— Do pewnego stopnia mogę się z tobą zgodzić — przyznałem — jednak przywództwo można osiągnąć, jeśli się bardzo tego chce.
Ponownie się roześmiał.
— Czyżby? Tak sądzisz? Myślisz, że jesteś tu gdzie jesteś dzięki sile woli i poświęceniu? Do diabła, człowieku, wyhodowano cię do tego celu. Zaprojektowano cię i wyprodukowano jak każde inne potrzebne narzędzie, a takie im właśnie było potrzebne. Ze mną zrobiono to samo.
— Ty jednak pokrzyżowałeś ich plany — zauważyłem. — Dlatego jesteś tutaj.
Wzruszył ramionami.
— Problemem dla ich systemu jest fakt, iż ich ludzkie narzędzia muszą być inteligentne i muszą być rzucane w zimny i okrutny świat, by tam wykonywać swe zadania. W końcu sobie to uświadamiamy i należy nas wyeliminować, nim sami staniemy się dla nich zagrożeniem. Czyni się to za pomocą awansu do kręgu wewnętrznego — jeśli się uda cię tam dopasować — albo pozwala się, by zlikwidował cię ktoś stojący niżej w hierarchii. Do diabła, mogą to przecież również zrobić, każąc ci się zgłosić w Klinice Służb Bezpieczeństwa, gdzie zamiast wpisać ci w pamięć twą przeszłość i wszystko to, czego potrzebujesz, redukują cię do statusu bezmyślnego pionka, wykonującego pracę kontrolera gadgetów czy inne równie nieciekawe zajęcie. Odkryłem tę prawdę w ostatniej chwili, omal nie za późno, i zwiewałem jak wszyscy diabli.
— Na Lilith — zauważyłem. — Dlaczego, na Boga, Lilith?
Wszyscy obecni roześmieli się, naturalnie z wyjątkiem tych, którzy się tutaj urodzili.
— Nie odpowiem ci na to — odparł. — Przynajmniej do czasu dopóki nie usuniemy z twojej czaszki tego przeklętego, organicznego nadajnika i dopóki nie pobędziesz tutaj wystarczająco długo, żeby wiedzieć, po czyjej jesteś stronie.
— Obcy — wyszeptałem, czując, że obdzierają mnie z ostatnich tajemnic. Przecież on wiedział o nadajniku.
Uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
— Powiedzmy, hm, moi potężni przyjaciele… przyjaciele wszystkich obywateli Wardena, a szczególnie przyjaciele Czterech Władców Rombu. W każdym razie musiało ci przyjść do głowy, że cywilizacja zdolna do penetracji komory bezpieczeństwa w Dowództwie Systemów Militarnych nie będzie miała specjalnych kłopotów z odkryciem procesu Mertona. A sprawozdanie skierowano do mnie, jako do tego, który wie jak działają te wielkie mózgi Konfederacji. Wiedziałem, że skupią swą uwagę na Lilith, bo ja rządzę tą planetą, a jedynym logicznym kandydatem na kierowanego tu agenta będzie ktoś, czyja przeszłość i kariera zawodowa będą najbardziej zbliżone do moich.
Nie odezwałem się na to ani słowem, dlatego że nie byłem w rzeczywistości tak bystry, za jakiego mnie uważał, co zresztą trochę mnie martwiło.
— Cóż, wiedzieliśmy, że się zjawisz — ciągnął władca Lilith — a znając Konfederację, doszedłem do wniosku, iż przysłany przez nią agent, w logiczny sposób powtórzy moją własną drogę tutaj, skoro już zdecydowano, iż jeden skrytobójca ma dopaść drugiego. Oznaczało to, że chodzi o dziedzinę Zeis, bowiem ja w tym miejscu zacząłem. Oznaczało to również, iż muszę poczekać, aż w Zeis pojawi się nowy więzień. I zjawiłeś się ty. Po okresie wstępnym, wkroczyłem osobiście, by ocenić twoje możliwości i troszkę cię podręczyć. Było dla mnie jasne, iż jesteś w depresji i potrzebny ci jakiś silny bodziec, żeby cię poruszyć. Ti była takim bodźcem.
Zerknąłem na Ti, która cała się najeżyła. Zaczęło bowiem do niej docierać, czym naprawdę jest pionek i ani trochę jej to nie odpowiadało.
— Tak więc — ciągnął — utrwaliłem w twym mózgu swój obraz jako jedynego niezależnego ducha na Lilith i prawdę mówiąc poinformowałem cię, dokąd się udaję. Potem wróciłem tutaj i rozkazałem doktorowi Pohnowi zabrać Ti. Byłem przekonany, że jeśli jesteś do mnie podobny, to tak się wściekniesz, że ruszysz za nią, a to oznaczało, że doświadczysz na własnym ciele wardenowskiego wybuchu. Byłeś już dojrzały do niego… widziałem to w tobie.
