Prilicla nie zadał oczywistego w tej sytuacji pytania, ponieważ czuł, że kapitan i tak wyjaśni mu tę myśl, gdy tylko trochę uspokoi nerwy. Byli już wewnątrz statku i skręcali w stronę sekcji kontrolnej.
— Jeżozwierz to nieinteligentne ziemskie zwierzątko z bardzo miękkim ciałem, pozbawione naturalnej broni, ale pokryte na grzbiecie długimi igłami, na tyle ostrymi, aby zniechęcić drapieżców. Możliwe, że ten statek został zaprojektowany na podobnej zasadzie, a uszkodzenie Terragara było przypadkowym działaniem w samoobronie, ponieważ obcy uznali jego działanie za wrogie, nie pojmując, że chciał tylko udzielić im pomocy.
— Nie powiem, aby to mnie uspokajało — stwierdził Prilicla. — Pana teoria, przyjacielu Fletcher, sugeruje, że jest jeszcze jakiś inny gatunek stworzeń albo grupa wywodząca się z tej samej rasy, którą budowniczowie statku uznają za zagrożenie. Dlaczego ktoś miałby go atakować? Z powodu stwarzanego przezeń, a nieznanego nam zagrożenia czy może mając go za zdobycz? Tak czy siak, ktoś zdołał porazić go impulsem cieplnym i spowodował zniszczenia. Ktoś zatem dysponuje tutaj także i bronią ofensywną. Nie zapominajmy o tym.
— Wiem i nie zapominam — mruknął kapitan, podciągając się na sieci. — Ale po prawdzie ta ostatnia kwestia też zaczyna mnie coraz bardziej zastanawiać.
Nie rozwinął tematu, chociaż jego emocje wskazywały, że intensywnie o czymś myśli.
Dodds zameldował o znalezieniu jeszcze jednego włazu, blisko dysz rufowych, przeznaczonego zapewne do załadunku paliwa albo wyposażenia. A potem dołączył do nich, gdy znajdowali się w połowie centralnego przejścia. Wtedy też pojawił się przed nimi robot — zdaniem Prilicli taki sam albo i ten sam, co poprzednio, bo przecież mógł być już tylko jeden.
Wychynął z bocznego korytarza i ruszył energicznie na spotkanie gości. Zatrzymał się pięć metrów przed kapitanem, który szedł pierwszy, i niczym mechaniczna rozgwiazda zablokował sobą przejście.
— Poprzednim razem popchnął go pan lekko, doktorze, i to starczyło, żeby się cofnął — powiedział Fletcher. — Może więc nie chciał pana powstrzymać, tylko sugerował, aby poruszać się ostrożniej? Jak pan myśli? Spróbuję tego samego. Stopami, na wypadek gdyby chciał mnie porazić. Podeszwy butów mają grubszą izolację.
Kapitan zbliżył się do robota, rozpostarł ręce, aby przytrzymać się siatki, potem wyprostował powoli nogi, zatrzymując stopy na kilka cali przed centralną częścią kadłuba maszyny. W końcu bardzo lekko pchnął go palcami.
Żadnej reakcji. Spróbował silniejszego nacisku, ale robot trzymał się mocno siatki i ani myślał ustąpić.
— Przyjacielu Fletcher, odsuń się trochę i daj mi przejść — powiedział w końcu Prilicla.
Zdumiony kapitan posłuchał go bez słowa i ubrany w kulisty skafander empata przecisnął się obok. Kilka sekund później dotknął grzecznie korpusu robota, który natychmiast puścił sieć i skierował się w stronę centrali. Prilicla uczynił to samo, ale gdy tylko Fletcher i Dodds ruszyli jego śladem, maszyna ponownie zatarasowała przejście.
Znaczenie jej działań było jasne.
— Dlaczego ciebie przepuszcza, a nas nie? — zastanowił się kapitan głośno. — Czy uważa, że silniejsi Ziemianie stwarzają większe zagrożenie niż mieszkańcy Cinrussa?
Zasadniczo to prawda, ale przecież nie okazaliśmy tu wrogości. Nie rozumiem tego.
— Może nie lubi ludzi z dużymi stopami? — powiedział Dodds i zaśmiał się nerwowo.
Fletcher zignorował jego uwagę, która była jawnym dowodem niesubordynacji, podobnie jak wywołany sytuacją niepokój.
— Z całym szacunkiem, ale nie myślę czekać tu bezczynnie, aż zdoła się pan zaprzyjaźnić z tym robotem. Dodds i ja skierujemy się do kolejnego rozgałęzienia i spróbujemy obejść maszynę. Wcześniej sugerował pan, że to może być jedyny ocalały członek załogi, i jeśli ma pan rację, nie zdoła zagrodzić wszystkich przejść. Proszę utrzymywać z nami łączność, doktorze, i życzę udanego spędzenia czasu.
