Arthur Clarke - Koniec dzieciństwa

Здесь есть возможность читать онлайн «Arthur Clarke - Koniec dzieciństwa» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 1993, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Koniec dzieciństwa: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Koniec dzieciństwa»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Szczyt zimnej wojny. Oba supermocarstwa — USA i ZSRR — wkraczają w decydującą fazę przygotowań do wysłania człowieka w Kosmos, gdy niespodziewanie na niebie pojawiają się ogromne statki Obcych…
Zwierzchnicy — bo tak zostają nazwani przybysze — przejmują całkowitą kontrolę nad światem, narzucając mu własny porządek. Nie używają przy tym siły — środek perswazji stanowi regularna manifestacja przytłaczającej potęgi technologicznej. W krótkim czasie Ziemia wkracza na drogę pokoju, dobrobytu i ogólnego szczęścia. Nie eliminuje to jednak podstawowych pytań, jakie zadaje sobie ludzkość: kim są Obcy? Skąd i po co przybyli? Kto lub co nimi kieruje? Jakie są ich zamiary wobec Ziemi i jej mieszkańców? I dlaczego cały czas pozostają w ukryciu?

Koniec dzieciństwa — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Koniec dzieciństwa», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Rad wracał do domu, mimo trudu włożonego w ucieczkę. W ciągu tych paru miesięcy dojrzał wewnętrznie. Widział tak wiele, podróżował tak daleko, że tęsknił teraz za ojczystym światem. Teraz rozumiał, dlaczego Zwierzchnicy zatrzasnęli przed Ziemią drzwi do gwiazd. Ludzkość ma jeszcze przed sobą długą drogę, zanim będzie mogła odegrać jakąkolwiek rolę w cywilizacji, którą dano mu ujrzeć.

Może być i tak, chociaż nigdy by się z tym nie pogodził, że ludzkość na zawsze pozostanie tylko niższym gatunkiem, zamkniętym w zapomnianym rezerwacie, w którym Zwierzchnikom wyznaczono rolę nadzorców i strażników. Może to właśnie miał na myśli Vindarten, dając mu tuż przed odlotem to dwuznaczne ostrzeżenie:

— W czasie, jaki minął na pańskiej planecie — powiedział Zwierzchnik — wiele mogło się wydarzyć. Może pan nie poznać teraz swego świata.

Może i tak — myślał Jan. Osiemdziesiąt lat to szmat czasu i choć był młody i potrafił się przystosować, niełatwo mu przyjdzie zrozumieć wszystkie zmiany, które zaszły w czasie, jaki upłynął. Jednego był pewien: ludzie zechcą wysłuchać jego opowieści i dowiedzieć się czegoś o cywilizacji Zwierzchników.

Traktowali go dobrze, zresztą przypuszczał, że tak właśnie będzie. O podróży w tamtą stronę nie wiedział nic; kiedy minął efekt działania zastrzyku i opuścił kryjówkę, statek wchodził już do systemu słonecznego Zwierzchników. Jan wylazł ze swego niezwykłego schowka i stwierdził z ulgą, że nie potrzebuje maski tlenowej. Powietrze było gęste i ciężkie, ale mógł nim oddychać bez trudu. Znajdował się w ogromnej, pomalowanej na czerwono ładowni, między niezliczonymi pakunkami i całym tym kramem, jakiego można oczekiwać na pokładzie statku oceanicznego czy kosmicznego. Zanim dotarł do kabiny pilotów i przedstawił się załodze, minęła prawie godzina.

Zaskoczył go brak reakcji z ich strony; wiedział, że Zwierzchnicy rzadko okazywali uczucia, ale coś przecież musieli czuć. A oni po prostu zajmowali się swoimi sprawami, obserwując wielki ekran i naciskając niezliczone przyciski na pulpitach sterowniczych. Wtedy zrozumiał, że lądują, bo od czasu do czasu na ekranie pojawiał się obraz planety — za każdym razem większy. Jednak Jan nie odczuwał wrażenia ruchu czy hamowania, tylko stabilną grawitację, którą oceniał na jedną piątą ziemskiej. Ogromne siły poruszające statkiem musiały być skompensowane z wyjątkową precyzją.

