Poruszał się teraz jeszcze szybciej i zmierzał w kierunku przezroczystych okien w zewnętrznej ścianie holu. Szybkość jego przekraczała znacznie szybkość człowieka, a nawet robota, i kiedy dotarł do okien, nie zatrzymał się i nie zwolnił, tylko w pełnym pędzie skoczył wprost w okno. Szyby były bardzo grube, zdolne wytrzymać wybuch konwencjonalnej bomby rzuconej w nie bezpośrednio, ale teraz pękły i rozsypały się jak zwyczajne szkło, kiedy przelatywał przez nie; wylądował dwanaście metrów poniżej okien, ani na moment nie tracąc równowagi, i pobiegł w poprzek szerokiego dziedzińca.
W tej chwili utracił już element zaskoczenia. Po sposobie, w jaki pokonał pierwsze dziwi, siły bezpieczeństwa zorientowały się, iż mają do czynienia z jakimś inteligentnym robotem i przygotowały się na najgorsze, wysyłając przeciw niemu oddziały uzbrojonych ludzi, robotów — zabójców, a nawet działko laserowe.
Zatrzymał się pośrodku porośniętego trawą pagórka, oceniając sytuację spokojnie i kompetentnie. Potem obrócił się nagle, by popatrzeć na tę olbrzymią siłę ognia wycelowaną w niego i uśmiechnął się; uśmiech zamienił się po chwili w śmiech, a miech zaczął narastać, aż stał się Czymś niesamowitym, nieludzkim, maniakalnym, odbijającym się echem od ścian pobliskich budynków.
Wydano rozkaz otwarcia ognia, ale kiedy promienie uderzyły w miejsce, w którym przed chwilą stał, jego już tam nie było. Wznosił się w powietrze bezgłośnie i bez najmniejszego wysiłku, a za to z olbrzymią szybkością.
Usiłowano strzelać do niego z bron automatycznej, ale jego prędkość wznoszenia była zbyt duża. Jeden z oficerów, trzymając laserowy pistolet w ręku, sfrustrowany wpatrywał się w puste niebo.
— Najbardziej mnie złości, że nawet nie podarł sobie spodni — powiedział.
Dowództwo Orbitalne przejęło natychmiast kontrolę nad akcją, ale pracujący tam ludzie nie byli przygotowani na szybkość, jaką zademonstrował mały mężczyzna, nie mogli też wiedzieć, jak wysoko się wzniesie i dokąd się uda. Na orbicie znajdowało się trzydzieści siedem statków handlowych i sześćdziesiąt cztery statki wojskowe, plus przeszło osiem tysięcy różnego rodzaju satelitów — nie wspominając pięciu stacji kosmicznych. Doskonałe urządzenia radarowe mogłyby go wykryć, gdyby zmienił kurs lub pozycję i zdecydował się wylądować gdzieś na planecie, ale tak długo, jak pozostawał w przestrzeni, musieli czekać, aż uczyni coś, co przyciągnie ich uwagę. Po prostu zbyt wiele przedmiotów znajdowało się na orbicie, a on był obiektem za małym, by dało się go śledzić, chyba że dostrzegło się go wpierw, nacelowało i zablokowało na nim urządzenie namiarowe.
Czekali tedy cierpliwie, gotowi rozwalić każdy statek, który nagle przyspieszył, czy chociażby zechciał zmienić pozycję. Obserwowali też bacznie każdy z puch; gdyby ktoś próbował wejść na pokład bezpośrednio z przestrzeni, natychmiast by o tym wiedzieli.
Robot prowadził tę grę na przetrzymane przez prawie trzy pełne dni. W tym czasie jego pierwotna misja zakończyła się całkowitym niepowodzeniem — wiedziano już, jakie plany zdobył, i tym samym stały się one nieaktualne — ale to, co ukradł, posiadało jednak pewną wartość, ukazywało bowiem siłę militarną i jej rozmieszczenie, a kompetentna analiza dokonana przez specjalistów wojskowych ewentualnego przeciwnika byłaby w stanie ujawnić sposób myślenia dominujący wśród wyższych kadr Dowództwa Wojskowego. Nie można było jednak czekać w nieskończoność — zapasowe plany dotyczące przemieszczenia sił i środków, choć niewątpliwie były jedyne jakąś wariacją planów oryginalnych, na pewno zostały natychmiast wprowadzone w życie. W obecnej chwili opcje były ograniczone, ale ich liczba wzrastała w postępie geometrycznym z każdą mijającą, godziną. Robot musiał wykonać jakiś ruch, i wykonał.
Niewielki satelita, zapisany w rejestrach jako przestarzała stacja monitorująca pogodę, znalazł się w odległości trzech tysięcy metrów od małej korwety. Korweta, będąca rządowym statkiem kurierskim, była normalnie pojazdem bezzałogowym, ale w obecnej sytuacji kierujący akcją nie pozostawili żadnego statku bez opieki.