Robot zawahał się wyraźnie, gdy obaj oficerowie zawrócili i skręcili w boczny korytarz. Prilicla nie wyczuł w nim żadnych emocji, co przy tak małej odległości byłoby bardzo proste, ale kilka drobnych gestów, typowych i łatwych do zrozumienia elementów mowy ciała, było bez wątpienia świadectwem jakiejś rozterki. Owszem, w okolicy były widoczne ślady jakichś emanacji, zbyt słabe wszakże, aby je odebrać, co sugerowało jedno: robot był naprawdę tylko zwykłą nieinteligentną maszyną, oczami i uszami kogoś, kto z bliżej nieznanych powodów nie mógł się poruszać.
Jeśli owa istota, żywa czy mechaniczna, widziała ich albo raczej wyczuwała obecność gości, rzeczywiście mogła z jakichś powodów zacząć różnicować podejście do nich. Biorąc zaś pod uwagę, że robot konsekwentnie nie zachowywał się w sposób wrogi, wszystko zdawało się wskazywać na chęć nawiązania kontaktu z Priliclą.
Po dotarciu do miejsca, z którego poprzednio zawrócił z powodu zmęczenia, Prilicla zatrzymał się, zaczepiwszy jedną kończynę o sieć. Robot zrobił to samo.
Empata przyglądał się dłuższą chwilę zagłębionemu panelowi z trzema przyciskami, które musiały najpewniej służyć do otwierania znajdującego się obok włazu. Postanawiając sprawdzić swoje przypuszczenia, wyciągnął powoli wolną kończynę i wskazał po kolei na wszystkie trzy przyciski, za każdym razem zatrzymując palce w odległości jakiegoś cala od guzika. Potem cofnął rękę i wskazał na robota. Musiał powtórzyć manewr kilka razy, zanim doczekał się reakcji. Maszyna cofnęła się kilka kroków drogą, którą przyszli, i zastawiła sobą najbliższe skrzyżowanie korytarzy.
Prilicla poczuł rozczarowanie. Czyżby teraz i jego nie chciała przepuścić? Chociaż czy na pewno? Emanacja emocjonalna nadal była słaba, ale nie wyczuł w niej niczego, co mogłoby oznaczać zdecydowane odrzucenie.
— Przyjacielu Fletcher — powiedział. — Wydaje mi się, że osiągam pewien postęp, ale robot albo ten, kto nim kieruje, chyba trochę się zaniepokoił. Obecnie pilnuje korytarza, którym próbujecie tu dotrzeć. Ten ktoś chyba wychwytuje nasze sygnały radiowe i wie, że się komunikujemy, chociaż nie rozumie, co mówimy. Na razie nic na to nie poradzimy, bo trzeba poczekać, aż nasz komputer opanuje nowy język, ale to osobna sprawa. Teraz chciałbym ich uspokoić i dlatego proszę was, abyście natychmiast i bez pytań zrobili to, co wam polecę.
— Co mianowicie? — spytał kapitan ostrożnie.
— Opuśćcie dziobową część statku — powiedział Prilicla. — Wróćcie do miejsca, w którym weszliśmy na pokład. Niech gospodarz czy gospodarze nabiorą pewności, że przestaliście interesować się tą sekcją. Zróbcie to od razu, bez czekania.
— Ale nie na stałe — zgodził się kapitan. — Ten statek jest wypchany obcą technologią, w tym bronią, która może zagrozić pokojowi i stabilności Federacji. Musi więc być zbadana.
— Oczywiście, przyjacielu Fletcher. Ale nie teraz.
— Niech będzie — mruknął kapitan, ledwo kryjąc irytację i rozczarowanie. — Nie obiecuję, że nie zajrzę tu później, ale nie zrobimy niczego, co mogłoby rozdrażnić pańskiego mechanicznego przyjaciela. Jest tylko coś, co powinien pan wiedzieć i co może się przydać w razie kłopotów. Z miejsca, w którym obecnie jesteśmy, widzimy obłożone metalowymi płytami przejście wiodące do dużego przedniego włazu, o którym meldował wcześniej Dodds.
Wydaje się przeznaczony do załadunku cięższego sprzętu albo zaopatrzenia. Od środka jest czysty, bez śladu okablowania, które spowija całą resztę kadłuba. Gdyby więc musiał się pan szybko ewakuować, możemy wyciąć w nim przejście, którym łatwo ucieknie pan z okolic centrali. Wątpię, aby ten wirus mógł przewędrować po płomieniu palnika. Proszę pozostawać w kontakcie i nie wyłączać rejestratora. I uważać na siebie — zakończył kapitan, przejęty na tyle, że przypomniał o tym, co było przecież oczywiste. — Wycofujemy się.
Читать дальше