— Aresztowany?
— No cóż, to dość naturalna teoria. Generał Pace jest dowódcą żandarmerii, a uczeń Szkoły poniósł śmierć.
— Nie powiedzieli, czy pułkownik Graff awansował, czy ma stanąć przed sądem wojennym. Tylko tyle, że został przeniesiony i ma się zameldować u Polemarchy.
— To dobry znak czy zły?
— Kto wie? Z jednej strony, Ender Wiggin nie tylko przeżył, ale zakończył szkolenie w niesamowicie dobrej formie. To trzeba Graffowi przyznać. Z drugiej jednak strony, prom wiezie czwartego pasażera. Tego, który podróżuje w worku.
— To dopiero drugi zgon w historii szkoły. Przynajmniej tym razem to nie było samobójstwo.
— W czym morderstwo jest lepsze, majorze Imbu?
— To nie było morderstwo. Mamy wideo nagrane z dwóch punktów. Nikt nie może winić Endera.
— Ale mogą obwiniać Graff a. Kiedy już wszystko się skończy, cywile zaczną grzebać w naszych aktach i decydować, co było słuszne, a co nie. Dawać nam medale, gdy uznają, że mieliśmy rację, albo odbierać emerytury i wsadzać do więzienia, kiedy dojdą do wniosku, że się myliliśmy. Dobrze chociaż, że mieli odrobinę rozsądku i nie powiedzieli Enderowi o śmierci chłopaka.
— To też już drugi raz.
— Tak. O Stilsonie też mu nie mówili.
— Ten mały mnie przeraża.
— Ender Wiggin nie jest mordercą. On po prostu zwycięża — całkowicie. Jeśli ktoś powinien się bać, niech to będą robale.
— Wiedząc, że Ender się za nich zabierze, niemal zaczynam ich żałować.
— Ja żałuję tylko Endera. Ale nie tak bardzo, by proponować, żeby mu dali spokój. Właśnie uzyskałem dostęp do materiałów, które Graff otrzymywał przez cały czas: o ruchach flot i tego typu sprawach. Przedtem nie miewałem kłopotów z zaśnięciem.
— Czas zaczyna nas popędzać?
— Nie powinienem o tym wspominać. Nie mam prawa zdradzać panu tajnych informacji.
— Wiem.
— Powiem tylko tyle: nie przenieśli go do Szkoły Dowodzenia nawet o jeden dzień za wcześnie. A może o parę lat za późno.
— Dzieci?
— Brat i siostra. Zagwarantowali sobie pięć warstw maskowania w sieci — pisali dla kompanii, które opłacały ich członkostwo. Piekielnie trudno było ich wyśledzić.
— Co właściwie ukrywali?
— Wszystko. A przede wszystkim swój wiek. Chłopak ma czternaście lat, dziewczynka dwanaście.
— Które jest Demostenesem?
— Dziewczynka. Dwunastolatka.
— Proszę wybaczyć. Wcale nie uważam tego za śmieszne, ale nie mogę się powstrzymać. Tak dlugo się martwimy, próbujemy przekonać Rosjan, żeby nie brali Demostenesa poważnie, dajemy Locke’a za przykład, że nie wszyscy Amerykanie są zwariowanymi podżegaczami… a tutaj para dzieciaków, rodzeństwo…
— Nazywają się Wiggin.
— Och. Przypadek?
— Ten Wiggin jest trzecim. Oni to pierwsze i drugie.
— Znakomicie! Rosjanie nigdy nie uwierzą…
— Że nie kontrolujemy Demostenesa i Locke’a tak samo, jak tego Wiggina.
— A czy rzeczywiście istnieje jakiś spisek? Czy ktoś za nimi stoi?
— Nie udało się nam wykryć żadnych kontaktów między tą dwójką dzieci i jakimkolwiek dorosłym, który mógłby nimi kierować.
— To nie znaczy, że ktoś nie wymyślił jakiegoś sposobu, którego nie potraficie rozszyfrować. Trudno uwierzyć, że dwójka dzieciaków…
— Rozmawiałem z pułkownikiem Graf jem zaraz po tym, jak przyleciał ze Szkoły Bojowej. Jego zdaniem wszystko, czego dokonały te dzieci, mieści się w granicach ich możliwości. Teoretycznie mają identyczne zdolności jak… ten Wiggin. Różnią się tylko temperamentem. Był jednak zaskoczony orientacją tych dwóch osobowości. Wiadomo, że Demostenes to dziewczynka, ale Graff twierdzi, że nie przyjęto jej do Szkoły Bojowej, ponieważ była nastawiona zbyt pokojowo, zbyt skłonna do kompromisów, a przede wszystkim zbyt uczuciowa.
