Arthur Clarke - Koniec dzieciństwa
Здесь есть возможность читать онлайн «Arthur Clarke - Koniec dzieciństwa» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 1993, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Koniec dzieciństwa
- Автор:
- Жанр:
- Год:1993
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Koniec dzieciństwa: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Koniec dzieciństwa»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Zwierzchnicy — bo tak zostają nazwani przybysze — przejmują całkowitą kontrolę nad światem, narzucając mu własny porządek. Nie używają przy tym siły — środek perswazji stanowi regularna manifestacja przytłaczającej potęgi technologicznej. W krótkim czasie Ziemia wkracza na drogę pokoju, dobrobytu i ogólnego szczęścia. Nie eliminuje to jednak podstawowych pytań, jakie zadaje sobie ludzkość: kim są Obcy? Skąd i po co przybyli? Kto lub co nimi kieruje? Jakie są ich zamiary wobec Ziemi i jej mieszkańców? I dlaczego cały czas pozostają w ukryciu?
Koniec dzieciństwa — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Koniec dzieciństwa», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Nastąpiła długa cisza, w czasie której George borykał się z tymi zdumiewającymi myślami. Powoli wszystko zaczęło się układać. Prawda wynikająca z owych informacji zdawała się niewiarygodna, ale miała swoją wewnętrzną logikę. Wyjaśniała także, jeśli w ogóle można użyć tego słowa wobec spraw tak niepojętych, wszystko, co wydarzyło się od tamtegfo przyjęcia u Boyce’ów. Nagle George zrozumiał także, że to wyjaśnia również ciekawość Jean dla zjawisk nadprzyrodzonych.
— Co zapoczątkowało ten proces? — zapytał. — I do czego to zaprowadzi?
— Na te pytania nie potrafimy odpowiedzieć. We wszechświecie jest wiele ras i niektóre z nich odkryły tę siłę na długo przed tym, zanim na scenie pojawiliście się wy lub my. One czekają na was; czekają, aż przyłączycie się do nich i teraz nadeszła ta chwila.
— A jaka jest wasza rola w tym wszystkim?
— Jak większość ludzi, pan zapewne uważał nas za swoich władców. To nie jest tak. Nigdy nie byliśmy niczym więcej jak strażnikami wykonującymi obowiązki narzucone nam przez kogoś stojącego nad nami. Ten obowiązek czy służbę niełatwo zdefiniować; może najlepszym porównaniem byłyby pielęgniarki asystujące przy trudnym porodzie. Pomagamy w narodzinach czegoś nowego i niezwykłego. — Rashaverak zawahał się. — Tak, jesteśmy pielęgniarkami. Jednak sami jesteśmy rasą bezpłodną.
W tym momencie George zrozumiał, że stoi w obliczu tragedii okropniejszej od jego własnej. To było nieprawdopodobne i w pewnym sensie sprawiedliwe. Mimo całej swej potęgi i świetności Zwierzchnicy utknęli w ewolucyjnym ślepym zaułku. Oto miał przed sobą przedstawiciela wielkiej i szlachetnej rasy, pod każdym niemal względem górującej nad ludźmi, lecz nie mającej przed sobą żadnej przyszłości i świadomej tego faktu. W obliczu takiej tragedii problemy George’a wydawały się trywialne i błahe.
— Teraz już wiem — powiedział — dlaczego obserwowaliście Jeffreya. Pełnił rolę świnki morskiej w tym eksperymencie.
— Dokładnie tak, chociaż nie mieliśmy żadnego wpływu na ten eksperyment. Nie my go rozpoczęliśmy, po prostu próbujemy go obserwować. Nie mieszamy się do niczego, chyba że jesteśmy do tego zmuszeni.
„Tak — pomyślał George. — Ta wielka fala. Nie mogli pozwolić, aby cenny okaz został zniszczony”.
Lecz zaraz poczuł wstyd, czując, że jego rozgoryczenie i gniew były nie na miejscu.
— Mam tylko jeszcze jedno pytanie — powiedział. — Co mamy robić z naszymi dziećmi?
— Dopóki możecie, cieszcie się nimi — odparł łagodnie Rashaverak. — Nie zostaną z wami długo.
Taką radę można było dać rodzicom wszystkich dzieci w ciągu minionych wieków, lecz teraz kryła się w niej groźba i strach, których nigdy przedtem w niej nie było.
I nadszedł czas, kiedy sny Jeffreya nie oddzielały się już od rzeczywistości. Przestał chodzić do szkoły i życie rodzinne Jean i George’a całkowicie się zmieniło; wkrótce zresztą tak samo stało się na całym świecie.