Nagle trzej Zwierzchnicy jednocześnie podnieśli się ze swoich miejsc i Jan zrozumiał, że podróż dobiegła końca. Nie słyszał, by rozmawiali między sobą i do niego też żaden się nie odezwał, a kiedy jeden z nich gestem kazał mu iść za nimi, Jan pojął coś, o czym powinien pomyśleć wcześniej. Przecież z tej strony niesamowicie długiej linii zaopatrzeniowej Karellena mogło nie być nikogo, kto znałby choć jedno słowo po angielsku.

Spoglądali na niego bacznie, gdy ogromne drzwi otworzyły się przed jego złaknionymi wrażeń oczyma. Oto szczytowy moment jego życia; miał zostać pierwszym człowiekiem, który kiedykolwiek ujrzał świat w promieniach obcego słońca. Blask NGS 549672 zalał statek i oto leżała przed Janem planeta Zwierzchników.

Czego oczekiwał? Nie był pewien. Ogromne budowle, miasta z wieżowcami, których dachy giną w chmurach, maszyny przekraczające wszelkie wyobrażenie — to by go nie zdziwiło. Lecz ujrzał jedynie monotonną równinę rozpościerającą się aż po nienaturalnie bliski horyzont, na której dotrzegł tylko trzy inne statki Zwierzchników, kilka kilometrów dalej.

Przez chwilę poczuł ogromne rozczarowanie. Potem wzruszył ramionami, pomyślawszy rozsądnie, iż należało oczekiwać, że port kosmiczny będzie się znajdował w takim odległym i nie zamieszkanym zakątku planety.

Było zimno, choć nie tak bardzo, aby mu to doskwierało. Światło wielkiego, czerwonego słońca wiszącego nad horyzontem było zupełnie wystarczające dla ludzkich oczu, lecz Jan przelotnie pomyślał o tym, ile czasu upłynie, zanim zatęskni za zielenią i błękitem. I wtedy zobaczył ogromny, cieniutki jak opłatek sierp księżyca wspinający się na niebo obok słońca. Długo patrzył, zanim dotarło do niego, że podróż jeszcze się nie skończyła. To tam znajdował się świat Zwierzchników. Miejsce, w którym był teraz, musiało być bazą satelitarną, z której startowały gwiazdoloty.

Zabrali go na pokład statku nie większego od zwykłego ziemskiego samolotu. Czując się jak Pigmej, wdrapał się na jeden z wielkich foteli, próbując dojrzeć przez panoramiczne okno zbliżającą się planetę.

Podróż trwała tak krótko, że zaledwie zdążył dostrzec kilka szczegółów na globie, który szybko powiększał się w oczach. Nawet tak blisko domu Zwierzchnicy używali czegoś w rodzaju gwiezdnego silnika, bowiem już po paru minutach opadali w dół przez grubą, pełną chmur atmosferę. Kiedy otworzyły się drzwi, przeszli do wysokiego, zamkniętego pomieszczenia.

Dopiero po dwóch dniach Jan opuścił ten budynek. Był nie zaplanowaną przesyłką i nie bardzo wiedzieli, co z nim zrobić. Co gorsza, żaden z tutejszych Zwierzchników nie znał angielskiego. Porozumiewanie się było praktycznie niemożliwe i Jan z goryczą zdał sobie sprawę z tego, że kontakt z obcą rasą nie był rzeczą tak prostą jak opisywano to w powieściach. Język gestów okazał się całkowicie nieprzydatny, ponieważ mimikę kształtowały nastroje, które nie były wspólne Zwierzchnikom i ludziom.

„Byłoby jeszcze gorzej — myślał Jan — gdyby jedyni Zwierzchnicy mówiący moim językiem pozostali na Ziemi”. Mógł tylko czekać i liczyć na to, że sytuacja się wyjaśni. Na pewno przybędą jacyś naukowcy, może eksperci specjalizujący się w kontaktach z innymi rasami i zajmą się nim. A może był tak mało ważną postacią, że nikt nie chciał zawracać sobie nim głowy?

