Arthur C. Clarke
Koniec dzieciństwa
Powieść
Tytuł oryginalny: Childhood’s end
Język oryginalny: angielski
Tłumacz: Królicki Zbigniew Andrzej
Rok pierwszego wydania: 1953
Rok pierwszego wydania polskiego: 1993
Wulkan, który z rykiem wyrzucił Taratuę z głębin Pacyfiku spał już od pół miliona lat. „A jednak — pomyślał Reinhold — wkrótce ta wyspa zostanie osmalona płomieniami o wiele gorętszymi niż te, które towarzyszyły jej narodzinom”. Spojrzał w stronę stanowiska startowego i jego wzrok wspiął się po piramidzie rusztowań, które wciąż otaczały „Kolumba”. Dwieście stóp wyżej dziób statku błyszczał w promieniach zachodzącego słońca. Dla statku nadchodziła ostatnia noc — niebawem będzie się pławił w odwiecznym blasku słonecznym otwartego kosmosu.
Tu, pod palmami, wysoko na skalnym grzbiecie wyspy było cicho i spokojnie. Jedynym odgłosem wskazującym na pracę przy realizacji projektu był dolatujący od czasu do czasu jęk sprężarek lub okrzyk robotnika. Reinhold polubił ten palmowy zagajnik; niemal co wieczór przychodził tutaj, by patrzeć na swoje małe imperium. Smuciła go nieco myśl, że te palmy zostaną rozpylone na atomy, gdy „Kolumb” w huraganie ognia wzniesie się do gwiazd.
„James Forrestal” przecinający ciemne wody milę za pierścieniem raf włączył szperacze. Słońce zaszło już zupełnie i od wschodu szybko nadciągała tropikalna noc. Reinhold trochę sardonicznie zastanawiał się, czy dowódca lotniskowca naprawdę spodziewał się wytropić rosyjskie łodzie podwodne tak blisko brzegu.
Myśl o Rosji, jak zawsze, przypomniała mu Konrada i tamtą okropną wiosnę 1945 roku. Minęło przeszło trzydzieści lat, ale wspomnienie tych ostatnich dni, gdy Trzecia Rzesza waliła się pod naporem Wschodu i Zachodu, było nadal żywe w jego pamięci. Wciąż widział zmęczone, niebieskie oczy Konrada ł złotawą szczecinę na jego policzkach, gdy podawali sobie ręce i rozstawali się pośród ruin pruskiej wioski, a obok nich przepływał nie kończący się potok uchodźców.
Rozstanie to pozostało dla niego symbolem wszystkiego, co od tamtej pory stało się ze światem: rozłamu między Wschodem a Zachodem. Albowiem Konrad wybrał drogę do Moskwy. Wtedy Reinhold uważał go za głupca, ale teraz nie był już tego taki pewien.
Przez trzydzieści lat sądził, że Konrad nie żyje. Dopiero tydzień temu pułkownik Sandmayer, szef wywiadu technologicznego, przekazał mu nowe wiadomości. Nie lubił Sandmayera i był pewien, że tamten odwzajemnia to uczucie. Jednak żaden z nich nie pozwalał, aby szkodziło to ich współpracy.
— Panie Hoffmann — zaczął pułkownik w swoim najlepszym oficjalnym stylu — właśnie otrzymałem pewne alarmujące informacje z Waszyngtonu. Wprawdzie są ściśle tajne, ale postanowiliśmy je przekazać zespołowi koordynującemu, aby zwrócić uwagę panów na konieczność pośpiechu.
Przerwał dla zwiększenia efektu swoich słów, ale na Reinholdzie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Domyślał się, o co może chodzić.
— Rosjanie prawie nas dogonili. Skonstruowali silnik atomowy, może nawet lepszy od naszego i budują statek na brzegu Bajkału. Nie znamy zaawansowania ich prac, lecz wywiad uważa, że mogą wystartować jeszcze w tym roku. Rozumie pan, co to oznacza.
„Tak — pomyślał Reinhold — rozumiem. Rozpoczął się wyścig i niekoniecznie my musimy go wygrać”.
— A wie pan, kto kieruje ich zespołem? — zapytał, właściwie nie oczekując odpowiedzi. Ku jego zdziwieniu pułkownik Sandmayer podsunął mu kartkę maszynopisu. Na pierwszym miejscu zobaczył imię i nazwisko: Konrad Schneider.
— Pan sporo wie o tych ludziach z Penemunde, prawda? — powiedział pułkownik. — To może nam dać pewne pojęcie o ich metodach. Chciałbym otrzymać od pana notatki o tych wszystkich, których pan pamięta: specjalności, najlepsze pomysły i tak dalej. Wiem, że po upływie tylu lat moja prośba nie jest łatwa do spełnienia, ale proszę się postarać.