Robot, ciągle przypominający wyglądem doskonałego urzędnika, wynurzył się z włazu satelity, z włazu, którego tam, w ogóle nie powinno być. Satelita ten nie był jednak tylko tym, co jedynie powierzchownie przypominał. O wiele wcześniej został skopiowany i zastąpiony czymś nieskończenie bardziej użytecznym.
Pozornie bez najmniejszego wysiłku robot popędził na spotkanie korwety i przylgnął do jej burty. Sięgnął do pasa i wyciągnął stamtąd małą broń, a zwisający z niej przewód przymocował do niewielkiej końcówki ukrytej pod lewym ramieniem. Ostatnie trzy dni spędził na pobieraniu energii za pomocą urządzeń znajdujących się na satelicie i teraz maksymalnie naładowany wyładował część tej energii poprzez trzymaną w dłoni broń. Silny promień wyciął w hurcie korwety otwór wielkości pomarańczy. Miejsce było świetnie wybrane: na statku znajdowało się tylko dwóch strażników, jeden człowiek i jeden robot, i obaj przebywali w pomieszczeniu bezpośrednio sąsiadującym z punktem, w którym promień przebił potrójną, skomplikowaną ściankę statku. Nie wiadomo, czy to dekompresja czy uderzenie promienia zabiło nieszczęsnego strażnika; wiadomo zaś, iż robot unieruchomiony został krótkim spięciem spowodowanym naglą dyspersją energii wewnątrz pomieszczenia.
Robot nieprzyjacielski wszedł do wnętrza statku poprzez śluzę powietrzną, nie napotykając żadnych przeciwników i nie wywołując żadnego dodatkowego alarmu. Olbrzymie przyspieszenie pojazdu od punktu zerowego zabiłoby każdą żyjącą istotę, gdyby taka jeszcze znajdowali się na pokładzie.
Młody mężczyzna siedział w skupieniu i przesłuchiwał taśmę z nagranym tekstem. Był typowym przedstawicielem rodzaju ludzkiego na obecnym etapie rozwoju tego gatunku — etapie doskonałości fizycznej ludzkiego ciała. Z punktu widzenia czasów wcześniejszych mógł być omal supermanem; umożliwiła to inżynieria genetyczna. Ponieważ jednak każdy mężczyzna i każda kobieta stanowili obecnie szczyt perfekcji, pośród ludzkich współtowarzyszy uchodził za człowieka o przeciętnym wyglądzie. Miał około trzydziestu lat, kruczoczarne włosy, brązowe oczy o czerwonawym odcieniu, zgodny z prawem wzrost 180 centymetrów i równie zgodną z obowiązującą normą wagę 82 kilogramów. W kilku jednak dziedzinach nie był ani przeciętny, ani zwyczajny i dlatego właśnie tu się znalazł.
Przesłuchawszy taśmę, popatrzył ponad ramieniem komandora Kregi na oddalający się statek.
— Naturalnie, mieliście wszystkie statki pod całkowitą kontrolą? — Nie było to jednak pytanie, a jedynie stwierdzenie faktu.
Krega, starsza wersja obowiązującej normy fizycznej, na którego twarzy, a szczególnie w oczach, widoczne było doświadczenie czterdziestu dodatkowych lat służby, skinął głową.
— Oczywiście. Jednak zniszczenie tego czegoś, w takim momencie, kiedy dotarło to już daleko i poczyniło tyle szkód, byłoby czystym marnotrawstwem. Zamiast tego, umieściliśmy całą serię czujników i wykrywaczy na wszystkim, co się poruszało na orbicie i czekaliśmy na niego… na to… jakby tego nie nazwać. Był to w końcu jedynie robot, chociaż zupełnie niezwykły. Musieliśmy się dowiedzieć czyj. A przynajmniej dla kogo pracował. Orientujesz się trochę w balistyce podprzestrzennej?
— Nie najgorzej — przyznał młody mężczyzna.
— Cóż, skoro już mieliśmy kąt i prędkość, a cóż to było za przyspieszenie!, wiedzieliśmy, gdzie się musi pojawić. Na szczęście skupione wiązki promieni są szybsze od obiektu materialnego, wobec tego mieliśmy już kogoś na miejscu, kiedy się tam zjawił po kilku minutach czasu subiektywnego. Był na tyle blisko tego miejsca, by zyskać aktualne dane. Nie było to zbyt trudne. Wykonał, co prawda, kilka uników, usiłując nas zgubić, ale bez rezultatu. Dotarliśmy do niego dosłownie kilka chwil po tym, jak rozpoczął przesyłanie informacji, i rozłożyliśmy go na atomy razem ze statkiem, na którym się znajdował. Nie było innego sposobu. Widzieliśmy przecież osobiście, co ten przyjemniaczek był w stanie zrobić.
Читать дальше