— Petra, gdybyś rzeczywiście teraz odciągnęła mnie na bok, to jest tu tuzin takich, co wzięliby się za mnie od razu w korytarzu. Chcesz mi wmówić, że ich nie zauważyłaś?
Zaczerwieniła się nagle.
— Nie, nie zauważyłam. Jak mogłeś pomyśleć coś takiego? Nie wiesz, kto jest twoim przyjacielem?
Wyprzedziła go, przecisnęła się przez szeregi Armii Smoka i wspięła po drabince na wyższy poziom.
— Czy to prawda? — spytał Zwariowany Tom już w koszarach.
— Czy co prawda? — Ender rozejrzał się po sali, wypatrzył hałasującą dwójkę i krzyknął, by kładli się do łóżek.
— Że paru starszych chłopaków chce cię wykończyć?
— Głupie gadanie — odparł. Ale wiedział, że tak nie jest. Petra dowiedziała się czegoś. To, co widział po drodze, też nie było wytworem wyobraźni.
— Może i głupie gadanie, ale myślę, że nas zrozumiesz. Pięciu dowódców plutonów będzie cię eskortować do sypialni.
— Nie ma potrzeby.
— Zrób nam tę przyjemność. Jesteś nam chyba coś winien.
— Nic wam nie jestem winien. — Byłby głupcem, gdyby odrzucił ich propozycję. — Róbcie, co chcecie.
Odwrócił się i wyszedł. Plutonowi ruszyli za nim. Jeden pobiegł naprzód i otworzył pokój. Sprawdzili wszystko, zmusili go, by obiecał, że zatrzaśnie drzwi i wyszli tuż przed zgaszeniem świateł.
Na ekranie czekała wiadomość.
NIE CHODŹ NIGDZIE SAM. NIGDY.
— DINK
Ender uśmiechnął się. A więc Dink nadal był przyjacielem. Niech się nie martwi. Nic mu nie zrobią. Ma swoją armię.
Ale w ciemności nie miał żadnej armii. Tej nocy śnił o Stilsonie, tylko że teraz widział, jaki był mały i jak śmieszne było całe jego pozowanie na twardziela; mimo to Stilson i jego koledzy związali go tak, by nie mógł się bronić, a potem wszystko, co naprawdę zrobił tamtemu, oni we śnie zrobili Enderowi. Później Ender zobaczył siebie, bełkocącego jak idiota. Ze wszystkich sił próbował wydać rozkazy swej armii, ale wykrzykiwał tylko jakieś bzdury.
Przebudził się w ciemności czując lęk. Potem uspokoił się myślą, że nauczyciele muszą go cenić; inaczej nie zmuszaliby go do takich wysiłków. Nie pozwolą, by coś mu się stało, w każdym razie coś naprawdę złego. Wtedy, parę lat temu, kiedy starsi chłopcy zaatakowali go w sali treningowej, nauczyciele pewnie czekali za drzwiami, żeby sprawdzić, jak sobie poradzi. Gdyby sytuacja rozwinęła się nie tak, jak trzeba, wkroczyliby i zakończyli całą sprawę. Mógł zwyczajnie siedzieć i nic nie robić, a oni już by dopilnowali, żeby jakoś z tego wyszedł. W grze naciskają go tak mocno, jak tylko mogą, ale poza grą będą chronić.
Pewien tego zasnął znowu, ocknął się dopiero, gdy cicho otworzyły się drzwi, a ktoś wsunął informację o porannej bitwie.
* * *
Wygrali, naturalnie, ale było to wyczerpujące starcie, a salę bojową wypełniał taki labirynt gwiazd, że wymiatanie nieprzyjaciół zajęło czterdzieści pięć minut. Walczyli z Armią Borsuka Pola Slattery i tamci nie chcieli podać się bez oporu. Na dodatek do gry wprowadzono pewne urozmaicenie — każdy trafiony, a nawet unieruchomiony przeciwnik tajał po mniej więcej pięciu minutach, tak jak w czasie ćwiczeń. Jedynie całkowicie zamrożeni pozostawali wyłączeni z akcji do końca. To stopniowe rozmrażanie nie przeszkodziło jednak Armii Smoka. Zwariowany Tom pierwszy zauważył, co się dzieje, kiedy zaczęły ich trafiać strzały od tyłu, oddawane przez ludzi, o których sądzili, że są wyeliminowani. Po bitwie Slattery uścisnął Enderowi rękę i powiedział:
— Cieszę się, że wygrałeś. Jeśli cię kiedykolwiek pobiję, to chcę to zrobić uczciwie.
— Używaj tego, co ci dają — odparł Ender. — Jeśli masz przewagę nad przeciwnikiem, korzystaj z niej.
— Korzystam — uśmiechnął się Slattery. — Jestem uczciwy tylko przed i po bitwach.
