— Zamknij się, Wiggin — warknął jeden z chłopców.
— Nie przyszliśmy tu słuchać gadania tego szczeniaka — dodał inny.
— To wy się zamknijcie — rozkazał Bonzo. — Siedźcie cicho i nie przeszkadzajcie.
Zaczął zdejmować mundur.
— Nagi, mokry i sam, Ender. Szansę są równe. Nic nie poradzę, że jestem większy. Przy twoim geniuszu może wymyślisz, jak sobie z tym poradzić.
Obejrzał się na pozostałych.
— Pilnujcie drzwi — polecił. — Nikogo tu nie wpuszczajcie. Łazienka była nieduża i wszędzie sterczały rury. Wystrzelono ją już gotową, jako nisko orbitującego satelitę, wypakowanego sprzętem do odzyskiwania wody. Nie było tu wolnego miejsca. Taktyka była oczywista: będą rzucać się wzajemnie na krany i rury, dopóki jeden z nich nie odniesie tylu obrażeń, że nie będzie mógł walczyć.
Ender spojrzał w twarz Bonza i poczuł, że serce przestaje mu bić. Bonzo także chodził na kurs. I to chyba dłużej niż Ender. Miał dłuższe ręce, był silniejszy i przepełniała go nienawiść. Nie będzie delikatny. Spróbuje atakować głowę. Przede wszystkim będzie się starał uszkodzić mózg. A jeśli walka potrwa dłużej, z pewnością wygra. Pokona go swoją siłą. Jeśli Ender chce stąd wyjść na własnych nogach, musi zwyciężyć szybko i pewnie. Przed oczami stanął mu Stilson i poczuł mdłości przypominając sobie, jak kości tamtego pękały pod uderzeniem. Tym razem to będą jego kości, chyba że on pierwszy go złamie.
Cofnął się, przekręcił sitko prysznica kierując je na zewnątrz i odkręcił gorącą wodę. Natychmiast uniosła się para. Powtórzył to w sąsiedniej kabinie i w następnej.
— Nie boję się gorącej wody — bardzo cicho powiedział Bonzo.
Ale Enderowi nie chodziło o gorącą wodę. Chodziło o ciepło. Wciąż był namydlony i kiedy pot zwilży skórę, stanie się bardziej śliski niż Bonzo mógłby się spodziewać.
— Przestańcie! — krzyknął nagle ktoś od drzwi. Przez chwilę Ender miał nadzieję, że któryś z nauczycieli przyszedł zapobiec bójce, ale był to tylko Dink Meeker. Koledzy Bonza przytrzymali go przy drzwiach.
— Przestań, Bonzo! — krzyczał Dink. — Nie rób mu krzywdy!
— Dlaczego nie? — spytał Bonzo i po raz pierwszy uśmiechnął się. No tak… On uwielbia, żeby ktoś go doceniał, widział, że jest silny i ma władzę.
— Bo jest najlepszy! Dlatego! Kto jeszcze może walczyć z robalami? Tylko to się liczy, ty durniu! Robale!
Bonzo przestał się uśmiechać. Tego właśnie najbardziej w Enderze nienawidził: że naprawdę był ważny dla ludzi, podczas gdy Bonzo, w ostatecznym rozrachunku, nie. Te słowa mnie zabiły, Dink. Bonzo nie lubi słuchać o tym, że Ender może ocalić świat.
Zastanawiał się, gdzie są nauczyciele. Czy nie rozumieją, że pierwsze zwarcie w tej walce może być ostatnim? To nie jest sala bojowa, gdzie nikt nie może zrobić nikomu krzywdy. Tu jest grawitacja; ściany i podłoga są twarde i sterczy z nich metal. Niech przerwą to zaraz, bo będzie za późno.
— Jeśli go dotkniesz, będziesz za robalami! — krzyczał Dink. — Będziesz zdrajcą! Jeżeli go skrzywdzisz, zasłużysz na śmierć!
Chłopcy przycisnęli mu twarz do drzwi i umilkł. Para z pryszniców wypełniła pomieszczenie i po skórze Endera spływały strużki potu. Teraz, póki nie ścieknie z niego mydło. Póki jest za śliski, żeby go utrzymać.
Ender cofnął się i pozwolił, by lęk, który odczuwał, odbił się na twarzy.
— Nie bij mnie, Bonzo — powiedział. — Proszę.
Na to właśnie czekał Bonzo: wyznanie, że to on jest silniejszy. Innym chłopcom wystarczyłaby może kapitulacja Endera; dla Bonza była jedynie znakiem, że zwycięstwo jest pewne. Zamachnął się nogą jak do kopnięcia, ale w ostatniej chwili skoczył. Ender dostrzegł przeniesienie ciężaru ciała i pochylił się nisko, by Bonzo nie mógł stanąć pewnie, gdy spróbuje go złapać do rzutu.
