— Niech diabli wezmą Dapa i pana także, sir. Wiem, co robię.
— Naprawdę?
— Lepiej, niż ktokolwiek inny.
— To na pewno, ponieważ nikt poza panem nie ma najmniejszego pojęcia, co się właściwie dzieje. Od ośmiu dni wiadomo, że grupa pańskich najbardziej złośliwych „dzieci” postanowiła pobić Endera, jeśli tylko się uda. I że niektórzy członkowie tej grupy, z niejakim Bonito de Madrid, zwanynąpowszechnie Bonzo, na czele, najprawdopodobniej nie przejawią żadnych zahamowań, gdy ten akt będzie miał miejsce. Tym samym Enderowi Wigginowi, którego wartości nie sposób przecenić, zupełnie poważnie grozi rozsmarowanie mózgu po ścianach pańskiej małej, orbitującej szkółki. A pan, w pełni świadom tego zagrożenia, proponuje, nie robić dokładnie…
— Nic.
— Sam pan rozumie, że to budzi pewne obawy.
— Ender Wiggin znalazł się już wcześniej w podobnej sytuacji. Na Ziemi, kiedy stracił swój czujnik, a potem jeszcze raz, kiedy spora grupa starszych chłopców…
— Nie zjawiłem się tutaj bez pewnych informacji na temat przeszłości. Wiem, że Ender Wiggin prowokował Bonza Madrida ponad granice ludzkiej wytrzymałości. A pan nie ma żandarmerii, która mogłaby zapobiec bójce. To nieodpowiedzialne.
— Kiedy Ender Wiggin obejmie dowództwo naszych flotylli, kiedy będzie musiał podejmować decyzje, które doprowadzą do naszego zwycięstwa lub klęski, czy wtedy znajdzie się żandarmeria, gotowa go ratować, gdy straci panowanie nad sytuacją?
— Nie dostrzegam związku.
— Najwyraźniej. Ale ten związek istnieje. Ender Wiggin musi wiedzieć, że cokolwiek się stanie, nikt z dorosłych nie przyjdzie mu z pomocą. Musi wierzyć, aż do samej głębi swej duszy, że może dokonać tylko tego, do czego dojdzie sam, on i inne dzieci. Jeśli w to nie uwierzy, nigdy nie osiągnie szczytu swoich możliwości.
— Nie osiągnie go także wtedy, gdy będzie martwy lub trwale okaleczony.
— Nie będzie.
— Dlaczego po prostu nie odeśle pan Bonza ze Szkoły? Jest wystarczająco duży.
— Ponieważ Ender wie, że Bonzo chce go zabić. Jeśli przeniesiemy Bonza przedterminowo, będzie wiedział, że to my go ocaliliśmy. A Bóg mi świadkiem, że Bonzo nie jest na tyle dobrym dowódcą, by go awansować z powodów czysto merytorycznych.
— A inne dzieci? Można by je skłonić, żeby pomogły Enderowi.
— Zobaczymy, co się stanie. Tak brzmi moja pierwsza, ostatnia i jedyna decyzja.
— Niech Bóg ma pana w swej opiece, jeśli się pan pomylił.
— Jeśli się pomyliłem, niech Bóg ma w opiece nas wszystkich.
— Postawię pana przed sądem wojennym, okryję pańskie imię hańbą, jeśli się okaże, że nie ma pan racji.
— Zgoda. Ale proszę pamiętać: jeśli będę miał rację, załatwi mi pan parę tuzinów medali.
— Za co?
— Za to, że nie pozwoliłem się panu wtrącać.
Ender siedział w kącie sali treningowej. Zaczepiwszy ramię o klamrę obserwował, jak Groszek ćwiczy ze swoją grupą. Wczoraj trenowali atak bez miotaczy i rozbrajanie przeciwnika samymi nogami. Ender pomagał im, demonstrując pewne techniki walki wręcz w normalnej grawitacji. Wiele trzeba było zmienić, ale bezwładność lotu dało się wykorzystywać tak samo dobrze w nullo, jak w ciążeniu.
Dziś jednak Groszek miał nową zabawkę. Przyniósł martwą strunę, jeden z tych cieniutkich, niewidzialnych niemal splotów, jakich używano podczas prac konstrukcyjnych w przestrzeni, by połączyć dwa przedmioty razem. Martwe struny miewały czasem po kilka kilometrów długości. Ta była niewiele dłuższa niż krawędź ściany sali treningowej i Groszek bez trudu zwinął ją wokół pasa. Teraz ściągnął ją przez głowę, jak część ubrania, i podał koniec jednemu z żołnierzy.
