— Nie — zaprzeczył Dirk. — Szukałem czegoś innego.
Uśmiechnął się i pokazał Kavalarowi szeptoklejnot.
Starzec przyjrzał się klejnotowi, mrużąc jaskrawoniebieskie oczy. Jego peleryna łopotała na wietrze.
— Cokolwiek to jest, najpewniej nie żyje — orzekł. Z dołu, z okolic błyszczącej, płynącej przez Błonia rzeki, dobiegł ich słaby, odległy zew banshee. Dirk odwrócił gwałtownie głowę, by sprawdzić, skąd płynie dźwięk. Nie było tu jednak nic poza nimi, dwiema postaciami na wysokim murze, gwałtownym wichrem oraz Okiem Piekieł, które stało wysoko na ciemnym niebie. Nie zobaczył banshee. Czas dla banshee już tu minął. Wszystkie wyginęły.
— Nie żyje? — zapytał.
— Na Worlornie pełno jest martwych rzeczy — wyjaśnił starzec — ludzi, którzy ich szukają, oraz duchów.
Wymamrotał po starokavalarsku coś, czego Dirk nie zrozumiał, i zaczął się powoli oddalać.
Dirk śledził go wzrokiem. Zerknął ku odległemu horyzontowi, zasłoniętemu przez sinoszare chmury. Gdzieś tam znajdował się kosmoport, na którym — był tego pewien — czekał Bretan Braith.
— Ach, Jenny — rzekł do szeptoklejnotu. Potem cisnął nim w dal, tak jak chłopiec rzuca kamieniem. Klejnot poleciał wysoko i daleko, nim wreszcie zaczął spadać. Dirk pomyślał przez chwilę o Gwen i Jaanie, a przez parę chwil o Garsie.
Potem ponownie spojrzał na oddalającą się postać.
— Duchu! — zawołał. — Zaczekaj. Czy mógłbyś wyświadczyć mi przysługę, jak duch duchowi?
Starzec się zatrzymał.
To był płaski, trawiasty obszar na Błoniach, niedaleko od kosmoportu. W dniach festiwalu odbywały się tu igrzyska. Sportowcy z jedenastu spośród czternastu światów zewnętrznych rywalizowali w nich o korony z krystalicznego żelaza.
Dirk i Kirak Redsteel zjawili się na długo przed wyznaczonym czasem i czekali cierpliwie.
Gdy umówiona godzina była już blisko, Dirk zaczął się niepokoić. Niepotrzebnie. Autolot z osłoną kabiny w kształcie otwartej paszczy wilka pojawił się na niebie zgodnie z przewidywaniami. Opadł w dół z rykiem silników impulsowych, przeleciał nisko nad polem, by się upewnić, że to naprawdę oni, a potem wylądował.
Bretan Braith ruszył ku nim po zeschłej brązowej trawie. Jego czarne buty deptały niezliczone zwiędłe kwiaty. Zbliżał się już zmierzch i świecikowe oko zaczynało błyszczeć.
— A więc powiedziano mi prawdę — rzekł do Dirka z nutą zdumienia w ochrypłym głosie, tym samym głosie, który Dirk tak często słyszał w koszmarach, głosie o kilka oktaw za niskim i stanowczo zbyt wypaczonym jak na tak szczupłego, trzymającego się prosto młodzieńca. — Rzeczywiście przyszedłeś. — Braith zatrzymał się w odległości kilku metrów, spoglądając na nich, nieskazitelnie czysty w swym białym, pojedynkowym stroju z fioletową maską wilka wyszytą nad sercem. U obu jego bioder wisiała noszona na czarnym pasie broń: z lewej strony laser, a z prawej masywny pistolet maszynowy z niebieskoszarego metalu. W jego żelaznej bransolecie nie było świecików. — Prawdę mówiąc, nie uwierzyłem staremu Redsteelowi — kontynuował. — Ale pomyślałem sobie, że to miejsce znajduje się bardzo blisko i nie zaszkodzi sprawdzić. Gdyby okazało się, że to kłamstwo, mógłbym spokojnie wrócić do portu.
Kirak Redsteel opadł na kolana i zaczął zaznaczać kredą kwadrat na trawie.
— Zakładasz, że zaszczycę cię pojedynkiem — ciągnął Bretan. — Nie mam powodu, by tak postąpić. — Poruszył prawą dłonią i nagle Dirk ujrzał przed sobą lufę pistoletu maszynowego. — Czemu nie miałbym cię po prostu zabić i tyle?
Dirk wzruszył ramionami.
— Zabij mnie, jeśli chcesz — odparł — ale najpierw odpowiedz mi na parę pytań.
Bretan wbił weń wzrok, nie odzywając się ani słowem.
— Gdybym przyszedł wtedy do ciebie w Wyzwaniu — zaczął Dirk — gdybym zjechał do podziemi, tak jak chciałeś, to czy pojedynkowałbyś się ze mną, czy zabiłbyś mnie jako niby-człowieka?