— Jedynym, który naprawdę się liczy, jest Konrad Schneider — odparł Reinhold. — On był bardzo błyskotliwy, pozostali to po prostu kompetentni inżynierowie. Bóg jeden wie, do czego doszedł w ciągu tych trzydziestu lat. Proszę pamiętać, że zapewne zna wszystkie nasze wyniki, a my nie wiemy nic o jego osiągnięciach. To daje mu zdecydowaną przewagę.
Nie chciał, aby zabrzmiało to jak krytyka wywiadu, ale przez chwilę wydawało się, że Sandmayer zamierza się obrazić. Potem pułkownik wzruszył ramionami.
— Ten medal ma dwie strony, sam pan tak mówił. Swobodna wymiana informacji zapewnia szybszy postęp, nawet jeśli ujawnimy kilka naszych tajemnic. Prawdopodobnie rosyjskie kierownictwo nie ma pojęcia o połowie badań prowadzonych przez ich uczonych. Pokażemy im, że Demokracja pierwsza stanie na Księżycu.
„Demokracja — bzdury!” — pomyślał Reinhold, jednak wiedział, że lepiej nie mówić tego głośno. Jeden Konrad Schneider był wart milion nazwisk na liście wyborców. A czego dokonał przez ten czas, mając do dyspozycji wszystkie zasoby ZSRR? Może właśnie teraz jego statek odrywał się od Ziemi…
Słońce, które zaszło nad Taratuą, stało jeszcze wysoko nad Bajkałem, gdy Konrad Schneider i towarzyszący mu zastępca ministra do spraw energii atomowej wolno opuszczali teren, na którym wznosiła się kratownica prób silnikowych. Wciąż boleśnie dzwoniło im w uszach, choć ostatnie dudniące echa zamarły nad jeziorem dziesięć minut temu.
— Czemu ta ponura mina? — zapytał nagle Grigoriewicz. — Teraz powinniście być szczęśliwi. Za miesiąc będziemy już w drodze, a jankesi udławią się z wściekłości.
— Jak zwykle jesteście optymistą — powiedział Schneider. — To nie jest takie proste, chociaż silnik działa. Prawda, że nie przewiduję już żadnych poważnych trudności, ale niepokoją mnie raporty z Taratui. Mówiłem wam, jak dobry jest Hoffmann, a on ma do dyspozycji miliardy dolarów. Fotografie jego statku nie są zbyt wyraźne, ale wydaje się, że niewiele mu brakuje, aby zakończyć pracę. I wiemy, że przetestował swój silnik pięć tygodni temu.
— Nie martwcie się — zaśmiał się Grigoriewicz. — To ich czeka wielka niespodzianka. Pamiętajcie, oni nic o nas nie wiedzą.
Schneider przez chwilę zastanawiał się, czy istotnie tak było, lecz uznał, że bezpieczniej nie wyrażać swoich wątpliwości. Mogłoby to popchnąć myśli Grigoriewicza na zbyt zawiłe i kręte tory, a jeśli rzeczywiście gdzieś nastąpił przeciek, jemu samemu trudno byłoby oczyścić się z podejrzeń.
Wartownik zasalutował, gdy ponownie wchodzili do budynku zarządu. Pomyślał ponuro, że jest tu prawie tylu wojskowych, ilu techników. Jednak tacy właśnie byli Rosjanie i jak długo wojskowi schodzili mu z drogi, nie miał powodu do skarg. W sumie, poza irytującymi drobiazgami, wszystko przebiegało zgodnie z jego oczekiwaniami. Tylko przyszłość pokaże, czy Reinhold wybrał lepiej.
Właśnie zabierał się do pisania ostatniego raportu, gdy przerwała mu wrzawa podnieconych głosów. Przez moment siedział za biurkiem bez ruchu, zastanawiając się, jakież wydarzenie mogło być powodem naruszenia surowej dyscypliny obozu. Potem podszedł do okna — i po raz pierwszy w życiu poczuł rozpacz.
Kiedy Reinhold schodził z pagórka, niebo nad jego głową było już pełne gwiazd. Na morzu „Forrestal” wciąż przeczesywał fale świetlistymi palcami, podczas gdy rusztowanie wzniesione na brzegu, wokół „Kolumba” rozbłysło światłami jak wigilijna choinka. Tylko sterczący dziób statku odcinał się czarnym cieniem na tle rozgwieżdżonego nieba.
Читать дальше