Jego pucołowate ongiś policzki zapadły się, a jasne oczy poruszały się nerwowo.
Dirk zignorował go i Ruark po chwili umilkł. Jednakże tego samego ranka, po tym, jak podniósł laser i przez kilka godzin siedział wpatrzony w ścianę, Kimdissianin odwrócił się ponownie w stronę Dirka.
— Ja też byłem kiedyś jej kochankiem — oznajmił. — Nie powiedziała ci o tym, wiem, wiem, ale to prawda, czysta prawda. To było na Avalonie, na długo przed tym, nim spotkała Jaantony’ego i przyjęła te cholerne nefryt i srebro, tej nocy, kiedy przysłałeś jej szeptoklejnot. No wiesz, była okropnie pijana. Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy, a ona ciągle piła, a potem wzięła mnie do łóżka, a następnego dnia nawet o tym nie pamiętała, rozumiesz, nawet nie pamiętała. Ale to nieważne. Ja też byłem jej kochankiem, to prawda. — Zadrżał. — Nigdy jej o tym nie powiedziałem, t’Larien, ani nie próbowałem spowodować, żeby to wróciło. Nie jestem takim głupcem jak ty. Zdaję sobie sprawę, kim jestem, i wiem, że to była tylko chwila. Ale ta chwila się wydarzyła i nauczyłem Gwen bardzo wiele, i byłem jej przyjacielem, i jestem bardzo dobry w swojej pracy, tak.
Przerwał, wciągnął powietrze i wyszedł bez słowa z wieży, choć Gwen miała go zastąpić na posterunku dopiero za godzinę.
Gdy wreszcie się zjawiła, od razu zapytała Dirka, co powiedział Arkinowi. Odrzekł, zgodnie z prawdą, że nic. Potem zainteresował się, dlaczego go o to zapytała. Odpowiedziała mu, że Ruark obudził ją zapłakany i powtarzał jej raz po raz, że bez względu na wszystko, co się wydarzyło, powinna dopilnować, by ich praca została opublikowana, i że jego nazwisko również powinno się znaleźć na okładce, bez względu na wszystko, co uczynił, jego nazwisko również powinno się na niej znaleźć. Dirk kiwnął głową i oddał lornetkę Gwen, ustępując jej również miejsca przy oknie. Po chwili rozmawiali już o innych sprawach.
Siódmego dnia późnonocna warta przypadła Dirkowi i Jaanowi Vikary’emu. Kavalarskie miasto żarzyło się matowym, nocnym blaskiem. Świecikowe bulwary wyglądały jak płyty czarnego kryształu, pod którymi palą się czerwone ognie — ale słabo, bardzo słabo. Krótko przed północą nad górami pojawiło się światło. Dirk przyglądał mu się uważnie, gdy leciało w stronę miasta.
— No, nie wiem — stwierdził, trzymając lornetkę. — Jest ciemno i trudno cokolwiek zauważyć, ale wydaje mi się, że widziałem kopulasty zarys. — Opuścił lornetkę. — Lorimaar?
Vikary stanął przy nim. Autolot był coraz bliżej. Mknął bezgłośnie nad miastem, a jego sylwetka stawała się coraz wyraźniejsza.
— To jego maszyna — potwierdził Jaan.
Przyglądali się, jak autolot zakręca nad Błoniami, kierując się ku ścianie urwiska i wejściu do podziemnego pokładu parkingowego. Vikary miał zamyśloną minę.
— Nigdy bym w to nie uwierzył — stwierdził. Zeszli na dół, by obudzić pozostałych.
Mężczyzna, który wynurzył się z mroku podziemnych kabin, zobaczył przed sobą dwie lufy. Gwen trzymała swój pistolet w ręku niemal od niechcenia, natomiast Dirk, uzbrojony w jeden z myśliwskich laserów, wymierzył w drzwi kabiny, przyciskając do policzka gotową do strzału broń. Tylko Jaan Vikary nie celował w przybysza. Karabin trzymał swobodnie w rękach, a pistoletu nie wyjął z kabury.
Drzwi kabiny zamknęły się za mężczyzną, który zamarł w bezruchu. Miał powody do strachu. Nie był to jednak Lorimaar. Dirk go nie znał, opuścił więc lufę karabinu.
Przybysz popatrzył na każde z nich po kolei i w końcu zatrzymał spojrzenie na Vikarym.
— High-Ironjade, dlaczego mnie napastujesz? — zapytał cichym głosem. Był chudym mężczyzną średniego wzrostu, miał końską twarz, brodę i długie blond włosy. Kameleonowa tkanina jego ubioru przybrała posępną, czerwonoszarą barwę, jarząc się niezdrowym rumieńcem, zupełnie jak świecikowa nawierzchnia ulicy.
Vikary wyciągnął rękę i delikatnie opuścił pistolet Gwen do jej boku. Wydawało się, że wyrwało ją to z transu. Zmarszczyła brwi i schowała pistolet do kabury.