— Pojedynkowałbym się z tobą. W Larteynie, w Wyzwaniu, tutaj, wszystko mi jedno. Nie wierzę w niby-ludzi, t’Larien. Nigdy w nich nie wierzyłem. Tylko w Chella, który nosił moje więzy i z jakiegoś powodu nie przeszkadzała mu moja twarz.
— Tak — rzekł Dirk. Kirak Redsteel narysował już połowę kwadratu śmierci. Dirk zerknął na niebo, zastanawiając się, ile czasu mu zostało. — I jeszcze jedno, Bretanie Braith. Skąd wiedziałeś, że znajdziesz nas w Wyzwaniu, a nie w jakimś innym mieście?
Bretan wzruszył ramionami na swój niezgrabny sposób.
— Kimdissianin mi to powiedział, za pewną cenę. Wszystkich Kimdissian można kupić. Umieścił wskaźnik w płaszczu, który ci dał. Mam wrażenie, że używał takich wskaźników w swojej pracy.
— A za jaką cenę? — zapytał Dirk. Trzy boki kwadratu były już gotowe, białe linie wyrysowane na trawie.
— Zobowiązałem się honorem, że nie skrzywdzę Gwen Delvano i będę jej bronił przed innymi. — Niknęły już ostatnie promienie żółtego słońca, które skryło się za górami, dołączając do pozostałych. — A teraz — ciągnął Bretan — ja również chcę ci zadać pytanie, t’Larien. Dlaczego do mnie przyszedłeś?
— Dlatego, że cię lubię, Bretanie Braith — odparł z uśmiechem Dirk. — Spaliłeś Kryne Lamiya, czyż nie tak?
— To prawda — potwierdził Bretan. — Miałem nadzieję, że spalę też ciebie i bezwięzowca Jaantony’ego high-Ironjade’a. Czy on jeszcze żyje?
Na to pytanie Dirk nie odpowiedział.
Kirak Redsteel wstał, otrzepując kredę z dłoni. Kwadrat był gotowy. Starzec wydobył parę prostych mieczy z kavalarskiej stali. W ich zdobne gałki wprawiono świeciki oraz nefryty. Bretan wybrał jeden z nich i wypróbował go — oręż przecinał powietrze z melodyjnym świstem — a potem przeszedł usatysfakcjonowany do jednego z rogów kwadratu i zamarł tam w bezruchu. Gdy tak czekał, przez chwilę wydawał się niemal pogodny — szczupła, mroczna postać wspierająca się lekko na mieczu. Zupełnie jak flisak, pomyślał Dirk. Mimo woli zerknął na wilczy wehikuł, chcąc się upewnić, czy nie zmienił się on nagle w niską barkę. Serce waliło mu gwałtownie.
Odepchnął od siebie tę myśl, wziął drugi miecz i również się odsunął. Kirak Redsteel uśmiechnął się do niego. To będzie łatwe, powiedział sobie Dirk. Spróbował przypomnieć sobie rady, których udzielał mu Garse Ironjade, tak dawno temu. Zadaj jeden cios i odbierz jeden, to wszystko, powiedział sobie. Bardzo się bał.
Bretan rzucił pistolety na ziemię na zewnątrz kwadratu śmierci, po czym raz jeszcze machnął mieczem, by rozluźnić mięśnie. Dirk nawet z odległości siedmiu metrów zauważył tik, który przebiegł po twarzy jego przeciwnika.
Nad prawym ramieniem Bretana wschodziła gwiazda. Była niebieskobiała, wielka i bardzo bliska. Wspinała się po czarnym, aksamitnym niebie ku zenitowi. I jeszcze dalej, pomyślał Dirk, na Eshellin, Emerel p.i. i Świat Oceanu Czarnego Wina. Życzył im szczęścia.
Kirak Cavis wyszedł z kwadratu śmierci i wypowiedział jakieś słowo po starokavalarsku. Bretan ruszył naprzód, poruszając się lekko i z gracją. Jego sylwetka była bardzo biała, a oko świeciło jasno.
Dirk uśmiechnął się tak, jak uśmiechnąłby się Garse, odrzucił z oczu kosmyk włosów i postąpił w stronę rywala. Gdy uniósł miecz, by dotknąć nim broni Bretana, w klindze nie zalśniło światło ani jednej gwiazdy. Dął wiatr. Było bardzo zimno.
Avalon:ludzki świat w Zgliszczach, skolonizowany przez Newholme w pierwszym stuleciu Imperium Federalnego. Podczas podwójnej wojny był stolicą sektora. Nigdy nie utracił zdolności lotów międzygwiezdnych i odegrał wielką rolę w zakończeniu interregnum poprzez swój energiczny program eksploracji, handlu oraz reedukacji. W późniejszych czasach stał się centrum nauki. Na tym świecie znajduje się Akademia Wiedzy Ludzkiej i wiele stowarzyszonych z nią instytutów. Avalon jest również ważnym ośrodkiem handlu i ma największą flotę handlową w Zgliszczach. Statki z Avalonu często handlują nie tylko towarami, lecz także wiedzą.
Читать дальше