Twarde żebra Bonza trafiły Endera w twarz, a dłonie uderzyły o plecy szukając uchwytu. Ender jednak skręcił tułów i palce ześliznęły się po skórze. W jednej chwili Ender — wciąż w uścisku Bonza — wykonał pełny obrót. Klasycznym posunięciem w takiej sytuacji byłoby uderzyć piętą w krocze przeciwnika. To jednak wymagało precyzji, a Bonzo spodziewał się takiego ruchu. Podnosił się już na palce i odsuwał biodra, by Ender nie mógł go dosięgnąć. Ender nie patrząc wiedział, że tamten musi obniżyć głowę, dotykając niemal jego włosów. Zamiast więc próbować kopnięcia, wybił się z podłogi potężnym pchnięciem obu nóg jak żołnierz odbijający się od ściany i uderzył głową w twarz Bonza.
Odwrócił się w samą porę, by zobaczyć, jak Bonzo zatacza się w tył dysząc z bólu i zdziwienia, a krew płynie mu z nosa. Ender wiedział, że mógłby teraz wyjść z łazienki i zakończyć bójkę. Tak, jak uciekł z sali bojowej, gdy polała się pierwsza krew. Ale potem starcie powtórzyłoby się znowu. I jeszcze raz, i następny, dopóki nie znikłaby wola walki. By ostatecznie zakończyć sprawę, musiał zranić Bonza tak mocno, że lęk stanie się silniejszy od nienawiści.
Dlatego oparł się o ścianę, wyskoczył i odepchnął się ramionami. Jego stopy wylądowały na brzuchu i piersi Bonza. Ender obrócił się w powietrzu, lądując na dłoniach i palcach stóp, zrobił przewrót, znalazł się pod przeciwnikiem i gdy tym razem obiema nogami kopnął w górę, trafił mocno i pewnie.
Bonzo nie krzyknął z bólu. W ogóle nie zareagował. Tylko jego ciało uniosło się trochę. Zdawało się, że Ender kopnął mebel. Bonzo upadł w bok i rozciągnął się pod strumieniem gorącej wody z prysznica. Nie wykonał najmniejszego ruchu, by uciec od morderczego gorąca.
— Boże! — krzyknął ktoś. Koledzy Bonza skoczyli, by zakręcić wodę. Ender wstał powoli. Ktoś wcisnął mu ręcznik. To był Dink.
— Wyjdźmy stąd — powiedział.
Gdy odprowadzał Endera, słychać było ciężkie kroki dorosłych, zbiegających po drabince. Teraz zjawiali się nauczyciele. Personel medyczny. Żeby opatrzyć rany przeciwnika Endera…Gdzie byli przed walką, kiedy jeszcze wszystko mogło się skończyć bez ran?
Ender nie miał już żadnych wątpliwości: nikt mu nie pomoże. Cokolwiek go spotka, teraz czy kiedykolwiek, znikąd nie otrzyma pomocy. Peter mógł być draniem, ale miał rację: moc zadawania bólu jest jedyną, która ma znaczenie, moc zabijania i niszczenia, ponieważ jeśli nie możesz zabijać, jesteś zawsze we władzy tych, którzy potrafią. A wtedy nic i nikt nigdy cię nie ocali.
Dink odprowadził go do pokoju i położył na łóżku.
— Boli cię coś? — zapytał. Ender pokręcił głową.
— Rozwaliłeś go. Myślałem, że jesteś już trupem, kiedy cię złapał. Ale rozwaliłeś go. Gdyby wytrzymał dłużej, chyba byś go zabił.
— To on chciał mnie zabić.
— Wiem. Znam go. Nikt nie potrafi tak nienawidzić jak Bonzo. Ale to już koniec. Jeśli nawet go za to nie wymrożą i nie odeślą do domu, nigdy więcej nie spojrzy ci w oczy. Tobie ani nikomu. Miał dwadzieścia centymetrów wzrostu przewagi, a wyglądał jak kulawa krowa, co tylko stoi i przeżuwa.
Ender jednak pamiętał Bonza tylko w chwili, gdy kopnął go w krocze. Puste, martwe spojrzenie. Był już wtedy skończony. Nieprzytomny. Oczy miał otwarte, ale już nie myślał i nie ruszał się; tylko ten martwy, idiotyczny wyraz twarzy i niewidzące spojrzenie. Tak wyglądał Stilson, kiedy z nim skończył.
— Ale wymrożą go — stwierdził Dink. — Wszyscy wiedzą, że to on zaczai. Widziałem, jak wstają i wychodzą z mesy dowódców. Parę sekund trwało, zanim zrozumiałem, że ciebie też tam nie ma, a potem jeszcze minutę, żeby sprawdzić, gdzie poszedłeś. Powiedziałem ci, żebyś nigdzie nie chodził sam.
Читать дальше