Unikali wszystkich znajomych, jakby już teraz zdawali sobie sprawę, że niebawem nikt nie będzie ich darzył sympatią. Czasami, w mroku nocy, kiedy wiedzieli, że nie spotkają zbyt wielu ludzi, wychodzili razem na spacer. Byli sobie teraz bardziej bliscy niż kiedykolwiek od czasu miodowego miesiąca. Zjednoczeni w obliczu wielkiego nieszczęścia, które wkrótce miało na nich spaść.
Z początku zostawiali śpiące w domu dzieci, mając poczucie winy, ale wkrótce wiedzieli, że Jeff i Jenny potrafią sami zadbać o siebie w niezrozumiały dla otoczenia sposób. A ponadto byli pod obserwacją Zwierzchników. Ta myśl dodawała Greggsonom otuchy; czuli, że nie są osamotnieni w obliczu swojego problemu i że ich czuwanie dzielą z nimi mądre, współczujące oczy.
Jennifer spala; nie można było trafniej opisać stanu, w jakim się znajdowała. Zewnętrznie pozostała niemowlęciem, lecz wyczuwało się otaczającą ją moc i uczucie to było tak przerażające, że Jean nie potrafiła się zmusić, by wejść do pokoju dziecinnego.
Nie było już zresztą takiej potrzeby. Istota, która kiedyś była Jennłfer Annę Greggson, jeszcze nie ukształtowała się w pełni, lecz nawet w tym larwalnym stadium posiadała taką władzę nad otoczeniem, że sama umiała zatroszczyć się o swoje sprawy. Jean tylko raz próbowała ją nakarmić — bezskutecznie. Jennifer Annę wolała odżywiać się w wybranym przez siebie czasie i na swój sposób.
Żywność znikała z lodówki wolnym i regularnym strumieniem, chociaż mała nigdy nie opuszczała łóżeczka.
Grzechotanie ustało i porzucona zabawka leżała teraz na podłodze dziecinnego pokoju, jednak nikt, nie ośmielił się jej dotknąć. Jennifer Annę mogła przecież znów jej zapragnąć. Czasami sprawiała, że meble same ustawiały się w dziwaczne wzory i George’owi wydawało się, że fosforyzująca farba na ścianach pokoju świeciła teraz dużo jaśniej niż przedtem.
Jennłfer Annę nie sprawiała żadnych kłopotów; trwała poza ich obecnością i miłością. To było nie do zniesienia i w czasie, jaki im pozostał, rozpaczliwie lgnęli do Jeffa.
On także się zmieniał, ale nadal ich rozpoznawał. Chłopiec, którego rozwój obserwowali od niemowlęcia, tracił swoją osobowość zanikającą na ich oczach z godziny na godzinę. A jednak czasem rozmawiał z nimi tak jak przedtem, opowiadając o swoich zabawkach i przyjaciołach, jakby nieświadomy tego, co go oczekiwało. Lecz przeważnie nie dostrzegał ich i nic nie wskazywało na to, że zdaje sobie sprawę z ich obecności. W ogóle przestał sypiać, ale oni czasem musieli trochę się zdrzemnąć, mimo iż z całych sił próbowali jak najlepiej wykorzystać tych niewiele pozostałych im chwil.
W przeciwieństwie do Jenny chłopiec chyba nie posiadał niezwykłej władzy nad przedmiotami — może dlatego, że był już na tyle duży, iż nie potrzebował jej tak bardzo. Jego niezwykłość ograniczała się do życia wewnętrznego, którego sny były teraz tylko niewielką częścią. Potrafił całymi godzinami stać bez ruchu, z zamkniętymi oczami, jakby słuchał dźwięków, które nie docierały do nikogo poza nim. Jego umysł czerpał wiedzę — nie wiadomo jak i kiedy — która wkrótce miała zawładnąć i zniszczyć na pół sformowane stworzenie, które kiedyś było Jeffreyem Greggsonem.
A Fey będzie siadywała, spoglądając na niego smutnymi i zdziwionymi ślepiami, zastanawiając się, dokąd odszedł jej pan i kiedy do niej wróci.
Jeff ł Jenny byli pierwszymi, ale niebawem nie byli już sami. Jak epidemia przenosząca się błyskawicznie z kraju do kraju, metamorfoza objęła cały rodzaj ludzki. Praktycznie dotknęła wszystkie dzieci w wieku do dziesięciu lat i nikogo ze starszych.
To był koniec cywilizacji, kres wszystkiego, ku czemu ludzie dążyli od niepamiętnych czasów. W ciągu kilku dni ludzkość utraciła przyszłość, bo gdy się traci wszystkie swoje dzieci, ten cios łamie serce i odbiera chęć do życia.