— Spodziewaliśmy się Lorimaara high-Braitha — wyjaśniła.
— To prawda — potwierdził Vikary. — Nie chcieliśmy cię urazić, Shanagate. Cześć twemu schronieniu, cześć twemu teynowi.
Mężczyzna o końskiej twarzy kiwnął głową z wyraźną ulgą.
— I twoim, high-Ironjade — odparł. — Nie czuję się urażony.
Potarł się nerwowo po nosie.
— Ta maszyna należy do Braithów, czyż nie tak? — zapytał Vikary.
Shanagate kiwnął głową.
— To prawda, ale teraz jest nasza, prawem znaleźnego. Mój teyn i ja natrafiliśmy na nią w głuszy, ścigając żelaznorożca. Stworzenie zatrzymało się u wodopoju i tam właśnie znaleźliśmy pojazd, porzucony na brzegu jeziora.
— Porzucony? Jesteś tego pewien?
Mężczyzna parsknął śmiechem.
— Za dobrze znam Lorimaara high-Braitha i grubego Saanela. Nie ryzykowałbym honorowego sporu z takimi jak oni. Nie, znaleźliśmy również ich ciała. Jakiś nieprzyjaciel czekał na nich w obozie, wewnątrz autolotu, jak sądzimy, a kiedy wrócili z polowania… — Machnął ręką. — Nie zdobędą już żadnych głów, niby-ludzkich ani innych.
— Nie żyją?
Gwen zacisnęła mocno usta.
— Obaj i to już od kilku dni — potwierdził Kavalar. — Rzecz jasna do trupów dobrali się już padlinożercy, ale zostało z nich wystarczająco dużo, by można było ustalić ich tożsamość. Prawdę mówiąc, znaleźliśmy w pobliżu też drugi autolot, ale był rozbity i bezużyteczny. Zauważyliśmy tam również odciski na piasku, ślady po lądowaniu innych pojazdów. Wehikuł Lorimaara nadawał się jeszcze do użytku, choć pełno w nim było zabitych psów Braithów. Oczyściliśmy go i zabraliśmy. Mój teyn podąża za mną w naszej maszynie. Vikary kiwnął głową.
— Doszło tu do bardzo niezwykłych wydarzeń — ciągnął mężczyzna, przyglądając się im trojgu przenikliwie, z nieskrywanym zainteresowaniem. Na krępująco długą chwilę zatrzymał spojrzenie na Dirku, a potem na czarnej, żelaznej bransolecie Gwen, ale nie skomentował tego. — Ostatnio widuje się niewielu Braithów, mniej niż zwykle, a teraz znaleźliśmy dwóch z nich zabitych.
— Jeśli poszukacie uważnie, znajdziecie też innych — poinformowała go Gwen.
— Zakładają nowe schronienie — dodał Dirk. — W piekle.
Gdy mężczyzna już się oddalił, ruszyli powoli z powrotem do wieży strażniczej. Nikt się nie odzywał. U stóp kładły im się długie cienie, które podążały za nimi ulicami o posępnej, karmazynowej barwie. Gwen sprawiała wrażenie wykończonej, Vikary natomiast był wyraźnie podenerwowany. Ściskał karabin w dłoniach, gotowy unieść go i wystrzelić, gdyby na ich drodze pojawił się nagle Bretan Braith. Zaglądał uważnie we wszystkie mijane zaułki i ciemne zakamarki.
Gdy już znaleźli się w swym jasno oświetlonym pokoju, Gwen i Dirk osunęli się natychmiast na podłogę, a Jaan zatrzymał się na chwilę tuż za drzwiami. Minę miał zamyśloną. Potem odłożył broń i otworzył butelkę wina, tego samego aromatycznego trunku, jaki pił z Garse’em i Dirkiem nocą przed pojedynkiem, do którego nie doszło. Napełnił trzy kielichy i wręczył je wszystkim.
— Pijcie — powiedział, unosząc swój kielich w toaście. — Zbliża się rozstrzygnięcie. Został już tylko Bretan Braith. Wkrótce on będzie ze swoim Chellem albo ja będę z Garse’em. Tak czy inaczej, odnajdziemy pokój. — Osuszył kielich bardzo szybko. Pozostali dwoje tylko sączyli wino.
— Ruark też powinien się z nami napić — oznajmił nagle Vikary, ponownie napełniając swój kielich. Kimdissianin nie poszedł z nimi na nocne spotkanie, lecz wydawało się, że nie kierował nim strach. Przynajmniej Dirk nie odniósł wówczas takiego wrażenia. Jaan kazał mu wstać i Ruark ubrał się razem z nimi, wkładając swój najlepszy ubiór z pseudojedwabiu oraz mały, szkarłatny berecik, gdy jednak Vikary — stojąc w drzwiach — wręczył mu karabin, popatrzył tylko na broń z osobliwym uśmieszkiem i oddał ją Kavalarowi.
Читать дальше