— Zaczep to o klamrę i zawiń parę razy — polecił.
Sam przeleciał z drugim końcem w przeciwny róg sali.
Po chwili zdecydował, że struna nie nadaje się na potykacz. Owszem, trudno ją było zauważyć, ale jedno pasmo splotu nie zatrzyma przeciwnika, mogącego bez trudu przelecieć nad nim lub pod nim. Po chwili jednak wpadł na pomysł, by wykorzystać strunę do zmiany kierunku ruchu w locie. Nie odczepiając jej od klamry zawiązał drugi koniec wokół pasa, przesunął się o kilka metrów i wystartował na wprost. Struna zatrzymała go nagle i zmieniła tor lotu tak, że po zatoczeniu krótkiego łuku Groszek huknął całym pędem o ścianę.
Krzyczał i krzyczał, a Ender dopiero po chwili zorientował się, że to nie z bólu.
— Widzieliście, jak szybko leciałem? A jak skręciłem!
Wkrótce cała Armia Smoka przerwała ćwiczenia, żeby przyglądać się wyczynom Groszka ze struną. Gwałtowne skręty były szokujące, zwłaszcza gdy ktoś nie wiedział, gdzie szukać splotu. Kiedy Groszek użył jej, by owinąć się wokół gwiazdy, osiągnął szybkość, jakiej nikt jeszcze w tej sali nigdy nie widział.
O 21.40 Ender zakończył wieczorne ćwiczenia. Armia, zmęczona, lecz zachwycona faktem, że widziała coś całkiem nowego, ruszyła korytarzami do koszar. Ender szedł między nimi. Nie rozmawiał, ale słuchał rozmów. Chłopcy byli wyczerpani, to prawda — od ponad czterech tygodni codziennie bitwy, często w układzie, który wymagał najwyższego zaangażowania. Byli jednak dumni, szczęśliwi, bliscy sobie… ani razu nie przegrali i nauczyli się sobie ufać. Wiedzieli, że każdy z nich będzie walczyć sprawnie i z zacięciem, że dowódcy raczej wykorzystają, niż zmarnują ich wysiłki; przede wszystkim zaś ufali Enderowi: że przygotuje ich na wszystko, co może się wydarzyć.
Idąc korytarzem Ender zauważył kilku starszych chłopców, na pozór pogrążonych w rozmowach. Stali w odnogach głównego korytarza, przy drabinkach; kilku zbliżało się z naprzeciwka. Trudno było uwierzyć, że tylko przypadkiem większość z nich nosi mundury Salamandry, a pozostali pochodzą z tych armii, których dowódcy najbardziej nienawidzą Endera Wiggina. Niektórzy patrzyli na niego i zbyt szybko odwracali wzrok; inni zdawali się zbyt nerwowi, jakby w napięciu starali się udawać spokój i odprężenie. Co zrobi, jeśli zaatakują jego armię tutaj, w korytarzu? Chłopcy są młodzi, mali, bez żadnego doświadczenia w walce w ciążeniu. Kiedy mieli się jej nauczyć?
— Hej, Ender! — zawołał ktoś. Ender zatrzymał się i obejrzał. To była Petra. — Ender, mogę z tobą pogadać?
Ender natychmiast pojął, że jeśli zatrzyma się choćby na chwilę, jego armia szybko go wyminie i zostanie na korytarzu sam z Petrą.
— Przejdź się ze mną — odpowiedział.
— To tylko chwila.
Ender odwrócił się i ruszył za swymi żołnierzami. Słyszał, jak Petra dogania go.
— No dobra, pójdę.
Ender poczuł, że ogarnia go napięcie. Czy była jedną z nich? Jedną z tych, którzy nienawidzili go tak bardzo, że chcieli go skrzywdzić?
— Twój przyjaciel prosił, żebym cię ostrzegła. Jest paru chłopców, którzy chcą cię zabić.
— To niespodzianka — stwierdził Ender. Kilku jego żołnierzy nadstawiło uszu. Najwyraźniej spisek przeciwko dowódcy bardzo ich zainteresował.
— Ender, oni naprawdę mogą to zrobić. Powiedział, że planują to od dnia, kiedy zostałeś dowódcą…
— Chcesz powiedzieć: od dnia, kiedy pobiłem Salamandrę.
— Wiesz, Ender, ja też cię nienawidziłam, kiedy pobiłeś Armię Feniksa.
— Nie mówię, że mam do kogokolwiek pretensje.
— To prawda. Prosił, żebym odciągnęła cię na bok, kiedy będziesz wracał z ćwiczeń i uprzedziła, żebyś jutro na siebie uważał, bo…
Читать дальше