Nie było paniki, jaka mogłaby wybuchnąć sto lat wcześniej. Świat pogrążył się w otępieniu, a wielkie miasta pozostały ciche i milczące. Działały tylko służby niezbędne dla ich istnienia i zaspokajające podstawowe ludzkie potrzeby. Planeta pogrążyła się w żałobie, opłakując wszystko to, co odeszło na zawsze.
A wtedy, tak jak uczynił to w dawno zapomnianych czasach, Karellen po raz ostatni przemówił do ludzkości.
— Moja praca tutaj dobiega końca — powiedział Karellen z milionów radioodbiorników. — A teraz, po stu latach, nareszcie mogę wam powiedzieć, na czym polegała. Wiele musieliśmy przed wami ukrywać, także my sami przez połowę naszego pobytu na Ziemi kryliśmy się przed Człowiekiem. Wiem, że niektórzy z was uważali, że nie było to potrzebne. Przywykliście do naszej obecności i nie możecie już sobie wyobrazić, jak zareagowaliby na nasz widok wasi przodkowie. Jednak teraz możecie zrozumieć przesłanki takiego postępowania i wiedzcie, że były to ważne powody. Największym sekretem jaki ukryliśmy przed wami, był cel naszego przybycia na Ziemię — cel, który wywoływał nie kończące się spekulacje. Aż do tej pory nie mogliśmy go wam wyjawić, ponieważ ta tajemnica nie należała do nas. Sto lat temu przybyliśmy do waszego świata, ratując was przed samozagładą. Nie sądzę, aby ktoś chciał temu zaprzeczyć, chociaż nikt nie podejrzewał, pod jaką postacią przyszłaby ta zagłada. Groźba fizycznego unicestwienia zniknęła, ponieważ zakazaliśmy posiadania broni jądrowej i wszystkich tych śmiercionośnych zabawek, jakie zgromadziliście w swoich arsenałach. Myśleliście, że było to jedyne niebezpieczeństwo. Chcieliśmy, abyście tak uważali, lecz nie było to prawdą. Największe zagrożenie, w obliczu którego stanęliście, było zupełnie innej natury i nie wy jedni znaleźliście się w jego cieniu. Wiele ras docierało do skrzyżowania dróg z napisem „potęga jądrowa”, unikało samozagłady i zaczynało budować pokojowe, wspaniałe cywilizacje, które zostawały doszczętnie zniszczone przez siły, o jakich nie zdążyły się niczego dowiedzieć. W dwudziestym wieku i wy coraz częściej zaczęliście stykać się z tymi siłami. Z tego właśnie powodu nasza ingerencja stała się konieczna. Przez cały ten wiek ludzkość powoli dryfowała ku przepaści, nawet nie podejrzewając jej istnienia. Nad tą przepaścią przerzucono tylko jeden most. Niewiele ras odnalazło go samodzielnie. Niektóre cofnęły się w porę, unikając niebezpieczeństwa, ale i tracąc szansę zwycięstwa. Ich światy stały się elizejskimi wyspami spokoju i nie odgrywają już żadnej roli we wszechświecie. Nie taki byłby wasz los. Wasza rasa miała w sobie zbyt wiele witalności. Runęłaby w przepaść, zabierając ze sobą inne, bo wy nigdy nie znaleźlibyście mostu. Obawiam się, że prawie wszystko co mam wam do powiedzenia, muszę przekazywać za pomocą analogii. W waszej mowie brakuje wielu słów i pojęć dla rzeczy, o których chciałbym wam powiedzieć, a i nasza wiedza o nich jest żałośnie nikła i niezadowalająca. Aby to zrozumieć, musicie wrócić do przeszłości i odnaleźć wiele z tego, co było rzeczywistością waszych przódków, a o czym my pomogliśmy wam zapomnieć. Bowiem cały nasz pobyt tutaj był oparty na wielkim oszustwie i ukrywaniu prawdy, na której przyjęcie nie byliście jeszcze gotowi. W stuleciach poprzedzających nasze przybycie wasi naukowcy odkryli tajemnice świata materialnego i poprowadzili was od energii parowej do atomowej. Pozbyliście się przesądów, zabobonów — jedyną religią ludzkości stała się nauka. To był prezent, jaki mniejszość Zachodu podarowała rodzajowi ludzkiemu, niszcząc wszystkie religie. Te, które istniały jeszcze w chwili naszego przybycia, były już w agonii. W powszechnym przekonaniu nauka mogła wyjaśnić wszystko i nie istniały żadne siły, do których nie mogła przyłożyć swej miary ani wydarzenia, których rozum nie jest w stanie