Na tym etapie swego życia Marek Kreegan stanął zapewne przed identycznym problemem i doszedł do wniosków, do których i ja powinienem dojść. Byliśmy przecież bardziej podobni do siebie niż pierwotnie sądziłem i nasze losy wydawały się jakoś ze sobą związane. Cóż takiego posiadał on, czego ja nie miałem? Naturalnie, doświadczenie. Sam dotarł do szczytów władzy. Ja byłem już panem, chociaż nie byłem jeszcze ekspertem w żadnej konkretnej dziedzinie. Następnym w hierarchii, formalnie rzecz ujmując, był rycerz. Po rycerzu, książę. A w końcu, jeśli zyskam odpowiednie doświadczenie, z księcia mogę stać się władcą.
Po raz pierwszy zacząłem troszeczkę rozumieć Marka Kreegana. Prawdopodobnie nie przybył on na Lilith po to, by ją zagarnąć i kontrolować. Został lordem Lilith, jednym z Czterech Władców Rombu, dlatego iż nie miał kwalifikacji, by robić cokolwiek innego. Choć brzmi to absurdalnie, taka właśnie musiała być prawda. Przypomniały mi się słowa Kronlona: Żaden z nas nie ma wyboru.
Minęło dwanaście tygodni od naszego przybycia do dziedziny Moab, a już zacząłem sobie uświadamiać, że niewiele więcej mogą mnie tutaj nauczyć. Następny krok zależał teraz ode mnie, a moje przeznaczenie leżało gdzie indziej. Dowiedziałem się bardzo dużo o sobie samym, ale nie dowiedziałem się prawie nic na temat celu, w jakim mnie tutaj przysłano. Nie wiedziałem absolutnie nic o obcych; nie wiedziałem nawet, jak obecnie wygląda Marek Kreegan. By poczynić jakieś postępy, musiałbym teraz zostać rycerzem, a do tego potrzebna mi była armia i doradcy dobrze zorientowani w tutejszych układach.
Poszukałem ojca Bronza.
Ksiądz był w dobrej kondycji fizycznej i robił wrażenie wypoczętego, jak również zadowolonego z naszego spotkania. Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym uściskaliśmy się serdecznie. Zorientowałem się szybko, że chociaż trzymał się z daleka ode mnie, to jednak pilnie śledził moje postępy.
— Tak więc… jesteś już panem, z potencjalnymi widokami na władcę! — powiedział śmiejąc się. — Powiedziałem ci, żebyś o mnie pamiętał, kiedy już przejmiesz władzę!
Również się roześmiałem.
— To nie nastąpi tak prędko — odparłem. — Marek Kreegan jest już w podeszłym wieku, może go więc nie być już na tym świecie, kiedy nabiorę tyle pewności siebie, by rzucić mu wyzwanie. A przecież muszę uczynić pierwszy krok i dlatego potrzebna mi jest pomoc.
— To znaczy, że zamierzasz zostać rycerzem — powiedział jakby nigdy nic. — Domyślałem się tego. Niestety, normalna droga do tego stanowiska jest dla ciebie zamknięta. Nie możesz bowiem terminować u któregoś z rycerzy jako pan i czekać na właściwy moment. Żaden cię nie przyjmie.
— Myślałem o tym — poinformowałem go. — Będę to musiał osiągnąć za jednym uderzeniem. Będę zmuszony wystąpić przeciwko zorganizowanej sile, pokonać ją i rzucić wyzwanie konkretnemu rycerzowi.
— Niezła sztuczka — przyznał Bronz. — A skąd zamierzasz wziąć wojowników, by wejść frontowymi drzwiami?
— Myślałem też o tym. Wydaje mi się, że mam tylko jedną drogę i potrzebuję twojej pomocy. Obydwaj obserwowaliśmy, kilka tygodni temu, jak stosunkowo niewielka i nieuzbrojona grupa prowadzi walkę i zwycięża z elitarną jednostką. Sądzę, iż gdyby wszystkie wzięły w tym udział zdolne byłyby pokonać armię.
— Możliwe — odpowiedział w zadumie — ale ona nigdy na to nie pójdzie. Użyć swej siły, by mężczyzna mógł rządzić? Poznałeś przecież Sumiko.
— Owszem, poznałem. Poznałem i przestudiowałem. Myślę, iż aż ją świerzbi, żeby sobie powalczyć. Sądzę, że w tym celu tutaj przybyła, żeby udoskonalić własne metody. Myślę, że z radością powitałaby możliwość ich wypróbowania.
— Bardzo prawdopodobne — powiedział. — Ale dla samej rozróby, czy też żeby sprawdzić swoje teorie w praktyce. Jednak nie dla ciebie, mój chłopcze. Nie dla ciebie.
