się i wymierzył kopniaka w kierunku czarnej studni klatki schodowej, powodując łomot i wybuch wrzasku.
Wąski, niebieski promień wytrysnął z klatki schodowej i gdzieś nad głowami ludzi wybuchł iskrami i żółtymi płomieniami. Za się usunął.
— Pieprzona artyleria. — Skinął na Gurgeha. — Wychodzimy na scenę, maestro.
Wbiegli na zalane światłem podium. Pulchny mężczyzna usłyszał tupot za kulisami i spojrzał na nich z oburzeniem. Widownia ciskała przekleństwa. Nagle z twarzy posiniaczonego artysty zniknęła złość, a pojawiło się oszołomienie.
Gurgeh omal nie upadł; stanął i zamarł jak kamień.
…patrzył, patrzył i widział własną twarz.
Dwukrotnie większą od naturalnej, namalowaną krwawą tęczą na torsie osłupiałego artysty. Gurgeh wpatrywał się w ten wizerunek, a zdumienie na jego twarzy odzwierciedlało się na pucołowatym obliczu artysty.
— Jernau, nie czas teraz na sztukę. — Za pociągnął Gurgeha na przód sceny, zepchnął go i dał nura za nim.
Wylądowali na protestujących azadiańskich mężczyznach, kilku powalili na ziemię. Za pomógł Gurgehowi wstać, ale uderzono go w tył głowy i sam omal nie upadł. Odwrócił się z wyciągniętą nogą, następny cios przyjął na bark. W tym zamieszaniu Gurgeha szarpnięto i obrócono — znalazł się naprzeciw potężnego Azadianina o wściekłej, pokrwawionej twarzy. Mężczyzna wyciągnął pięść; „kamień!”, pomyślał Gurgeh, pamiętając grę w żywioły.
Azadianin poruszał się jak na zwolnionym filmie. Gurgeh miał czas na obmyślenie akcji.
Wpakował przeciwnikowi kolano w krocze, a nadgarstek w twarz. Mężczyzna upadł, Gurgeh odepchnął go, uchylił się przed ciosem innego napastnika. Widział, jak Za wali łokciem w głowę jakiegoś Azadianina.
Potem znowu pędzili. Za ryczał i machał rękoma, torując sobie drogę do wyjścia. Gurgeh miał ochotę się śmiać, ale taktyka Shohobohauma okazała się bardzo skuteczna. Tłum się rozstępował jak woda przed dziobem łodzi.
Usiedli w małym, pozbawionym sufitu barze, głęboko w labiryncie głównej galerii. W górze widzieli białe kredowe sklepienie. Shohobohaum rozmontował kamerę, którą znalazł za lustrzanym przepierzeniem, rozdzielał delikatne części brzęczącym instrumentem wielkości wykałaczki. Gurgeh przecierał sobie draśnięcia na policzku — pokiereszował się trochę, gdy Za zrzucił go ze sceny.
— Tak, to moja wina, graczu. Powinienem to przewidzieć. Brat Inclate pracuje w służbie bezpieczeństwa, a At-sen ma kosztowne nałogi. Miłe dziewczynki, ale to złe połączenie. Nie o to prosiłem. Miałeś szczęście, że jedna z moich ślicznotek upuściła łupkową kartę i bez niej w ogóle nie chciała się bawić. No cóż, pół pieprzenia lepsze niż nic.
Wyciągnął z obudowy kamery kolejny mały element. Rozległ się trzask i coś błysnęło. Za spojrzał niezdecydowanie na dymiącą obudowę.
— Skąd wiedziałeś, gdzie nas szukać? — spytał Gurgeh. Czuł się głupio, choć nie był zbyt zażenowany.
— Znajomość rzeczy, wyczucie i szczęście, graczu. W tym klubie są rozmaite miejsca. Do jednych idziesz, gdy chcesz kogoś popieprzyć, do innych, gdy chcesz kogoś wypytać, okraść lub… zrobić zdjęcie. Miałem tylko nadzieję, że tym razem było to tylko „światło — kręcimy”, a nie coś gorszego. — Potrząsnął głową i spojrzał na kamerę. — Powinienem to jednak przewidzieć. Domyślić się. Cholera, staję się zbyt ufny.
Gurgeh wzruszył ramionami. Sączył gorący alkohol i przyglądał się gasnącej świecy, stojącej przed nim na kontuarze.
— Wrobiono mnie. Ale kto? — Spojrzał na Shohobohauma. — Dlaczego?
— Państwo — odparł Za, dłubiąc w kamerze. — Chcą mieć coś na ciebie w razie czego.
— W razie czego?
— W razie gdybyś ich zaskoczył i dalej wygrywał. To ubezpieczenie. Słyszałeś o tym. Nie? Nic nie szkodzi. To jak hazard a rebours. — Za trzymał kamerę jedną ręką i cienkim szpikulcem podważał obudowę. Pokrywka odskoczyła. Shohobohaum z zadowoloną miną wyjął ze środka krążek wielkości monety, który w świetle pobłyskiwał perłowo. — Twoje zdjęcia z urlopu — powiedział do Gurgeha.
Wyregulował coś na końcu wykałaczki i krążek przywarł do ostrza instrumentu jakby przyklejony. Uniósł krążek nad płomień świecy i trzymał tam przez chwilę. Skwierczenie, dym, syk i ciemne płatki spadły na wosk.
— Przepraszam, Gurgeh, że nie mogłem ci tego dać na pamiątkę.
— I tak wolałbym o tym zapomnieć.
— Nie przejmuj się. Dorwę te dziwki. Są mi winne jeden raz za darmo. W zasadzie nawet kilka razy. — Za zdawał się cieszyć tą myślą.
— I to wszystko?
— Przecież tylko grały swoją rolę. Bez złośliwości. Zasłużyły najwyżej na klapsa. — Za lubieżnie zamrugał.
Gurgeh westchnął.
Poszli potem do galerii tranzytowej, by przywołać samochód. Za pomachał do kilku potężnych, posępnych mężczyzn i apeksów, czekających w żółto oświetlonym tunelu, i rzucił jednemu z nich szczątki kamery. Apeks schwycił je i odwrócił się wraz z pozostałymi osobami.
Samochód podstawiono po kilku minutach.
— Która to godzina? Wiesz, ile na ciebie czekałem? Przecież jutro masz grać. Spójrz tylko na swoje ubranie! I gdzie cię tak podrapano?
— Maszyno. — Gurgeh ziewał, rzucając marynarkę na fotel w saloniku. — Odpieprz się.
Читать дальше