pojąć. Pochodzenie i początki wszechświata mogły pozostać niewiadomą, lecz wszystko to, co zdarzyło się potem, podlegało prawom fizyki. Jednak wasi mistycy, chociaż pogubili się w swoich złudzeniach, dostrzegli część prawdy. Istnieją siły umysłu i poza nim, których nauka z całym swym aparatem badawczym nie była w stanie zgłębić. Przez wszystkie wieki notowano niezliczone, dziwne zjawiska: telekinezy, telepatii, prekognicji, które potrafiliście nazwać, ale nie umieliście ich wyjaśnić. Początkowo nauka ignorowała je, potem przeczyła ich istnieniu, wbrew dowodom zebranym przez pięć tysięcy lat. Jednak one istnieją i jeśli jakakolwiek teoria dotycząca wszechświata ma być kompletna, musi je uwzględniać. W pierwszej połowie dwudziestego wieku kilku waszych naukowców zaczęło badać te zjawiska. Nie zdawali sobie sprawy, że majstrowali przy zamku „puszki Pandory”. Siły, jakie mogli w ten sposób wyzwolić, przewyższały wszelkie zagrożenia ze strony arsenałów atomowych. Albowiem fizycy mogli jedynie spopielić Ziemię, zaś parapsychologowie mogli płomień zniszczenia roznieść na gwiazdy. Nie można było do tego dopuścić. Nie potrafię w pełni wyjaśnić istoty zagrożenia, jakie sobą przedstawialiście. Dla nas nie byliście groźni, może dlatego nie rozumiemy tego niebezpieczeństwa. Zatem powiedzmy, że stalibyście się czymś w rodzaju psychicznego i telepatycznego nowotworu, złowrogą umysłowością, która swoim nieuniknionym rozkładem zatrułaby inne, większe umysły. I tak przybyliśmy, zostaliśmy przysłani, na Ziemię. Przerwaliśmy wasz rozwój na wszystkich płaszczyznach kulturalnych, ale co najważniejsze, położyliśmy kres wszystkim poważnym badaniom nad zjawiskami nadprzyrodzonymi. Doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że kontrast między poziomem naszych cywilizacji zahamował również wszystkie wasze osiągnięcia twórcze. To był efekt uboczny i nie miał żadnego znaczenia. A teraz muszę wam powiedzieć coś, co może uznacie za zdumiewające i niewiarygodne. Nie dysponujemy wszystkimi tymi możliwościami, tą uśpioną mocaj nawet jej nie rozumiemy. Nasze mózgi niepomiernie dominują nad waszymi, lecz w ludzkich umysłach jest coś, co zawsze nam umykało. Prowadzimy badania nad tym od chwili, gdy przybyliśmy na Ziemię. Wiele się dowiedzieliśmy i dowiemy się jeszcze więcej, ale wątpię, abyśmy kiedykolwiek odkryli całą prawdę. Nasze rasy mają ze sobą wiele wspólnego — oto powód, dla którego właśnie nam powierzono to zadanie. Jednak pod pewnymi względami stanowimy końcowe stadia dwóch różnych ewolucji. My osiągnęliśmy pułap naszych możliwości. Podobnie, w obecnej postaci, jest z wami. Jednak wy możecie przejść na wyższy poziom, i na tym polega różnica między nami. Nasz potencjał jest już na wyczerpaniu, podczas gdy wasz jest jeszcze nietknięty. W sposób, jakiego nie pojmujemy, wiąże się to z siłami, o których wspomniałem — z potęgami budzącymi się w waszym świecie. Zatrzymaliśmy wasz zegar, daliśmy wam czas na opanowanie tych sił, skierowanie ich w kanały, jakie dla nich przygotowano. To, co zrobiliśmy dla waszej planety, podnosząc poziom życia, przynosząc pokój i sprawiedliwość, to wszystko zrobilibyśmy i tak, skoro zmuszono nas, żebyśmy wmieszali się w nie swoje sprawy. A wszystkie te ogromne zmiany odwróciły uwagę ludzi od prawdy i w ten sposób pomogły nam osiągnąć cel. Jesteśmy waszymi strażnikami — i niczym więcej. Często musieliście zastanawiać się, jaka jest pozycja mojej rasy w hierarchii wszechświata. Tak jak my górujemy nad wami, tak i my mamy nad sobą kogoś, kto posługuje się nami do osiągnięcia swoich celów. Nigdy nie udało nam się odkryć, kim oni są i nie ośmielamy się sprzeciwiać ich poleceniom. Wielokrotnie otrzymywaliśmy rozkaz udania się do jakiegoś świata, którego cywilizacja dopiero rozkwitała i poprowadzenia go drogą, którą my nigdy nie