— A jeśli tym testem miałaby być dziedzina Zeis?
Stał chwilę niemy, ogłuszony tym pomysłem. Wreszcie powiedział:
— Nie szukasz łatwego wyjścia, prawda? Zeis nie jest małą, słabiutką dziedziną; jest jedną z większych. Wystarczająco ważną, by lądował tam prom i stąd te wszystkie ważne persony, które tam goszczą. A poza tym, jest tam armia Artura, na własnym terenie. Pamiętasz topografię terenu i rozkład zamku?
— Pamiętam. Mimo wszystko to musi być Zeis. Podejrzewam, iż doktor Pohn jest tym obiektem jej nienawiści, który mógłby ją tam przyciągnąć. A jeśli chodzi o położenie, to Zeis jest dostatecznie blisko, by nie sprawiać szczególnych problemów logistycznych.
Rozważał tę propozycję.
— Może i da się namówić — przyznał — ale czy ty jesteś pewien, że sobie z nią poradzisz? Jeśli już będzie walczyć o Zeis i wygra, to czy sądzisz, że przekaże ci kontrolę nad tą dziedziną?
— Nie wiem — odpowiedziałem całkiem szczerze. — Nie wiem nawet, czy uda się jej pokonać bossa Tiela. Nigdy go nie spotkałem. Mimo to uważam, że muszę spróbować.
— Ja też tak sądzę — powiedział Bronz bardziej do siebie niż do mnie. — No cóż. Skontaktuję się z Sumiko i spróbuję wybadać, czy ona to kupi, albo czy przynajmniej zgodzi się o tym porozmawiać. Skontaktuję się również z księciem Kisornem. Może go przekonam, żeby pozwolił ci popróbować.
— A co z Markiem Kreeganem? Czy będzie się trzymał na uboczu? Jakby nie było, to przecież on ustalił cenę na moją głowę.
— Och, jestem pewien, że Kreegan nie będzie się wtrącał — powiedział ojciec Bronz z przekonaniem. — Będzie ciekaw, cóż takiego potrafisz na tym etapie, żeby ocenić, jakie stanowisz zagrożenie dla niego i jego władzy. Jeśli namówimy Sumiko i jeśli ona pokona Tiela, i jeśli ty potrafisz ją pokonać, dopiero wówczas będziesz miał czas, żeby zamartwiać się Kreeganem. Jesteś pewien, że chcesz to wszystko rozpocząć? Jest tyle niewiadomych, a kiedy już zaczniesz, nie będziesz mógł się zatrzymać. Będziesz inicjatorem rozgrywki i weźmiesz za nią odpowiedzialność.
— Czy uważasz, że jestem szalony? — spytałem go. — Sądzisz, że powinienem tu osiąść na stałe, przeczytać te wszystkie książki, założyć rodzinę i powiedzieć: do diabła z tym wszystkim?
— Ja nic takiego nie powiedziałem — odparł Bronz tonem, który sugerował coś przeciwnego.
— Nie mogę — powiedziałem. — To niezgodne z moim charakterem.
— Zobaczymy. — Ojciec Bronz westchnął głęboko. — Puszczę teraz w ruch całą machinę, I niech Bóg ma litość nad twoją duszą.
Rozdział dwudziesty
NARADA WOJENNA
Wszystko przebiegło tak łatwo i tak szybko, że wydało mi się to nawet podejrzane.
Wioska czarownic nie zmieniła od czasu, kiedy w niej przebywałem, chociaż teraz byłem o wiele bardziej uwrażliwiony na całe otaczające mnie środowisko wardenowskie i dlatego wszystko wyglądało trochę inaczej. Odczuwałem łagodne, aczkolwiek nieprzyjemne zawroty głowy, których w żaden sposób nie mogłem zidentyfikować. Ojciec Bronz poinformował mnie, że odczuwał podobne po swojej pierwszej tutaj wizycie i że jest to skutek uboczny procesu, dzięki któremu Sumiko O’Higgins pozostawała ukryta, w razie potrzeby, przed światem.
— Robią to na zmiany — powiedział. — Jedna z nich, w randze pana, i dwanaście innych dziewcząt, napojonych sokiem Sumiko, pełnią stałą i czujną straż. Nic, z wyjątkiem kamery na satelicie, nie jest w stanie ujrzeć tego, co tutaj się znajduje, a i kamera niewiele pomoże, bowiem miejsce to jest świetnie zakamuflowane od góry, między innymi kilkoma zniekształcającymi warstwami inwersyjnymi. Dlatego zresztą je wybrała.
Читать дальше