Bitwa trwała tak długo, że nie zdążyli na śniadanie. Ender spojrzał na swych zgrzanych, spoconych, zmęczonych żołnierzy, czekających w korytarzu.
— Na dzisiaj wystarczy — oznajmił. — Nie będzie ćwiczeń. Odpocznijcie trochę. Pobawcie się. Zdajcie jakiś test.
Byli tak znużeni, że nawet się nie ucieszyli, nie zaśmiali. Tylko powlekli się do koszar i zaczęli rozbierać. Poszliby na trening, gdyby ich o to poprosił, ale sięgali już granic wytrzymałości. Brak śniadania był kroplą, która przepełniła czarę.
Ender chciał od razu wejść pod prysznic, ale był zbyt zmęczony. Położył się w kombinezonie na łóżku, tylko na chwilę, i przebudził dopiero w porze obiadu. Tyle wyszło z jego zamiaru, by rano dowiedzieć się czegoś więcej o robalach. Zostało mu akurat dość czasu, żeby się ogarnąć, zjeść coś i biec na lekcje.
Ściągnął cuchnący potem kombinezon. Było mu zimno i czuł dziwną słabość. Nie powinien spać w ciągu dnia. Robi się miękki. Zaczyna się zużywać. Powinien coś z tym zrobić.
Pobiegł więc do sali gimnastycznej i zmusił do trzykrotnej wspinaczki po linie. Dopiero potem poszedł do łazienki. Nie przyszło mu do głowy, że w mesie dowódców wszyscy zauważą jego nieobecność; że biorąc prysznic w środku dnia, gdy jego żołnierze pochłaniają właśnie swój pierwszy posiłek, zostanie zupełnie, całkowicie sam.
Nawet kiedy usłyszał, jak wchodzą, nie zwrócił na to uwagi. Pozwalał, by woda spływała mu po głowie i całym ciele. Cichy odgłos kroków był niemal niesłyszalny. Pomyślał, że może jest już po obiedzie. Albo ktoś później skończył trening.
A może nie. Obejrzał się. Było ich siedmiu; opierali się o metalowe umywalki i ścianki kabin i przyglądali mu się. Bonzo stał na czele. Kilku uśmiechało się tryumfująco, jak łowcy, którzy osaczyli zwierzynę. Bonzo był poważny.
— Cześć — rzucił Ender.
Nikt nie odpowiedział.
Ender zakręcił prysznic, choć nie spłukał jeszcze z siebie mydła i sięgnął po ręcznik. Nie było go. Jeden z chłopców trzymał go w ręku: Bernard. Do pełnego obrazu brakowało jeszcze, by byli tu Peter i Stilson. Przydałby się im uśmiech Petera i bijąca w oczy głupota Stilsona.
Wiedział, że ręcznik jest manewrem otwierającym. Biegając za nim nago wyglądałby głupio i słabo. Tego właśnie chcieli: poniżyć go i załamać. Nie miał zamiaru się poddać. Nie chciał czuć się bezbronnym tylko dlatego, że był mokry, zmarznięty i bez ubrania. Stał przed nimi spokojnie, z opuszczonymi rękami. Patrzył w oczy Bonza.
— Twój ruch — powiedział.
— To nie jest gra — oświadczył Bernard. — Mamy cię już dosyć, Ender. Dzisiaj kończysz szkołę. Wychodzisz na mróz.
Ender nawet na niego nie spojrzał. To Bonzo pragnął jego śmierci, choć nie odezwał się jeszcze ani słowem. Pozostali tylko mu towarzyszyli, sprawdzali, jak daleko mogą się posunąć. Bonzo wiedział, jak daleko się posunie.
— Bonzo — odezwał się cicho Ender. — Twój ojciec byłby z ciebie dumny.
Bonzo zesztywniał.
— Ucieszyłby się, gdyby cię teraz zobaczył, jak przyszedłeś bić się z nagim chłopcem w łazience, mniejszym od ciebie, i przyprowadziłeś sześciu kolegów. Powiedziałby: jak honorowo.
— Nie chcemy się z tobą bić — stwierdził Bernard. — Wpadliśmy tylko cię namówić, żebyś uczciwie rozgrywał walki. Może byś przegrał parę od czasu do czasu.
Chłopcy zaśmiali się. Wszyscy prócz Bonza. I Endera.
— Brawo, dzielny Bonito. Będziesz mógł wrócić do domu i opowiadać: tak, pobiłem Endera Wiggina, który dopiero skończył dziesięć lat, a ja miałem trzynaście. Miałem do pomocy tylko sześciu kolegów, ale jakoś udało nam się go pokonać, mimo że był nagi, mokry i sam. Ender Wiggin był taki straszny i niebezpieczny, że właściwie powinno nas być dwustu.
Читать дальше