podążymy, a którą wy idziecie teraz. Wiele razy obserwowaliśmy proces, który kazano nam pielęgnować i żywiliśmy nadzieję, iż nauczymy się uwalniać od naszych ograniczeń. Jednak dostrzegamy jedynie ogólny charakter zjawiska. Nazwaliście nas Zwierzchnikami, nie zdając sobie sprawy z ironicznego wydźwięku tej nazwy. Powiedzmy więc, że nad nami jest Nadzwierzchnik, używający nas jak garncarz używa swego koła. A wasza rasa jest gliną formowaną na tym kole. Wierzymy, chociaż jest to jedynie teoria, że Nadzwierzchnik próbuje rozrosnąć się, aby zwiększyć swoją potęgę i swoją świadomość wszechświata. Teraz musi już być sumą wielu ras, od dawna wolną od wladzy materii. Zdaje sobie sprawę z istnienia każdego rozumu, gdziekolwiek by się on nie znajdował. Kiedy pojął, że jesteście prawie gotowi, przysłał nas z poleceniem przygotowania was do przemiany, która jest już teraz bardzo bliska. Wszystkie poprzednie zmiany waszej rasy trwały całe wieki. Jednak ta obecna jest przemianą intelektu, nie ciała. W skali ewolucji będzie to kataklizm trwający mgnienie oka. On już się zaczął. Musicie spojrzeć prawdzie w oczy: jesteście ostatnim pokoleniem homo sapiens. O naturze tej przemiany możemy powiedzieć bardzo niewiele. Nie mamy pojęcia, jak przebiega ani co kieruje impulsem, którego używa Nadzwierzchnik, gdy uzna, że nadszedł już czas. Zauważyliśmy tylko, że proces zaczyna się od pojedynczego osobnika — zawsze jest nim dziecko — i rozprzestrzenia się łańcuchowo jak kryształ rosnący w przesyconym roztworze. Dorośli pozostają nietknięci, ponieważ ich umysły zastygły w niemożliwej do zmienienia formie. Za parę lat ten proces sę zakończy i rasa ludzka ulegnie podziałowi. Nie ma już powrotu ani przyszłości dla świata, jaki znacie. Wszystkie nadzieje ł marzenia waszej rasy okażą się płonne. Z was zrodzili się wasi spadkobiercy i następcy, a waszą tragedią jest to, że nigdy ich nie pojmiecie, nigdy nawet nie zdołacie skomunikować się z ich umysłami. Zresztą w rzeczywistości oni nie będą posiadali takich umysłów, do jakich przywykliście. Będą jedną całością, tak jak wy jesteście sumą miliardów komórek waszego ciała. Dojdziecie do wniosku, że nie są już ludźmi i będziecie mieli rację. Powiedziałem wam to wszystko, abyście wiedzieli, czego oczekiwać. Za kilka godzin nadejdzie krytyczna chwila. Moim zadaniem i obowiązkiem jest chronić tych, których mi kazano. Mimo budzącej się potęgi mogą zostać zniszczeni przez otaczające ich masy — tak, nawet przez własnych rodziców, kiedy ci pojmą, co w istocie się stało. Muszę zabrać ich stąd i izolować — zrobię to dla waszego i ich dobra. Nie będę was winił, jeśli spróbujecie mi przeszkodzić, chociaż to nic nie da. Budzi się potęga większa od mojej, a ja jestem tylko jednym z jej narzędzi. A potem… Co mam zrobić z wami, z tymi, którzy pozostaną przy życiu, kiedy dopełni się wasze przeznaczenie? Najprostsze, a może i najbardziej miłosierne, byłoby zabić was, jak dobija się śmiertelnie rannego konia. Jednak nie mogę tego zrobić. Sami wybierzecie swoją przyszłość na pozostałe wam lata. Mam nadzieję, że ludzkość w pokoju odejdzie na spoczynek, ze świadomością, że nie istniała nadaremnie. To, co daliście światu, może być wam całkowicie obce, może nie dzielić waszych pragnień i nadziei, może uznać wasze największe osiągnięcia za dziecinadę — a jednak jest to coś wspaniałego ł pozostanie waszym dziełem. Kiedy nasza rasa zostanie zapomniana, część waszej nadal będzie istniała. Nie przeklinajcie więc nas za to, co musieliśmy wam uczynić. I pamiętajcie — zawsze będziemy wam zazdrościć.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Koniec dzieciństwa»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Koniec dzieciństwa» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Koniec dzieciństwa» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.