— A gdyby nie doszło do wybuchu?
Uśmiechnął się.
— To byłbyś niepotrzebny ani mnie, ani Konfederacji i pozostawiono by cię, byś uprawiał fasolę do końca swych dni. Jednak do tego doszło, w wieczór przyjęcia. Kiedy przyszła Dola i powiedziała nam o tym, natychmiast zaplanowaliśmy nasze dalsze posunięcia. Musieliśmy przedstawić ci doktora Pohna w jak najgorszym świetle, a Ti jako ofiarę całkowicie bezbronną będącą na łasce łotra. Musieliśmy pokazać ci nie tylko samego pana Artura, ale także jego armię i zwierzęta — Artur na ogół nie oprowadza przybyszów osobiście — byś zrozumiał, iż potrzebna jest cała armia, by zdobyć dziedzinę Zeis. I oczywiście, musieliśmy sprawdzić twą potencjalną moc, a także pozwolić ci posmakować, czym jest ta moc, nie dając ci jej w rzeczywistości. Zajęła się tym Vola, która również spowodowała, że zdecydowałeś się uciekać. Mnie, naturalnie, w tym czasie nie było w pobliżu, bowiem musiałem dostać się daleko na południe i przygotować trop, po którym mógłbyś mnie odnaleźć.
— Ale przecież słyszałem głos…
— Obawiam się, iż był to książę Kobe i tuba z trzciny — odparł.
Kobe wykonał przepraszający gest.
— Było rzeczą ważną, by odsunąć zbyt wczesne podejrzenia dotyczące mojej osoby. Nie mogłem być przecież jednocześnie Kreeganem z korytarza i tym, który odwiedzał w tym samym czasie inne dziedziny. Zorientowałbyś się w tym szybko. Liczyłem na to, że zapamiętasz dobrze ten fakt. Z drugiej strony, musiałem być tą jedyną osobą, do której będziesz mógł zwrócić się o pomoc.
— Tutaj zaryzykowałeś — zauważyłem, rozdrażniony jego sposobem przedstawiania spraw. — Mogłem przecież po prostu udać się na pustkowie.
— Nie ryzykowałem niczym, jeśli chodzi o ciebie — odrzekł. — Gdyby okazało się, że z jakiegoś powodu się nie nadajesz, zrezygnowałbym z ciebie i poszukał kogoś innego. Pewnym zabezpieczeniem była również Ti.
Rzuciła mu takie spojrzenie, że gdyby dysponowała moją mocą, ta sala pokryłaby się gruzami.
— Pamiętaj — powiedział Kreegan — jestem od ciebie, co prawda, starszy o czterdzieści lat, ale pochodzimy z podobnych środowisk, przeszliśmy takie same szkolenia i pracowaliśmy dla tych samych szefów. Och, twarze i imiona się zmieniają, jednak są to zawsze ci sami szefowie. Jest to bowiem rozwarstwione i statyczne społeczeństwo, wierzące w system, w jakim żyje. W rezultacie, wiedziałem co myślisz. Wystarczyło postawić się na twoim miejscu, podjąć decyzję i działać zgodnie z tą decyzją.
— Skąd jednak miałeś pewność, że wezmę Ti?
Ponownie się uśmiechnął.
— Cóż, przede wszystkim twoja reakcja na Ti była tak silna, że wyzwoliła u ciebie zjawisko wardenowskie i sprowadziła cię na zamek. Musiałeś więc być mocno z nią związany emocjonalnie. Dodatkowym bodźcem, jeśli ci na niej zależało, był doktor Pohn. Jednakże na wszelki wypadek, gdyby okazało się nagle, iż stałeś się wyjątkowo pragmatyczny, Vola wymieszała słabe, hipnotyzujące zioła razem z pierwszą porcją soku; to powiedzmy, wzmacniało pewne tendencje w tobie. Ti była potrzebna. Musiałeś ją zabrać ze sobą, ponieważ mogła stanowić jedyny pretekst wciągający do tej gry Sumiko O’Higgins.
— Dostałeś ją?
Skinął głową.
— Ale w ten sposób wybiegamy nadto w czasie. Musisz zrozumieć, jakie ona stanowiła zagrożenie. Była psychopatką i to taką, która zdana się raz na sto lat, dzięki Bogu. Są potwory, które zasługują, w przypadku ich schwytania, na likwidację i należy ją przeprowadzić. Sumiko była takim potworem. Gdyby nie szczęśliwy traf, uzyskałaby kod genetyczny Instytutu Stabilności Biologicznej, determinujący przyszły obraz światów cywilizowanych. Nie sam zresztą obraz… cóż, sam wiesz, jak wiele jest zdeterminowane genetyką.
Читать дальше