— Całkowite przeciwieństwo Demostenesa.
— Za to chłopak ma duszę szakala.
— Czy to nie Locke’a wychwalano niedawno jako „jedyny prawdziwie otwarty umysł Ameryki”?
— Trudno zgadnąć, o co tu naprawdę chodzi. Ale Graff sugerował, a ja się z nim zgadzam, żeby zostawić ich w spokoju. Nie składać na razie żadnych raportów. Stwierdzimy tylko, że według naszych danych Locke i Demostenes nie mają żadnych zagranicznych powiązań, ani nie kontaktują się z żadną z grup miejscowych poza tymi, które są oficjalnie zarejestrowane w sieci.
— Innymi slowy, dać im wolną rękę.
— Wiem, że Demostenes wydaje się niebezpieczny, choćby dlatego, że ma tak wielu zwolenników. Ale to dość znaczące, że ambitniejsze z tej dwójki wybrało sobie rozsądne, umiarkowane wcielenie. Zresztą, na razie tylko gadają. Mają pewne wpływy, ale żadnej władzy.
— Moim zdaniem wpływy to właśnie władza.
— Jeśli zaczną się zachowywać nieodpowiednio, zawsze możemy ich zdemaskować.
— Tylko przez najbliższe parę lat. Im dłużej będziemy czekać, tym będą starsi i odkrycie, kim są naprawdę, przestanie szokować.
— Sam pan wie, jak wyglądają ruchy rosyjskich wojsk. Zawsze istnieje szansa, że Demostenes ma rację. A w takim przypadku…
— Lepiej jest mieć go pod ręką. Dobrze. Zostawimy im wolną rękę. Na razie. Ale proszę ich pilnować. A ja, naturalnie, muszę coś wymyślić, żeby uspokoić Rosjan.
Mimo swych obaw Valentine nieźle się bawiła jako Demostenes. Miała swoją kolumnę w każdej prawie sieci informacyjnej w kraju i obserwowała z rozbawieniem, jak gromadzą się pieniądze na koncie jej adwokata. Od czasu do czasu razem z Peterem przekazywali, w imieniu Demostenesa, dokładnie skalkulowaną sumę dla konkretnego kandydata lub organizacji: dość dużą, by została zauważona, ale nie tak wielką, by kandydat sądził, że ktoś próbuje kupić jego głos. Dostawała tyle listów, że sieć zatrudniła sekretarkę, by prowadziła jej rutynową korespondencję. Najbardziej śmieszyły ją listy od rozmaitych przywódców państwowych i międzynarodowych — czasami wrogie, czasami przyjazne, zawsze jednak próbujące dyplomatycznie wysondować umysł Demostenesa. Czytali je razem z Peterem, śmiejąc się często, że tacy ludzie pisują do dwójki dzieci i wcale o tym nie wiedzą.
Czasem jednak było jej wstyd. Ojciec regularnie czytywał Demos-tenesa i nigdy Locke’a, a jeśli nawet, to o tym nie wspominał. Za to przy obiedzie często uszczęśliwiał ich jakimś trafnym spostrzeżeniem, jakiego w swej codziennej kolumnie dokonał Demostenes. Peter uwielbiał te ojcowskie wypowiedzi.
— Widzisz — mówił — z tego wynika, że prosty człowiek nas zauważa.
Valentine jednak było przykro z powodu ojca. Gdyby się kiedyś dowiedział, że to ona pisze i że nie wierzy w połowę rzeczy, o których mówi, byłby zły i zawstydzony.
Kiedyś w szkole narobiła sobie kłopotów, kiedy nauczyciel historii kazał klasie dokonać porównania poglądów Demostenesa i Locke’a, przedstawionych w dwóch wczesnych artykułach. Valentine zapomniała się i stworzyła świetną analizę porównawczą. W rezultacie ledwie odwiodła dyrektorkę od pomysłu, by opublikować jej esej w tej samej sieci, w której pisywała jako Demostenes. Peter był wściekły.
Читать дальше