Nie był w stanie wydostać się z budynku, ponieważ wielkie drzwi nie miały żadnych urządzeń otwierających. Kiedy podchodził do nich któryś ze Zwierzchników, po prostu otwierały się. Jan próbował tego samego: machał przedmiotami wysoko w powietrzu, aby przeciąć ewentualny promień kontrolny, próbował wszystkiego, co tylko przyszło mu do głowy — bez skutku. Zdał sobie sprawę z tego, że był równie bezradny, jak byłby człowiek z epoki kamiennej zagubiony we współczesnym budynku. Raz próbował wyjść razem z jakimś Zwierzchnikiem, ale łagodnie choć stanowczo dano mu do zrozumienia, że powinien pozostać. Ponieważ bardzo zależało mu na tym, by nie irytować gospodarzy, nie upierał się.

Jednak zanim popadł w rozpacz, przybył Vindarten. Zwierzchnik mówił bardzo złą angielszczyzną i o wiele za szybko, ale z godziny na godzinę robił postępy. Po kilku dniach mogli bez problemu rozmawiać o wszystkim, co nie wymagało specjalistycznego słownictwa.

Kiedy Vindarten zajął się Janem, kłopoty Ziemianina skończyły się i o nic nie musiał się martwić. Nie mógł jednak robić tego, co chciał, gdyż większość czasu spędzał z naukowcami Zwierzchników, poddając się niezrozumiałym testom na skomplikowanych przyrządach. Te maszyny bardzo mu się nie podobały, a po kolejnej sesji z jakimś urządzeniem hipnotyzującym, przez kilka godzin okropnie bolała go głowa. Chętnie godził się na współpracę, ale nie był pewien, czy badający go zdają sobie sprawę z jego ograniczeń psychicznych i fizycznych. Na przykład, dość długo trwało, zanim zdołał ich przekonać, że w regularnych odstępach czasu potrzebuje snu.

W przerwach między tymi eksperymentami miewał okazję popatrzeć na miasto i zaczął rozumieć, jak trudna a zarazem niebezpieczna byłaby przechadzka samopas. Ulice właściwie nie istniały i wydawało się, że to samo dotyczy lokalnego transportu. To była planeta istot latających, nie obawiających się grawitacji. Nie było żadnych zabezpieczeń przed upadkiem w kilkudziesięciometrową przepaść, a jedyne wyjście z pokoju często znajdowało się wysoko w ścianie. Jan zaczął zdawać sobie sprawę z tego, o czym zaświadczało setki dowodów, a mianowicie z faktu, że psychika rasy wyposażonej w skrzydła musi różnić się zasadniczo od psychiki istot przykutych do ziemi. Przelatujący między wieżami miasta Zwierzchnicy, poruszający się jak wielkie ptaki potężnymi uderzeniami skrzydeł, stanowili niezwykły widok. Wiązał się z tym pewien problem naukowy. Planeta była dużo większa od Ziemi. A jednak grawitację miała niewielką; Jan zastanawiał się, dlaczego więc posiadała tak gęstą atmosferę? Zapytał o to Vindartena i dowiedział się — czego właściwie się spodziewał — że nie była to rodzinna planeta Zwierzchników. Pochodzili z dużo mniejszego świata, a potem podbili ten, zmieniając nie tylko atmosferę, ale i grawitację.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Koniec dzieciństwa»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Koniec dzieciństwa» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arthur Clarke - Pierworodni
Arthur Clarke
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Burza słoneczna
Arthur Clarke
Arthur Clarke
Stanisław Lem - Pokój na Ziemi
Stanisław Lem
Stanisław Lem
Arthur Clarke - Kowboje oceanu
Arthur Clarke
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Świetlani Posłańcy
Arthur Clarke
Arthur Clarke
Отзывы о книге «Koniec dzieciństwa»

Обсуждение, отзывы о книге «Koniec dzieciństwa» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x