— Taka jest Lilith — powiedział filozoficznie. — To ja wykonywałem całą tę administracyjną robotę dla tej planety, a mimo to byłem jedynie jego podnóżkiem. Nie, synu, nie darzyłem specjalnym uczuciem Marka Kreegana.
— Cal jest teraz władcą! — zawołała Ti.
Poczułem w tym momencie, jak znowu wyrywa ode mnie moją moc, ale tym razem wiedziałem już, co się dzieje i potrafiłem to zablokować.
Kobe pokręcił powoli głową.
— Nie, ambitna mądralo. Nie jest władcą. To nie on zabił Marka Kreegana, lecz ty. Wątpię, by był on w stanie zebrać w sobie aż tyle nienawiści. Nie, to stanowisko pozostaje nie obsadzone i czeka na kogoś, kto nie tylko będzie rościł sobie do niego prawo, ale potrafi je także utrzymać. A to zajmie całe tygodnie, o ile nie więcej. Tymczasem ja będę pełnił jego obowiązki. — Westchnął. — Niech to wszyscy diabli. Podejrzewam, że będę teraz musiał osobiście wziąć udział w tej konferencji.
Ti zapłonęła gniewem, ale zdławiłem jej furię. Wiedziałem, iż za kilka godzin napój przestanie działać. Tymczasem jednak muszę mieć na nią oko.
Ciągle jeszcze lekko ogłuszony wydarzeniami, zwróciłem się do niej:
— Nie masz już więcej tego soku, prawda?
Popatrzyła na mnie wzrokiem urażonej niewinności i odparła.
— Czyż mogłabym cię okłamywać?
Mężczyzna powoli dochodził do siebie, nie całkiem jeszcze świadom, kim jest i gdzie się znajduje. Zdjął hełm i po — masował skronie. Dręczył go nieznośny ból głowy.
Rozglądał się po kabinie kontrolnej przez jakiś czas, jakby nie wierzył, iż jest w niej rzeczywiście, że jest na statku, w swoim własnym laboratorium, a nie gdzieś tam w dole, na Lilith.
W końcu jednak doszedł do siebie i odzyskał poczucie rzeczywistości.
— Komputer?
— Gotów — odpowiedział mu spokojny, męski głos.
— Posiadasz już nie tylko dane podstawowe, ale również te, które uzyskałeś przeze mnie — zauważył. — Jakie wnioski?
— Po raz pierwszy potwierdzają się związki pomiędzy obcymi i władcami Rombu — odpowiedział komputer. — Jest także mnóstwo danych, które stwarzają więcej pytań niż udzielają odpowiedzi. Przynajmniej na razie… ale jest już następne sprawozdanie. Chciałbym zwrócić uwagę, że Marek Kreegan wiedział jedynie o Calu Tremonie, co może oznaczać, iż nie podejrzewają istnienia pozostałych trzech.
— To już jest coś — przyznał zrzędliwie. — Wspomniałeś następne sprawozdanie?
— Tak. Z Cerbera. Z powodu szczególnej natury tamtejszych komórek wardenowskich, komunikowanie się za pomocą połączenia organicznego było niemożliwe, wobec czego agentowi zapisano w mózgu rozkaz złożenia raportu, kiedy to tylko będzie możliwe i natychmiastowego wymazania tego faktu z pamięci. Wydaje się, iż jest tutaj pełne sprawozdanie. Czy mam je przedstawić?
— Tak… nie! — rzucił gniewnie. — Daj kawałek.
— Jeśli boli pana głowa i odczuwa pan zmęczenie, mogę podać niezbędne środki w okienku numer dwa.
Skinął głową.
— Dobrze, byle nie za dużo.
Nie mógł przecież powiedzieć komputerowi, że nieważny jest ból głowy, nieważne zmęczenie, że nic z tych rzeczy nie jest naprawdę istotne. Martwił się bowiem czymś znacznie głębszym, znacznie bardziej niepokojącym.
Calu Tremonie, zastanawiał się, czy rzeczywiście jesteś mną? Czy ja zachowałbym się w ten sposób, czy w ten sposób bym postępował? Dlaczego jesteś dla mnie kimś obcym, Calu Tremonie? Czyż nie jesteś moim bliźniakiem?
Niepokoiła go również wizja Konfederacji przedstawiona przez Marka Kreegana, choć nie aż tak bardzo. Przecież to nie do pomyślenia, żeby tak sądzić. Wszystko byłoby wówczas kłamstwem i żartem. To nie do zaakceptowania.
Z drugiej strony, powiedział sobie, to może być jakiś rodzaj umysłowej aberracji. Ciało Cala Tremoma, jego hormony, cokolwiek, mogło wpłynąć na stan umysłowy. Musiało wpłynąć.
Nagle, zamiast obawiać się sprawozdania z Cerbera, poczuł, że musi je natychmiast poznać. Musi wiedzieć. Czy Cal Tremon był rzeczywiście jakąś aberracją… czy też on widzi prawdziwego siebie?
Jeśli tak jest, to czy może spojrzeć prosto w twarz temu obcemu odbitemu w czterech lustrach?
Usiadł wygodnie i pociągnął trochę napoju z pojemnika.
— W porządku. Puść zapis z Cerbera.
— Wykonuję — odezwał się komputer. — Włączam zapis. Pozwalam sobie jednak zwrócić uwagę, iż byłoby o wiele wygodniej, gdyby zechciał pan włożyć hełm.
Westchnął, sięgnął po delikatną i kruchą koronę zwaną hełmem, nałożył ją na głowę, poprawił kilkakrotnie jej położenie i przyjął możliwie najbardziej wygodną pozycję, zastanawiając się przez cały czas, dlaczego tak bardzo drżą mu dłonie.
Lustro, lustro, w mym umyśle…
Czyż mógłbym cię okłamywać?
KONIEC tomu 1